Liga angielska. Szczęsny, piękność nocy

Że Tomaszowi Kuszczakowi raczej nie powiedzie się w między słupkami Manchesteru Utd, widzieliśmy w oczach i gestach uwijających się przed nim obrońców. To nie on rugał ich, lecz oni jego, Rio Ferdinand czy Nemanja Vidić spoglądali nań niekiedy wręcz z rezygnacją, jak na przybłędę niegodnego arystokratycznych szat z Old Trafford, manifestując swoją obawę, czy podoła, skoro jego mowa ciała wyraża głównie niepewność. Z Polakiem za plecami nie czuli się bezpiecznie.

Wojtek Szczęsny czuł się w arsenalskim polu karnym jak na swoim podwórku właściwie od pierwszego meczu. Kiedy angielscy komentatorzy nie chwalą go za umiejętności, zwracają uwagę właśnie na jego zuchwałość, ostro kontrastującą i z chłopięcym wyglądem, i z wiekiem. Na Twitterze wspominali w środę mecz osiemnastolatków, przed którym nasz rodak rzucił do sędziego, by ten nie sprawdzał jego siatki, bo piłka i tak do niej nigdy nie doleci. Na boisku też rzuca się w oczy, że Szczęsny ustawia i krzyczy na kolegów - zazwyczaj starszych - jak stary kapral, który przećwiczył już niejednego kota. Nie dał po sobie poznać, że odczuwa tremę, kiedy debiutował w reprezentacji Polski jako najmłodszy bramkarz w jej powojennej historii, kiedy ligi angielskiej po raz pierwszy próbował akurat w szlagierze z Manchesterem Utd, kiedy wiosną, na dwa miesiące przed 21. urodzinami - w wieku na tej pozycji niemowlęcym - musiał w Champions League bronić londyńskiej bramki przed ostrzałem Barcelony, obwoływanej najlepszą lub co najmniej jedną z najlepszych drużyn w historii. Ba, dziś Polak coraz częściej wygląda na najbardziej dojrzałego gracza Arsenalu.

Jak trudno gołowąsowi wskoczyć między słupki wielkiej firmy, przekonuje się właśnie David De Gea. Rówieśnik Szczęsnego, który w Atletico Madryt zbierał doświadczenia przez blisko setkę meczów ligowych i pucharowych, a wśród bramkarzy jest tańszy tylko od Gianluigiego Buffona (kosztował 21 mln euro), trzęsie się na razie w każdym meczu Manchesteru.

Szczęsny się nie trzęsie. Najpierw grał solidnie, w środę został bohaterem. Arsenalowi groziło wypadnięcie z Ligi Mistrzów i zsunięcie się w głęboki kryzys, ale Polak fenomenalnie zatrzymał rzut karny, wykonywany przez dwukrotnego króla strzelców ligi włoskiej Antonia di Natale. Tom Williams z AFP tak się rozekscytował, że ćwierknął o "najlepszej obronie jedenastki widzianej przez niego w życiu". A polski bramkarz opowiadał po meczu, że di Natalemu coś prowokującego przed rzutem karnym powiedział, ale powtórzyć tego nie może, bo nie wypada. Kilka miesięcy temu tak samo deprymował Wayne'a Rooneya - też podziałało, tyle że napastnik MU chybił.

Wyspiarze już oszaleli z zachwytu, ja trochę spokojniej wciąż z największą nadzieją patrzę na mentalną moc Szczęsnego. Polskim piłkarzom uciekającym za granicę brakuje umiejętności, ale brakuje im też bezczelności, charyzmy, niezachwianego przekonania o własnej wartości. W świat jadą w roli nieśmiałych petentów, wchodzą do szatni bezgłośnie i ze spuszczonym wzrokiem, nie przybierają min ludzi gotowych przejąć przywództwo albo przynajmniej wyrwać, co im się należy.

Chyba ostatnim wybitnie utalentowanym facetem, który poleciał na Zachód bez kompleksu niższości i zdecydowany, by wejść doń razem z drzwiami, podporządkować go sobie i wszystkich porozstawiać po kątach, był Zbigniew Boniek. Miał też inną cechę niezbędną sportowcom ze szczytu - nie truchlał przed wyzwaniami, im bardziej rosła stawka, tym efektowniej grał. Włosi nazywali go "Bello di notte", czyli pięknością nocy, bo najchętniej zachwycał wieczorami w europejskich pucharach.

Szczęsny też wie, kiedy dawać show. Właśnie przeżyliśmy pierwszy moment od czasu stambulskich tańców Jerzego Dudka, w którym polski piłkarz stał się pępkiem Ligi Mistrzów.?

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.