Liga Europy. Stec: Sevilla, stolica kibicowskiego szczęścia

Finał Ligi Europejskiej odbywał się na pięknej scenie - choć oglądałem z trybun Stadionu Narodowego już 15. mecz, obiekt nadal mi nie spowszedniał i nadal mnie rozaniela. A urok dzisiejszego meczu polegał również na tym, że każde jego rozstrzygnięcie byłoby zakończeniem ujmującej opowieści - pisze na swoim blogu "A jednak się kręci" Rafał Stec, dziennikarz "Gazety Wyborczej" i Sport.pl. W finale Ligi Europy Sevilla pokonała Dnipro 3:2.

Dniepropietrowsk, wiadomo - tragedia wojny w tle, nieczynny z jej powodu stadion, konieczność rozgrywania wszystkich meczów na wyjeździe, status drużyny, w której moc nikt nie wierzy. Sevilla, też wiadomo - w jej sercu nasz Grzegorz Krychowiak, jeden z bohaterów minionego sezonu najsilniejszej ligi świata, kandydat na ledwie dziesiątego Polaka, który zdobył europejskie trofeum.

Już nie jest kandydatem, już awansował do jeszcze bardziej elitarnego grona, bo dotychczas tylko dwaj jego rodacy strzelali gole w europejskich finałach. I to w średniowieczu. Krychowiak dołączył do Zbigniewa Bońka, który w latach 80. trafiał dla Juventusu Turyn, oraz Stanisława Oślizły, który w 1970 roku trafiał dla Górnika Zabrze. I zagrał piłkarz Sevilli jedną z głównych ról we wspaniałym spektaklu, spektaklu przepełnionym i wysoką jakością gry, i dramaturgią, w meczu, podczas którego zwłaszcza przed przerwą czułem, że się go celebruje, a nie rozgrywa, w każdym razie ja delektowałem się z nieprzyzwoitą zachłannością. Nawet kompletnie bezstronni widzowie musieli być wniebowzięci, dla ich frajdy padła nawet rekordowa w krótkich dziejach Narodowego liczba goli - wcześniej oglądaliśmy ich pięć jedynie podczas wizyty w Warszawie hobbystów z San Marino.

Triumf Sevilli był logiczny i jedynie słuszny, wszak od bieżącego sezonu UEFA wynagradza go zaproszeniem do Ligi Mistrzów, a wydaje się logiczne i jedynie słuszne, by pięć miejsc zagarnęli tam właśnie reprezentanci ligi hiszpańskiej, bezapelacyjnie najsilniejszej na kontynencie. Do elity wśliznął się zresztą klub wyjątkowy, wybitnie zasłużony dla rozgrywek pucharowych. Bo sewilczykom gratulujemy nie tylko efektownego wyswobodzenia się z czasów zapaści (przed dekadą byli bliscy bankructwa) i fantastycznie skutecznego dyrektora sportowego, dzięki któremu lansują na gwiazdy piłkarzy klasy Daniego Alvesa, Sergio Ramosa, Jose Navasa, Frederica Kanoute czy Luisa Fabiano. Nie, oni nade wszystko przysłaniają właśnie wszystkich popisujących się w Europie.

Jako jedyni w XXI wieku obronili europejskie trofeum, w dodatku zdołali obronić je dwukrotnie, dzięki czemu w dekadę uzbierali aż cztery - to najbogatsza kolekcja na kontynencie, dorównać może im zaraz tylko Barcelona, przymierzająca się do kolejnego skoku na Ligę Mistrzów. To kolekcja najbogatsza i uświadamiająca, że przyjemność z bycia potęgą można czerpać także na nieco niższym szczeblu rywalizacji. Sevilla jest pierwszorzędną drużyna drugorzędną, nieobecną w skupiających najbogatsze kluby rankingach Football Money League. Obsypuje swoich zwolenników mnóstwem nieoczekiwanych upominków, a zwróćcie uwagę, że ci obok opiewania sukcesów własnych mogą świętować też klęski sąsiadów z Betisu, który dopiero wybudza się z drugoligowego koszmaru. Słowo "średniak" nie brzmi już pogardliwie.

Kto wie, czy gdybyśmy zmierzyli subiektywne poczucie satysfakcji, fani Sevilli - aspiracje mają skromniejsze niż barcelońscy czy madryccy - nie okazaliby się w minionej dekadzie najszczęśliwszą kibicowską społecznością na świecie.?

Więcej refleksji futbolowych Rafała Steca na blogu "A jednak się kręci"

Finał Ligi Europy na Stadionie Narodowym. Radość kibiców, radość Krychowiaka [DUŻE ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA