Liga angielska. Stajnia Manciniego

W lidze Manchester City jeszcze nie przegrał, ale jego włoski trener przeżywa najtrudniejsze chwile w Anglii.

Jeśli Roberto Mancini straci pracę jako pierwszy trener w Premier League, bukmacherzy za funta wypłacą 7. Mniej można zarobić tylko na zmianie szkoleniowców w osiadłych na dnie ligi QPR (4,33) i Southampton (1,33). Kursy nie drgnęły po sobotniej publikacji "Guardiana", według którego właściciele klubu wciąż ufają szkoleniowcowi.

Nie drgnęły, bo Mancini doprowadziłby do białej gorączki nawet najbardziej cierpliwego sponsora.

Nie chodzi tylko o wyniki, choć dwa punkty w czterech meczach i iluzoryczne szanse na awans do 1/8 finału Ligi Mistrzów, cztery remisy w dziesięciu kolejkach Premier League oraz odpadnięcie z Pucharu Ligi nijak się mają do ambicji klubu. Chodzi o to, że po blisko trzech latach pracy Włocha City przypomina futbolową stajnię Augiasza.

Niedawno gazety ujawniły, że wiosną Mancini przez trzy miesiące negocjował z rosyjskim miliarderem i właścicielem Monaco Dmitrijem Rybolowlewem. Ponoć był bliski przyjęcia oferty francuskiego drugoligowca, odrzucił ją dopiero, gdy City zapewniło sobie mistrzostwo. Ale to nie wszystko... - Byłem w kontakcie z siedmioma czy ośmioma zespołami - przyznał Włoch. Gdy kilka dni później dziennikarze dopytywali go o negocjacje, wybuchł, domagał się szacunku dla siebie, klubu i piłkarzy. Po wtorkowym remisie z Ajaksem w LM nakrzyczał na sędziego (nie podyktował rzutu karnego dla City w ostatniej minucie) i filmującego go operatora kamery.

Manciniemu puszczają nerwy, bo eksperci coraz głośniej mówią, że z nim City Champions League nie wygra. Wypominają fatalny bilans w tych rozgrywkach (45 procent zwycięstw z Interem i City) i błędy taktyczne (ze słabiutkim skutkiem próbuje przyuczyć drużynę do gry trójką obrońców), przestała do nich trafiać wymówka o "małym doświadczeniu zespołu uniemożliwiającym sukces w LM". Owszem, nowicjusze rzadko błyszczą w tych rozgrywkach, ale City wydaje się stać w miejscu. Rok temu debiutująca Borussia Dortmund Jürgena Kloppa kończyła jesień na dnie, a dziś jest liderem grupy, zdobyła cztery punkty z Realem Madryt. City w poprzednim sezonie zajęło miejsce trzecie, teraz jest czwarte, Ajaksowi wyrwało punkt.

W dodatku Klopp kieruje żółtodziobami, a Mancini ma w szatni czterech zdobywców Pucharu Europy, zwycięzcę Ligi Europejskiej i mistrza świata.

Trudno też tłumaczyć Manciniego niewystarczającym budżetem. Od przybycia do Anglii Włoch bez przerwy żąda wzmocnień, latem jego lista życzeń wyglądała jak tworzona przez nastolatka grającego w Football Managera. Zamiast 116 mln funtów na Robina van Persiego, Daniele De Rossiego, Edena Hazarda i Javiego Martineza dostał 38 mln na Javiego Garcię, Matiję Nastasicia, Scotta Sinclaira i Maicona, bo działacze bali się, że nie spełnią wymagań Finansowego Fair Play UEFA, które pozwala klubom wydawać tyle, ile zarobią.

Nowi piłkarze do pierwszej jedenastki się nie przebili, powiększyli za to i tak niezmierzone bogactwo w szatni. Klopp, José Mourinho z Realu i Roberto di Matteo z Chelsea czwartego napastnika musieliby wyciągać z zespołu juniorów. Mancini wybiera z napastników za 35 (Agüero), 27 (Dżeko), 25 (Tévez) i 22 (Balotelli) milionów funtów. W dodatku wybiera dziwacznie, najlepszym strzelcem zespołu jest Dżeko, który gra najmniej.

Trudno też nazwać go wybitnym przywódcą, w poprzednim sezonie brukowce regularnie publikowały zdjęcia z bójek na treningach, niedawno Yaya Touré przyznał, że "w szatni zdarzają się nieporozumienia". Sukcesy? Podobno po wielu miesiącach próśb i gróźb Mario Balotelli rzucił palenie.

Wiadomo już, że kibice przeliczyli się, wierząc, że dzięki pieniądzom szejka Mansoura zespół będzie rósł szybko jak kilka lat temu Chelsea, która rok po przyjściu Romana Abramowicza była już w półfinale Ligi Mistrzów.

Więcej o:
Copyright © Agora SA