Niespodzianki w Chojnicach nie było. Wisła Kraków w ćwierćfinale Pucharu Polski

Było o włos od dogrywki, ale Chojnice nie doczekały się niespodzianki. Wisła miała dużo szczęścia, ale zrobiła swoje i awansowała do ćwierćfinału Pucharu Polski.

Można było odnieść wrażenie, że w Chojnicach przed meczem patrzyli na Wisłę jak na zespół z trochę innego świata. Przyjazd "najbardziej utytułowanego klubu XXI w." był dużym wydarzeniem. Specjalnie z tej okazji przy boisku stanęła dodatkowa trybuna na 700 osób, a kapitan drużyny Paweł Zawistowski podkreślał: - Na takie spotkania ludzie nieraz tu czekają latami.

Ale od początku było jasne, że na boisku nikt na nikogo z góry patrzyć nie ma prawa. Wisła niby gra w ekstraklasie, ale przeżywa największy kryzys od lat. A Chojniczaka to wicelider I ligi, więc jest na dobrej drodze do awansu i nie miała powodów, by się bać.

Stadion wypełnił się więc niemal w komplecie (3700 kibiców) i miejscowi mieli realne prawo, by myśleć o niespodziance. Kto spóźnił się na mecz, ten pewnie szybko pożałował, bo początek był huraganowy. Łukasz Załuska (dostał szansę, bo w lidze regularnie między słupkami staje Michał Miśkiewicz) pierwszy groźny strzał musiał wybronić już w 40. sekundzie, a w kolejnych akcjach było jeszcze ciekawiej. Najpierw Zdenek Ondraszek sprytnie odegrał do Rafała Boguskiego, który ze spokojem wykończył akcję.

Ale potem Wisła - zamiast pójść za ciosem - cios przyjęła. A stadion dostał pierwszy i ostatni powód do świętowania. Patryk Mikita uderzył z woleja zza pola karnego, a bramkarz gości tym razem piłki nie sięgnął.

Krakowianie przejechali ponad 500 kilometrów, by długo drżeć o to, czy - po serii rozczarowań w ekstraklasie - znów nie będą miała powodu do wstydu. Może dlatego nie było mowy, by na Puchar Polski popatrzyć z przymrużeniem oka. Wiśle nie mógł pomóc kontuzjowany Paweł Brożek, nie było też Denisa Popovicia. Ale trener Dariusz Wdowczyk nie wpadł na pomysł np. by dać szansę juniorom, albo sięgnąć do głębokich rezerw. Nie chciał ryzykować i postawił na najsilniejszą jedenastkę.

Było widać, że Wisła do sprawy podchodzi poważnie, ale rywale też próbowali pokazać zęba. Np. w pierwszej połowie stadion mógł poderwać Jakub Biskup, ale zmarnował sytuację sam na sam.

O ile początek był piorunujący, to potem spektakularnych akcji było mniej. Wisła długo jednak była bliższa zdobycia gola, aż w końcu piłka wpadła do siatki po strzale Krzysztofa Mączyńskiego. Odbiła się jeszcze od obrońcy, więc bramkarz Chojniczanki nie mógł nic zrobić.

Inna sprawa, że krakowianie mieli też ogromne szczęście. W końcówce rywale rzucili się do ataku. Najpierw piłkę ręką w polu karnym zagrał Adam Mójta. Sędzia tego nie zauważył. - Szkoda, że my, pierwszoligowcy, przez takie błędy traci szansę na przygodę - rozkładał ręce Andrzej Rybski, pomocnik Chojniczanki. A to nie wszystko, bo w ostatniej sekundzie meczu do pustej bramki nie trafił Bartłomiej Niedziela!

Andrzej Iwan, były piłkarz, który komentował mecz w Polsacie Sport: - Momentami Chojniczanka nie ustępowała Wiśle.

W ćwierćfinale krakowianie zagrają z Lechem Poznań na przełomie października i listopada.

Chojniczanka - Wisła Kraków 1:2 (1:1)

Bramka: Mikita (5.) - Boguski (3.), Mączyński (76.)

Chojniczanka: Budziłek - Kosakiewicz Ż, Markowski, Kieruzel, Lisowski, Kryszak (82. Mikołajczak), Zawistowski, Biskup, Rybski, Grzelak, Mikita (80. Niedziela)

Wisła: Załuska - Jović, Głowacki, Guzmics, Mójta (90. Cywka) - Boguski (74. Drzazga), Mączyński, Brlek, Małecki (74. Pietrzak) - Zachara, Ondraszek Ż

źródło: Okazje.info

Copyright © Agora SA