Wołowski: Polowanie na czarownice po El Clasico

Gdyby 90 minut gry potraktować jako zbiorowy pogrzeb wybitnych piłkarzy, dla liderów Barcelony byłby nim środowy finał Pucharu Króla przegrany z Realem Madryt. Kataloński ?Sport? ogłosił, że zespół stworzony przez Guardiolę, najlepszy w historii klubu z Camp Nou, przestał istnieć.

Twoja Misja Brazylia! Weź udział w konkursie i wygraj bilety na mundial!

- W futbolu jesteś kimś, kiedy wygrywasz, po porażce traktują cię jak gówno - skomentował Dani Alves. Prawy obrońca Barcy, kiedyś uważany za najlepszego na świecie na tej pozycji, zawalił wczoraj gola na 0:1. Twierdzi, że jest gotowy przyjąć gromy spadające na jego głowę.

Mimo później pory zakończenia meczu, hiszpańskie media natychmiast wyprodukowały barwną opowieść o nim. Są w nich zdjęcia opuszczonej fontanny Canaletes na Ramblas w Barcelonie, pod którą Katalończycy świętowali w ostatnich latach częściej niż kiedykolwiek. Wczoraj w nocy w bezludnym miejscu sfotografowało się dwóch fanów z szalikami Realu Madryt. Większość świętowała oczywiście pod fontanną Cibeles, jak nakazuje tradycja królewskiego klubu.

Nie można sobie wyobrazić słodszej zemsty Realu Madryt. Zespół Guardioli "upokarzał" sportowo "Królewskich" wielokrotnie. Wczoraj Real spłacił długi, dopełniając koszmarnego tygodnia dla Katalończyków. W zaledwie siedem dni stracili szanse na trzy trofea, przegrywając kolejno z Atletico (Liga Mistrzów), Granadą (Primera Division) i Realem (finał Pucharu Króla).

Koniec ery tej drużyny ogłaszano już kilkakrotnie. Pierwszy raz, gdy w 2012 roku Barcelona przegrywała z Chelsea półfinał Champions League i oddawała Realowi tytuł mistrza Hiszpanii. Rok później Bayern Monachium zasypał Katalończyków gradem siedmiu goli w półfinale Ligi Mistrzów. Po raz pierwszy jednak od 2009 roku Barcelona przegrywa na wszystkich frontach.

Argentyński trener Gerardo Martino miał być tym, który zatrzyma dekadencję zespołu. W końcu Pique, Fabregas, Jordi Alba, Messi, Neymar, Busquets, Pedro, Alexis Sanchez to wciąż gracze młodzi. Andres Iniesta dopiero niedługo zostanie trzydziestolatkiem. Wydawało się, że ten zespół można odbudować, wprowadzając do jego gry nowe schematy. Wczoraj Barca grała tak, jak zwykle: wolno, przewidywalnie, bez polotu, oblegając pole karne przeciwnika, który radził sobie z jej atakami bez większego kłopotu.

Nie byłoby tylu emocji we wczorajszym finale, gdyby młody Marc Bartra nie ruszył desperacko pod bramkę Ikera Casillasa i nie wyrównał strzałem głową po rzucie rożnym. Ale nawet on nie został bohaterem Katalonii, bo w rozstrzygającej mecz akcji Garetha Bale'a został obiegnięty przez "Księcia Walii". Podobno w czasie sprintu odnowiła mu się kontuzja, przez którą miał wczoraj nie grać. Lekarze pozwolili mu na występ 60 minut przed pierwszym gwizdkiem sędziego.

Na Camp Nou po latach tłustych przyszedł czas polowania na czarownice. Wściekłość, rozczarowanie, frustracja kibiców i mediów są proporcjonalne do sukcesów odnoszonych przez zespół w ostatnich 5 latach. Drużyna spada ze szczytu już od jakiegoś czasu, ale wczoraj na Mestalla sięgnęła czegoś, co dla niej może stanowić punkt krytyczny. Potrzeba zmian jest oczywista, Johann Cruyff już przed meczem ogłosił, że najlepiej, by do klubu wrócił Guardiola. Póki co brzmi to jak żart.

Już w środę twórca wielkiej Barcelony odwiedzi Santiago Bernabeu z faworyzowanym Bayernem. Półfinał Ligi Mistrzów zapowiada się szlagierowo, także ze względu na stan euforii, w którym znaleźli się "Królewscy". Kontuzjowany Cristiano Ronaldo wczorajszy triumf oglądał z trybun, ma jednak nadzieję pomóc kolegom w boju o pierwszy od 12 lat finał Champions League. Ci nie mogli dostać lepszego zastrzyku wiary w siebie niż wczorajsze zwycięstwo. W lidze przegrali z Barceloną dwa razy, przed finałem Pucharu Króla bukmacherzy stawiali na trzecią porażkę "Królewskich". To, co nie udało się z Ronaldo na boisku, udało się na Estadio Mestalla bez niego.

Iker Casillas postawił na swoim. Zaczynał sezon w cieniu Diego Lopeza, dziś jest bramkarzem, którego ręce fani "Królewskich" nazywają świętymi. W Pucharze Króla nie puścił gola przez 790 minut, a nawet kiedy zdołał pokonać go Bartra, ostateczny pojedynek z Neymarem w 89. minucie wygrał. A potem ściskał Króla Juana Carlosa i wznosił trofeum. Najmniej może prestiżowe, ale zdobyte w spektakularny sposób.

Po ostatnim gwizdku arbitra Ronaldo ze współczuciem objął Leo Messiego, laureata czterech Złotych Piłek. Najlepszego strzelca w historii Gran Derbi, który w ostatnim El Clasico na Santiago Bernabeu zdobył hat tricka. Argentyńczyk był wczoraj na boisku przez 90 minut, ale wpływ na grę miał taki sam, jak jego portugalski rywal z Madrytu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA