W finale Ligi Europejskiej, który odbędzie się w "paśmie ligomistrzowym" (w środę 14 maja, finał Ligi Mistrzów z kolei - tradycyjnie już - w sobotę, dziesięć dni później, relacje Z Czuba i na żywo z obu spotkań w Sport.pl), zmierzą się Sevilla i Benfica Lizbona. Półwysep Iberyjski zgarnia w tym sezonie wszystko. Hiszpański finał niczym w LM nie było możliwy, bo Sevilla i Valencia musiały rozstrzygnąć swój spór już w półfinale.
Gospodarze byli w czwartek zespołem bezapelacyjnie lepszym. Częściej atakowali, nadawali spotkaniu tempo.
Nic dziwnego, że już w 14. min rozpoczęła odrabiania strat z Sewilli (0:2). Joao Pereira dobrze dograł w pole karne, Feghouli przejął, oszukał obrońcę i z bardzo ostrego kąta uderzył. Piłka odbiła się od zawodnika robiącego wślizg i Beto musiałby być superbohaterem, żeby ocalić swój zespół od utraty bramki.
Sytuacja dogrywkowa była już po pierwszej połowie - a nawet po kolejnych 12 minutach. Bernat wrzucił piłkę, Jonas dobrze uderzył głową, a piłka odbiła się od poprzeczki, od linii bramkowej i - w drodze powrotnej do poprzeczki - od głowy rzucającego się wcześniej bramkarza. Gol szybko został zaliczony bramkarzowi gości - Beto strzelił samobója.
W 67. min w finale znaleźli się piłkarze z Walencji. Cartabia wrzucił z rzutu rożnego, Ricardo Costa raczej nie trafił w piłkę, tak jak chciał, piłka odbiła się od ziemi i trafiła w dziwny sposób do zaskoczonego Mathieu. Nie na tyle zaskoczonego, by nie trafić z bliskiej odległości!
Valencia nie mogła czuć się bezpiecznie, bo jeden gol mógł pozbawić ją awansu. I tak się stało na minutę przed końcem meczu! W 93. min zadecydowały bramki wyjazdowe - Mbia mocno uderzył piłkę głową i trafił, zdobywając bramkę z niczego! Cała Sevilla z trenerem na czele oszalała!
Zadanie Benfiki było ciut trudniejsze niż Sevilli. Co ciekawe, wielu komentatorów skazywało lizbończyków na pożarcie. Jak się okazało, niesłusznie.
W Turynie nie obejrzeliśmy ani jednego gola (za to mnóstwo kartek i szamotaniny). Przez większą część meczu zdecydowanie przeważali gospodarze, którzy nie potrafili jednak wpakować piłki do siatki. Spora w tym zasługa bardzo dobrze spisującego się między słupkami Oblaka.
Im dalej w mecz, tym goręcej się robiło. Piłkarze Benfiki (niekoniecznie celowo) spędzali czas, leżąc na murawie. A czas leciał.
Nadzieja Starej Damy mogła ożyć w 67. min - tej samej, w której Valencia zdobywała bramkę na 3:0. Perez sfaulował Vidala, obejrzał drugą żółtą kartkę i musiał opuścić boisko.
W 82. min Pogba efektownie zgrał dopiero co otrzymaną piłkę do Osvalda, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku, ale sędzia nie uznał gola rezerwowego. Słusznie - Pogba w momencie podania znajdował się na ewidentnym spalonym.
Dziewięć minut później wywiązała się awantura, po której z ławek rezerwowych wylecieli Vucinić (Juventus) i Marković (Benfica). Ten drugi miał szczęście, bo gdyby czerwoną kartkę obejrzał trzy minuty wcześniej, stałoby się to jeszcze na boisku. Nie zagra jednak w finale, do którego Benfica przystąpi zdziesiątkowana.
Dwie minuty później, już w doliczonym czasie gry, Pogba znokautował przypadkowo Garaya. Doskonale wiedział, co mu zrobił, bo pierwszy wołał lekarzy. Tym razem absolutnie nie było mowy o graniu na czas. Na murawie pojawiła się kałuża krwi, a Garay został zniesiony na noszach. Benfica musiała dograć spotkanie w dziewiątkę (trener wykorzystał już limit zmian).
A było co dogrywać - mimo że Juve nie stworzyło już żadnej dobrej okazji (Pogba jeszcze raz znalazł się na spalonym), to Portugalczycy wznieśli ręce w geście triumfu dopiero w 99. min.
Oby podobne emocje czekały nas w finale! Sevilla zagra z Benfiką w środę 14. maja o godz. 20:45. Finał Ligi Mistrzów w sobotę 24. maja o 20:45.
Świetne foty z półfinałów LE! Lichtsteiner gwardzistą i modny trener Sevilli