Liga Mistrzów. Leonardo kolekcjonuje klęski Interu

We wtorkowym ćwierćfinale Ligi Mistrzów mediolańscy obrońcy trofeum ulegli zajmującemu 10. miejsce w Bundeslidze Schalke 2:5. Ich trener kontynuuje czarną passę, ale właściciel nadal nie zamierza go zwolnić

Wszystko o Lidze Mistrzów przeczytasz na Sport.pl >

 

Na San Siro zajechał trener zwany profesorem. Wielbiciel legendarnego Arrigo Sacchiego na przełomie lat 80. i 90. nagrywał mecze niezwyciężonego wtedy Milanu, a potem studiował je akcja po akcji. Wspomina, że nigdy wcześniej ani później w żadnej drużynie nie widział piłkarzy tak świadomych, co mają ze sobą na boisku robić - z piłką bądź bez piłki. Słowem, dla Ralfa Rangnicka mediolański stadion to świątynia.

Trener Schalke, fachowiec wytrawny, zastał tam we wtorkowy wieczór trenerskie niemowlę - prowadzący Inter Leonardo ma chłopięcą twarz, a jego podwładni mają chłopięce ruchy. Chłopięco naiwne, spontaniczne, czyniące ich bezbronnymi. Zanim rywale strzelili pięć goli, z każdą minutą musieli wzbierać entuzjazmem i przyjemnością z zabawy w futbol. Na poziomie ćwierćfinału LM rzadko zdarza się, by goście mieli na murawie tyle wolności, ile podarował Niemcom Inter. Aż trudno uwierzyć, że jeszcze przed chwilą tę drużynę prowadzili José Mourinho i Rafael Benitez, czyli fachowcy skupieni przede wszystkim na zatruwaniu życia przeciwnikom. Aż trudno uwierzyć, że ta drużyna broni trofeum.

Gospodarze przegrali sromotnie, a Leonardo jeszcze popsuł swój beznadziejny bilans w prestiżowych meczach na San Siro. Jako trener Milanu (zeszły sezon) i Interu (od grudnia) w derbach Mediolanu uzbierał wyniki 0:4, 0:2, 0:3. A na swoim stadionie w Lidze Mistrzów? 0:1 z FC Zurich, 1:1 z Realem Madryt, 1:1 z Olympique Marsylia, 2:3 z Manchesterem Utd, 0:1 z Bayernem i we wtorek 2:5 z Schalke. Nigdy nie wygrał, zawsze tracił gole.

Leonardo wzbraniał się przed przyjęciem pierwszej posady. Trenerskie kursy kończył już jako szef gwiazd Milanu, wcześniej przysięgał, że w ogóle nie zamierza zostać szkoleniowcem, satysfakcjonowała go wykonywana z powodzeniem rola łowcy talentów, która wzbogaciła jego poprzedni klub o doskonałego obrońcę (Thiago Silva), doskonałego ofensywnego rozgrywającego (Kaka) i doskonałego napastnika (Pato). Dziś można westchnąć, że jako człowiek nieprzeciętnie inteligentny - zafascynowany filozofią poliglota i obieżyświat - przeczuwał, co będzie. Ale potem się zawziął i ofertę Interu zaakceptował już chętniej, także po to, by udowodnić, jak bardzo pomylił się Silvio Berlusconi, przepędzając go z szatni Milanu.

Z nowym zwierzchnikiem Massimo Morattim zaprzyjaźnił się natychmiast, zresztą w Interze polubili go wszyscy. W przeciwieństwie do poprzednika - Beniteza nie lubił nikt, Benitez działał kompletnie bez wyczucia. Samobójstwo popełnił, gdy zaszantażował właściciela klubu żądaniami transferów w dniu, w którym ten chciał delektować się triumfem z klubowych mistrzostwach świata.

Pech klubu, który w ubiegłym sezonie zdobył wszystko, co było do zdobycia, polega na tym, że po trenerze totalnym (Mourinho) wziął trenerów z wyraźnymi wadami. Antypatycznego fachowca Beniteza, a zaraz po nim - przesympatycznego dyletanta. Dyletanta przede wszystkim w kwestiach taktycznych. Jego piłkarze nie umieją bronić, atak opierają na improwizacji i pozwalającej obijać słabych indywidualnej wirtuozerii, grają zrywami, sprawiają wrażenie drużyny niestabilnej, zdezorganizowanej, nadwrażliwej na ciosy. We wtorek - zresztą w sobotnich derbach też - wystarczyło Inter dotknąć, żeby się rozpadł. Był tak kruchy, jak ulotnie brzmi romantyczne marzenie Leonardo o przywołaniu do życia ducha reprezentacji Brazylii z 1982 roku, którą jego idol, trener Tele Santana, nauczył gry uroczej, ale zarazem przywiódł do klęski. I uczynił ją synonimem pięknej katastrofy.

Niepowodzenia mogą sprawić, że Leonardo dojrzeje, zhardzieje, nauczy się. Czy uwiedziony Moratti pozwoli, by twardą szkołę trenerskiego życia przechodził po trupie Interu? Podyskutuj z autorem na jego blogu - "A jednak się kręci..."

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.