Manneh od 2004 roku trenował w Rush Soccer Academy w gambijskim mieście Bakau, ale w 2014 roku wsiadł w samolot i przyjechał do Niemiec, dotąd nie chce mówić dziennikarzom dlaczego. Trafił do obozu dla uchodźców, gdzie mieszkał nawet wówczas, gdy zaczął występy w lokalnym klubie Blumenthal SV. Gdy zdobył 15 goli w 12 meczach, zauważyli go skauci z Werderu Brema i szybko zaproponowali kontrakt w zespole młodzieżowym tego klubu.
W marcu Manneh stał się pełnoletni, podpisał kontrakt i dzień później przeniósł się do własnego mieszkania. - Jestem tu, gdzie chciałem być. Ciężko na to pracowałem, dostałem szansę i chcę ją wykorzystać - mówi Gambijczyk w rozmowie z dziennikiem "Kreiszeitung".
O Mannehu zaczęło być głośno po wtorkowym sparingu, w którym Werder rozbił SV Wilhelmshaven. Mierzący 190 cm napastnik wszedł na boisko w 60. minucie i w kwadrans strzelił cztery bramki. - Gdyby ktoś mi powiedział, że to się stanie, to bym nie uwierzył - komentował swój występ.
- On żyje piłką nożną. Powinien spróbować zapomnieć o wszystkim, co się dzieje wokół niego - komentuje asystent trenera Werderu Torsten Frings. - Możliwe, że wkrótce zacznie treningi z pierwszym zespołem. W weekend lecimy do Londynu na mecz z West Hamem, ale nie wiemy, czy będzie mógł polecieć z nami - dodaje. Manneh wciąż bowiem ma status uchodźcy.
Werder potrzebuje wzmocnienia w ataku, po tym jak do Schalke odszedł Franco Di Santo.
W Niemczech szacuje się, że w ciągu roku liczba uchodźców wzrośnie dwukrotnie od 200 tysięcy zarejestrowanych w 2014 roku do 450 na koniec tego roku.
Grabarz, policjant, drwal... Co robią piłkarze po zakończeniu kariery?