Liga angielska. Everton ledwie dyszy

Od lat nie mogą znaleźć sponsora, latem na transfery nie wydali ani pensa. W sierpniu prezes prosił domagający się spłaty długu bank, by nie zabijał klubu.

W sobotnich derbach Liverpoolu Everton nie przetrwał, bo przetrwać nie mógł. Od 23. minuty grał w dziesiątkę, po czerwonej kartce dla Jacka Rodwella. Powtórki pokazały, że 21-letni pomocnik na wykluczenie nie zasłużył. Przed przerwą bramkarz Evertonu Tim Howard obronił rzut karny Dirka Kuyta, ale w ostatnich 20 minutach Liverpool trafił dwa razy i wygrał.

Gdyby porównać skarbce obu klubów, różnica byłaby jeszcze większa. Liverpool w tym roku wydał na piłkarzy 113 mln funtów, Everton przez dwa lata tylko 1,5 mln. Prezes Bill Kenwright latem mówił na spotkaniu z kibicami, że desperacko szuka inwestora, bo w klubie nie ma pieniędzy. Co gorsza, nie ma wielkich nadziei, by się pojawiły.

Everton od lat marzy o wyprowadzce z Goodison Park, bo to stadion stary i nieprzygotowany na przyjęcie najbogatszych fanów, na których zarabia się najwięcej. Pomysł budowy nowego obiektu upadł, mało prawdopodobne, by kiedykolwiek doszło do postawienia i dzielenia stadionu z Liverpoolem. Jeszcze mniej realne, by przy coraz gorszych wynikach i sprzedaży gwiazd, udało się znaleźć sponsorów, którzy zapłaciłby wielkie pieniądze za reklamę na koszulkach. Everton może być tylko pewny wpływów ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych.

Trudno się dziwić, że klub co roku przynosi straty, a banki coraz bardziej boją się o pożyczone mu pieniądze. W tym roku na spłatę długu Everton przeznaczył wpływy ze sprzedaży piłkarzy i starego centrum treningowego. - Gdy w 2002 r. David Moyes zaczynał pracę, powiedziałem mu, że mamy 30 mln funtów długu i 5 mln debetu na koncie, ale poruszymy niebo i ziemię, by rocznie mógł wydawać na piłkarzy 5 mln funtów. Średnio wydawał 5,6 mln, a inwestora wciąż nie było, więc przez dziewięć lat uzbierało się 45 mln funtów długu. Dodajcie do tego debet i już wiecie, w jakich jesteśmy kłopotach - tłumaczył kibicom Kenwright.

Na początku sezonu fani zorganizowali manifestację, domagali się znalezienia inwestora, który uratowałby klub. Ostatniego dnia okna transferowego znów przeżyli zawód, bo do Arsenalu przeniósł się ich ulubieniec Mikel Arteta (10 mln funtów), a do drugoligowego Leicester Jermaine Beckford (3 mln). - Sprzedaliśmy ich w ostatniej chwili, chciałbym być fair z kibicami, którzy za ciężko zarobione pieniądze kupili latem koszulki z nazwiskami tych piłkarzy. Dlatego zwrócimy im pieniądze - mówił Kenwright.

Działaczy wspierali piłkarze, którzy tłumaczyli kibicom, by nie liczyli na wzmocnienia. Trenerowi Davidowi Moyesowi pozwolono tylko piłkarzy wypożyczać. Z Realu podnajęto skrzydłowego Roystona Drenthego, z argentyńskiego Tigre napastnika Denisa Stracqualursiego. Brakowało pieniędzy nawet na trzeciego bramkarza, dopiero kilka dni temu podpisano umowę z 39-letnim Marcusem Hahnemannem, który nie miał pracy.

Co dalej? Moyes mówi, że o miejsce w dziesiątce będzie trudno, kibice boją się, że następnego lata stracą kolejną gwiazdę. Leighton Baines, Phil Jagielka, Marouane Fellaini i Tim Howard bez problemu znajdą zatrudnienie w lepszych klubach, Moyes przyznaje, że sprzedaż każdego z nich jest kwestią ceny. Jagielka, o którego latem starał się Arsenal, wyceniany jest przez klub na 20 mln funtów.

Nadzieję dają tylko wychowankowie. Gdy kilka tygodni temu były piłkarz Arsenalu i Evertonu Martin Keown zobaczył debiutującego w Premier League 18-letniego Rossa Barkleya, obwieścił, że wyrośnie z niego jeden z najlepszych piłkarzy, jakich widziano na Wyspach.

Piłkarze Bayernu z żonami na Oktoberfest [GALERIA] ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA