Liga Europy. Poszukiwania lokomotywy dla ekstraklasy

Legia i Lech powinny awansować do fazy grupowej Ligi Europy, by zacząć odbudowę z ruiny, w którą legła międzynarodowa renoma polskich klubów.

Dariusz WołowskiDariusz Wołowski Fot. Sport.pl Ani czwarta drużyna ligi ukraińskiej Zorina Ługańsk (przeciwnik Legii), ani mistrz Węgier Videoton Szekersfehervar (rywal Lecha) nie uchodzą w swoich parach za faworytów. To kluby ekstraklasy były rozstawione w losowaniu play-off fazy grupowej Ligi Europy. Videoton musi być jednak drużyną więcej niż przeciętną, skoro jego były piłkarz Nemanja Nikolić robi taką furorę w Legii. Mistrz Węgier tak jak Lech rywalizował w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, tak jak zespół Macieja Skorży trafił tam na rywala wyżej cenionego, ale w przeciwieństwie do poznaniaków walczył z białoruskim BATE Borysów zaciekle (1:1 i 0:1), tracąc gola w rewanżu w 82. minucie po strzale innego Nemanji Nikolicia, rodem z Czarnogóry.

Tuż przed losowaniem par kwalifikacji do LE odbyło się losowanie fazy play-off Ligi Mistrzów. Do bram futbolowego raju dotarły zespoły z Albanii, Kazachstanu, Cypru, Białorusi i Izraela, co potęguje kaca dziewiętnastu lat oczekiwania na polski klub w grupie Champions League. Kac jest jednak w pełni uzasadniony. Pokazuje miejsce w europejskiej hierarchii zajmowane przez drużyny ekstraklasy, choć z wyżej wymienionych krajów tylko Cypr wyprzedza Polskę (o jedno miejsce) w klubowym rankingu UEFA. BATE Borysów i APOEL Nikozja są jednak lokomotywami ciągnącymi w górę futbol w swoich ligach.

Ekstraklasa też takiej lokomotywy potrzebuje. W 2011 roku był nią Lech, który mimo iż walkę o Ligę Mistrzów przegrał ze Spartą Praga, okazał się rewelacją rozgrywek w Lidze Europy, gdzie w fazie grupowej potykał się z Manchesterem City i Juventusem. Poznaniacy wciąż korzystają z tamtych sukcesów, dlatego w dzisiejszym losowaniu byli rozstawieni, za rok już dokonania sprzed 6 lat nie będą się liczyły, trzeba wznosić swoją pozycję od nowa. Do tego potrzebna jest gra w fazie grupowej Ligi Europy, a nawet walka o awans jeszcze dalej.

To samo dotyczy Legii, która przed rokiem wypadła w Lidze Europy okazale. Zrehabilitowała się za klęskę sprzed dwóch lat i głupi błąd administracyjny przy liczeniu kartek w starciach o LM z Celtikiem. Jest paląca potrzeba, by teraz do fazy grupowej rozgrywek europejskich awansowały dwa polskie kluby, tak jak w sezonie 2011-2012, gdy Legia i Wisła Kraków grały w 1/16 finału Ligi Europy, rywalizując dzielnie ze Sportingiem Lizbona (2:3 w dwumeczu) i Standardem Liege (1:1). Wydawało nam się wtedy, że to efekt polskiego Euro, nowych stadionów, lepszej koniunktury i szybko rozwijającej się mody na piłkę. Dziś wiemy, że przeżyliśmy wtedy tylko kolejną zbiorową halucynację, jak zawsze, gdy przyśni nam się, iż polskie kluby w pogoni za Europą upadły na samo dno, z którego możliwa jest wyłącznie droga do góry.

Są dwie możliwości wyjścia z impasu: pozycję w międzynarodowej piłce można zbudować lub zdobyć. O zdobywaniu mówimy wtedy, gdy zespół zbroi się szybko, tak jak APOEL czy BATE, natychmiast wdziera się do Ligi Mistrzów, by z pieniędzy wygranych w niej utrzymać się na wyższym poziomie. W Polsce ten wariant nie skutkuje od prawie dwóch dekad. Po raz kolejny musieliśmy porzucić złudzenia w rywalizacji Lecha z FB Basel, gdzie europejskie obycie mistrza Szwajcarii okazało się skałą, której ambicją, chciejstwem, marzeniami nie da się skruszyć.

Klubom ekstraklasy pozostaje więc droga budowania - mozolnego zbierania europejskich doświadczeń, przełamywania kompleksów, poprawiania swojej renomy i pozycji w rankingach UEFA. To wyjście mniej spektakularne, ale bardziej realistyczne. Jeśli przez prawie dwie dekady polski zespół do Ligi Mistrzów się nie wdarł, trudno mówić o przypadku, zwłaszcza od chwili gdy Michel Platini zreformował kwalifikacje tak, by mistrzowie słabszych lig nie rywalizowali z czołowymi zespołami tych najsilniejszych. Potrafiły skorzystać na tym APOEL i BATE, wskakując z niebytu na wysoki poziom sportowy i finansowy. Aby przyszedł czas na Polaków, trzeba startować z wyższej pozycji, a tej się nie zbuduje, jeśli Legia z Lechem nie przebiją się do fazy grupowej Ligi Europy.

O tym samym marzą Videoton i Zorina, która w lidze ukraińskiej (aż 8. miejsce na kontynencie według UEFA) straciła w ubiegłym sezonie do mistrzowskiego Dynama Kijów 21 pkt. Liga Europy przestała być kwestią wyłącznie sportowych ambicji, ale też sprawą finansową - szefowie klubu z Warszawy umieścili dochody z fazy grupowej Ligi Europy w budżecie, co znaczy, że awans uznają za minimum. Same premie od UEFA wynoszą 1,3 mln euro za awans plus 100 tys. euro za remis i 200 tys. za zwycięstwo. W przypadku Legii są to kwoty sięgające 10 proc. budżetu, w przypadku Lecha prawie dwa razy więcej.

Skoro Legia znalazła argumenty, by przekonać Nikolicia, króla strzelców ligi węgierskiej ostatnich dwóch sezonów, na przeprowadzkę do Warszawy, to dobrze by było, żeby na tym zyskała sportowo i finansowo. A zyska wtedy, gdy osiągnie sukces w kraju i Europie. To samo dotyczy Lecha - każdy dobry piłkarz chętniej przyjedzie do Poznania, jeśli uwierzy, że ma szansę na coś więcej niż rywalizacja w lidze, która zajmuje w europejskim rankingu 19. pozycję.

Zobacz memy po meczu Legii z Kukesi

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.