Czechy - Polska 2:0 (0:0). Reprezentacja bez nadziei

Stefan Majewski wybrał kiepskich piłkarzy, którzy nie grali tak, jak planował. Przegrali 0:2 ze słabymi Czechami i w eliminacjach MŚ wyprzedzą prawdopodobnie tylko San Marino. PZPN musi szukać nowego selekcjonera

Spośród grających w sobotę tylko Błaszczykowski, Gancarczyk, Obraniak i nowy kapitan Mariusz Lewandowski wystąpili miesiąc temu w podstawowym składzie w zawstydzającym spektaklu przeciw Słowenii, który pozbawił złudzeń ostatnich optymistów. Po tamtym 0:3 nadzieję na awans do MŚ mógł dać tylko cud, ale nikt na niego nie czekał i dlatego w drużynie zmieniło się wszystko - od trenera przez koncepcję gry i taktykę po wykonawców.

Mecz w Pradze miał tchnąć nadzieję i w przypadku dobrego wyniku z nowego selekcjonera zdjąć łatkę "tymczasowy". Nie zdjął.

Bramkarze: Obaj niezadowoleni

Majewski postanowił, że Wojciech Kowalewski wystąpi w Pradze, a Jerzy Dudek - niezależnie od wyniku z Czechami - w Chorzowie. Miało być sprawiedliwie. Po meczu zadowolony nie był żaden. Pierwszy, bo choć obronił w Pradze w paru beznadziejnych sytuacjach, to nie pomógł drużynie. Przyznał, że oczekiwał więcej - od siebie i od zespołu. Drugi, bo spodziewał się, że wracając do kadry po trzech latach, wreszcie odklei się od ławki rezerwowych, do której przyrósł w Realu Madryt. Po meczu z trudem krył rozczarowanie.

Trudno uwierzyć, że Majewski miał taką koncepcję od dnia, w którym wysłał powołania. Jeśli miał - to znaczy, że nie wiedział, kto jest wśród bramkarzy jego numerem jeden. A oni nie bardzo wiedzieli, o co selekcjonerowi chodzi. W europejskich reprezentacjach trudno znaleźć analogię - w meczach o punkty broni dwóch bramkarzy, bo trener nie wie, który jest lepszy.

Na tej pozycji problemu być nie powinno, ale eliminacyjną katastrofę zainicjowały błędy Artura Boruca w Bratysławie (1:2) i Belfaście (2:3). W dziesięciu meczach polskiej bramki chronić będzie aż czterech graczy. To też ewenement.

Obrona: Kłania się liga

Po raz pierwszy od czerwca 1997 r. (4:1 z Gruzją drużyny Krzysztofa Pawlaka) obrona w meczu o punkty złożona była z zawodników polskiej ligi. Pół godziny mieli solidne, później każdy popełniał błędy. W kraju uchodzą płazem, na poziomie międzynarodowym - nie.

Kwintesencją nieporadności była sytuacja z 52. min. Jakub Rzeźniczak zrobił wślizg w polu karnym, wybita piłka uderzyła w piętę Piotra Polczaka. Czeski rezerwowy Necid zorientował się, co wyniknęło z chaosu, i kopnął w kierunku bramki. Seweryn Gancarczyk bezradnie patrzył, jak piłka odbija się od słupka i toczy do bramki. Arkadiusz Głowacki ukrył twarz w dłoniach.

Z minuty na minutę bezradność całego bloku stawała się widoczniejsza. Obrońcy odstawali od rywali fizycznie, pot i deszcz zalewał oczy, dlatego gubili asekurację i odległości między sobą. Skończyły się również siły na wybijanie piłki. Po przerwie obrońcy grali archaicznie, ale od kogo mają uczyć się nowoczesności? Gancarczyk powie później, że 0:2 to najniższy wymiar kary, od surowszej uratował bramkarz.

Boczni obrońcy nie pomagali w ofensywie. Rzeźniczak przekraczał linię środkową częściej niż Gancarczyk, ale pożytku z tego było tyle samo. Czyli wcale.

Polczak, największa sensacja w jedenastce Majewskiego, dopóki miał siłę - dopóty wybijał piłki. Te szybko go jednak opuściły. Odpowiada za oba gole Czechów. Majewski wytłumaczy później, że akcje powinny być przerwane wcześniej. Marne usprawiedliwienie - eksperyment się nie powiódł.

Pomocnicy: Kuba, co się dzieje?

Jakub Błaszczykowski, rok temu 23-letni skrzydłowy, był liderem drużyny. Z tymi samymi Czechami zagrał w Chorzowie tak, że aż zapierało dech w piersiach. Miał asystę, strzelił cudownego gola, ośmieszał obrońców Milanu, Atletico i Juventusu oraz bramkarza Chelsea.

Ostatnio Błaszczykowski popadł w niewytłumaczalną apatię. Gra słabo, stracił miejsce w Borussii Dortmund, nie wygrywa pojedynków jeden na jednego, na boisku wygląda jak kłębek nerwów, nie biega tak szybko z piłką jak kiedyś. W szóstej minucie uciekł Jankulovskiemu, ten złapał go za koszulkę i przewrócił przy narożniku pola karnego. Polak wstał, złościł się, gestykulował, mimo że Czech dostał żółtą kartkę. Po kwadransie z kilku metrów strzelił na bramkę tak, że wyszło mu podanie do stojącego na spalonym Jelenia.

Czy Błaszczykowskiemu zaszkodziła kontuzja, która wywołuje strach przed kolejnym urazem? Czy może fakt, że w Borussii przestał być traktowany indywidualnie, na specjalnych zasadach? Trenuje ciężko jak inni i kiedy brakuje mu świeżości, nie może bazować na szybkości. Po meczu nie chciał rozmawiać.

Po drugim skrzydle biegał Ludovic Obraniak, który wyglądał na skołowanego. Do polskiej kadry trafił w momencie jej rozpadu. Nie wiedział, dlaczego u Beenhakkera trzy razy zagrał tylko po pół meczu, nie rozumie kłótni i przepychanek wokół zespołu. W sobotę on i Błaszczykowski nie zrozumieli też założeń taktycznych. Kiedy Polacy mieli piłkę, skrzydłowi mieli schodzić pod linię końcową, żeby w środku był luz i żeby można było podać prostopadle do szybkich napastników albo do nich - na skrzydło. Ale podań się nie doczekali, więc obaj wracali do środka...

W drugiej linii panował chaos, nie było komu utrzymać piłki, mądrze rozegrać. Nowy kapitan - Mariusz Lewandowski - sam niewiele mógł zdziałać.

Maciej Iwański tym przekonał do siebie Majewskiego, że od Rogera miał być pożyteczniejszy w defensywie. W Pradze grał słabo i do tyłu, i do przodu. Bojaźliwie, bez błysku, bez dobrego kopnięcia piłki z rzutu wolnego lub rożnego. Mecz ostatecznie udowodnił, że Iwański jest piłkarzem na miarę polskiej ligi. W międzynarodowych meczach o stawkę tylko statystuje na boisku.

Napastnicy: Bez podań

Już po kilku minutach Ireneusz Jeleń prosił kolegów, by zrezygnowali z długich podań. Bo ani on, ani Kamil Grosicki nie mają szans w pojedynkach o górne piłki. I tak koncepcja gry nie wypaliła.

Tydzień temu Grosicki był bohaterem meczu z Legią. Uciekał najlepszej ponoć dwójce środkowych defensorów ligi, strzelił dwa gole. W Pradze nie wygrał ani jednego pojedynku biegowego, ani razu nie minął dryblingiem rywala. Raz dośrodkował do Jelenia, a ten strzelił głową tak, że Petr Czech musiał pokazać klasę. Poza tym Grosicki był łatwy do rozszyfrowania jak dziecięcy rebus.

Czesi grali przeciętnie. Różnicę zrobili Rosicky z Arsenalu i Plasil z Bordeaux. Polscy ligowcy, których było na boisku więcej niż grających za granicą, stanowili dla nich tło. W pierwszej połowie gospodarze dostosowali się do ślamazarnego tempa podyktowanego przez Polaków. W drugiej zagrali na pół gwizdka w porównaniu z tym, do czego są przyzwyczajeni w Anglii czy Francji. Wystarczyło.

Jeśli mecz z Czechami miał być kluczowy dla Majewskiego i jego koncepcji, to pracę w roli selekcjonera powinien skończyć po środowym meczu ze Słowakami. Ani taktyka, ani jej wykonawcy nie dały nadziei, że w 2012 r. podczas Euro nie będzie wstydu. Nikt już więcej nie uwierzy, że stoper Cracovii Polczak jest lepszy od stopera Olympiakosu Michała Żewłakowa, a rozgrywający Iwański od Rogera Guerreiro. Słowo "tymczasowy" przy nazwisku Majewskiego powinno jak najszybciej nabrać znaczenia oficjalnego.

Rosicky kierował, Iwański nie ?

Błoński: Piłki prosto kopnąć nie potrafią...

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.