Liga Mistrzów. Typowa nudna jesień europejskiej elity

Z szesnastu najwyżej rozstawionych w Lidze Mistrzów drużyn tylko jedna nie awansowała do 1/8 finału. - Kluczowe słowa: to starcie Ferrari z Fiatem Pandą - pisze Martin Schneider z Suddeutsche Zeitung. Jesienią w fazie grupowej LM było najwięcej pogromów w historii rozgrywek.

Można było się uśmiechnąć na widok niewinnego ćwierknięcia z oficjalnego konta Bayernu Monachium skierowanego do Arsenalu. - Czy powinniśmy już rezerwować lot do Londynu? - padło pytanie, a żart dalej podało prawie 4 tys. użytkowników. Wpis był uzasadniony, ponieważ w trzech z czterech poprzednich sezonów Ligi Mistrzów dochodziło do starć Bayernu z Arsenalem, tylko raz w fazie grupowej.

Nie chodzi o sam dowcip, ale poczucie, że po nudnej jesieni wreszcie, wraz z poniedziałkowym losowaniem fazy pucharowej, europejska elita wraca do grania między sobą. Z szesnastu najwyżej rozstawionych drużyn w grupach dalej nie awansowało tylko CSKA Moskwa. W ostatniej kolejce starć o jedno z dwóch czołowych miejsc było jak na lekarstwo, więcej działo się w kontekście zajęcia trzeciej pozycji i gwarancji gry w Lidze Europy. Może nie powinien dziwić fakt, że bardziej zdeterminowane były zespoły z czwartego koszyka - ostatnie miejsca zajęły tylko Dinamo Zagrzeb i Celtic. Drużyny z trzeciej grupy rozstawienia - Sporting, Bazylea, Dynamo Kijów, PSV Eindhoven i Club Brugge - tego nie przyznają oficjalnie, ale wygodniej będzie im skupić się na rozgrywkach krajowych, by za rok podjąć jeszcze jedną próbę przeszkodzenia elicie.

Biznesowy faworyt z Londynu

Próbę pewnie znów skazaną na niepowodzenie. - W ostatnich czterech latach na 32 próby awansów do fazy pucharowej drużyn z czwartego koszyka powiodły się tylko cztery. Dwukrotnie dokonało tego AS Monaco, raz belgijski Genk i Wolfsburg, który ze względu na swój potencjał finansowy nie jest typowym outsiderem. Jeśli w przyszłym sezonie tak rozstawiony będzie RB Lipsk, to również nikt nie będzie odbierał ich jako drużyny równej Genk - komentuje w Suddeutsche Zeitung Martin Schneider.

Niemiecki dziennikarz zauważa, że jedyną sensacją obecnej fazy grupowej jest brak awansu Tottenhamu, który zajął trzecie miejsce w wyrównanej grupie z AS Monaco, Bayerem Leverkusen i CSKA. Ale to rozczarowanie biznesowo-finansowe, nie jakościowe. Wynika z tego, że Tottenham to przedstawiciel najbogatszej ligi piłkarskiej na świecie. Na boisku okazało się, że więcej do zaoferowania mają drużyny Monaco oraz Bayer. I z historycznego punktu widzenia to te zespoły - finaliści tych rozgrywek z odpowiednio 2004 i 2002 roku - powinny być rozpatrywane jako bardziej przystające do fazy pucharowej niż klub z Londynu.

- Starcia Atletico Madryt i Bayernu Monachium, Manchesteru City z Barceloną oraz Borussii Dortmund z Realem Madryt miały swoje emocje i dramaturgię. A Łudogorec Razgrad oraz FK Rostów w kilku momentach postawiły się większym. Jednak ogólnie faza grupowa minęła ze wzruszeniem ramion i ziewnięciem - pisze dla serwisu Bleacher Report felietonista Jonathan Wilson. Przytacza też przekonujące statystyki. - Do sezonu 2013/14 nie było sezonu, by 96 meczów fazy grupowej LM wyprodukowało dziesięć lub więcej zakończonych zwycięstwami różnicą przynajmniej czterech goli. A taka wydaje się racjonalna definicja pogromu. Ale w każdych kolejnych rozgrywkach było tych spotkań więcej, w obecnych osiągnięto rekordową liczbę 14. W ostatnich czterech sezonach było więcej takich pogromów niż w ośmiu jeszcze wcześniejszych - zaznacza Wilson i dodaje, że od początku sezonu w LM było o 27 proc. więcej pogromów niż w Premier League, choć w Anglii rozegrano niemal 50 proc. więcej spotkań (140 do 96).

Kto widział emocje

- Po 96 rozegranych spotkaniach rezultat był dokładnie taki, jakiego się spodziewano. Nie ma już prawdziwej rywalizacji. A brak tego elementu sportu i bezsensowność walki w fazie grupowej ilustruje problem europejskiego futbolu. Jak długo odbiorcy wciąż są zainteresowani, a wpływy rosną, obrońcy obecnego systemu mają wszystkie argumenty po swojej stronie. Trend w europejskim futbolu jest jednak jasny: więcej Bayernu, więcej Realu, więcej Barcelony, więcej Chelsea, a mniej Genk, mniej emocji - opisuje Schneider. Starcia w fazie grupowej obrazowo przedstawia jako wyścig "Ferrari z Fiatem Pandą".

Osobom uczestniczącym w wydarzeniach na stadionie Legii mogło wydawać się inaczej. W meczu mistrza Polski ze Sportingiem emocje aż buzowały, napięcie było od kilku godzin przed pierwszym gwizdkiem i aż do zakończenia spotkania. Jednak w skali Europy było to wydarzenie o znikomej wadze. Dla Legii gra na wiosnę w Lidze Europy to awans, większość klubów choćby z trzeciego koszyka traktuje to jako spadek. Trenerów deprecjonujących te drugie europejskie rozgrywki przybywa, zwłaszcza z najsilniejszych lig krajowych. - Do awansu był nam potrzebny remis i robiliśmy wszystko, by taki wynik osiągnąć - mówił Jorge Jesus, dość minimalistycznie określając cel swojego zespołu.

Gdy w środę po zwycięstwie 3:1 nad CSKA trener Tottenhamu Mauricio Pochettino był pytany o LE, to odpowiadał, że nie widzi powodu, by jego zespół nie mógł wygrać tych rozgrywek. Jednak o skali zainteresowania europejską "drugą ligą" świadczy choćby fakt, że władze klubu zamierzały zrezygnować z wynajmowania Wembley i wrócić na własny, niemal dwukrotnie mniejszy obiekt. Ostatecznie Tottenham zostanie na Wembley, nawet jeśli na jeden mecz, mimo, iż już na ostatnim meczu na londyńskim gigancie było ponad 20 tys. ludzi mniej niż na pierwszej kolejce fazy grupowej (85 tys.).

Nawet na drugim spotkaniu tej grupy w Leverkusen pojawiło się ledwie 22 tys. widzów. W Barcelonie na drugim meczu z Manchesterem City było o niemal 30 tys. kibiców więcej niż na pożegnaniu fazy grupowej przeciwko Borussii Moenchengladbach. Nikt nie widział szansy na emocje. Mistrz Anglii Leicester City wysłał do Porto rezerwowy skład. W Lizbonie Benfica grała z Napoli, ale jednym okiem patrzyła na wydarzenia w Kijowie, gdzie mecz miał zagrażający jej Besiktas. Ale po pierwszej połowie, gdy Dynamo prowadziło 4:0 już wszystko było jasne, Portugalczycy także w swoim spotkaniu odpuścili i z Napoli pozwolili sobie na porażkę 1:2.

Można twierdzić, że Legia jesienią w LM się wyróżniła - awanturami na trybunach, radosną grą, straconymi golami, meczem w Dortmundzie, powstrzymaniem Realu w Warszawie - ale oprócz największej liczby goli w jej spotkaniach (33), Europa raczej szybko sprowadzi popisy mistrzów Polski do statystycznej ciekawostki. Co my słusznie uznajemy za wielki wyczyn i ważne wydarzenie na przestrzeni ostatnich lat, elita skomentuje uśmiechem politowania. Ferrari przyspiesza i odjeżdża, Fiat Panda może się tylko starać.

Więcej o:
Copyright © Agora SA