Premier League. Anglia nie chce się uczyć od Guardioli

Po rewelacyjnym starcie i dziesięciu wygranych z rzędu dla Manchesteru City Pepa Guardioli przyszedł czas kryzysu. Seria pięciu spotkań bez zwycięstwa jest hiszpańskiemu trenerowi wypominana jako pierwszy kryzys, a każdy jego ruch jest w Anglii poddawany dogłębnej analizie. Po remisie z Southampton (1:1) "Daily Mail" napisał, że Guardiola miał przez godzinę krzyczeć na swoich piłkarzy, zarzucając im, że nie dają z siebie wszystkiego.

Kiedy Pep Guardiola wreszcie przyszedł spotkać się z dziennikarzami po zremisowanym meczu z Southampton, to od ostatniego gwizdka minęła godzina. Zwykle konferencje prasowe odbywają się znacznie szybciej, wszystkim zależy, by zająć się swoimi sprawami. A jednak hiszpański szkoleniowiec Manchesteru City komentarz dla prasy opóźnił. Po piątym meczu bez zwycięstwa uznał, że jego drużyna potrzebuje mocniejszej reakcji.

Tak kiepskiej serii Guardiola nie miał od siedmiu lat. Nie zdarzyła mu się ani w Bayernie Monachium, ani w najlepszych sezonach Barcelony. W Anglii zdarzyła się już w trzecim miesiącu prowadzenia Manchesteru City. Kolejno jego zespół nie wygrał z Celtikiem w Lidze Mistrzów (3:3), przegrał z Tottenhamem w kraju (0:2), potem nie pokonał Evertonu (1:1), poniósł klęskę na Camp Nou (0:4) i wreszcie zaliczył wpadkę z wychodzącym z dołka Southampton.

Wszystkie te spotkania naznaczone były nieskutecznością (przeciwko Evertonowi zespół zmarnował nawet dwie jedenastki!) oraz fatalnymi błędami w defensywie. W tym drugim wypadku dyskusja na Wyspach jest najbardziej zagorzała. Zwłaszcza, że chodzi o dwa angielskie dobra narodowe: środkowego obrońcę oraz bramkarza.

Zadeklaruj wybicie

Przypadek Johna Stonesa jest prosty do wyjaśnienia: latem 22-latek stał się drugim najdroższym obrońcą na świecie (kosztował City 47,5 mln funtów), ale od przynajmniej roku w Anglii trwa publiczne edukowanie wychowanka Barnsley. Każdy jego błąd - tych w ostatnim sezonie w Evertonie było sporo - jest brany pod lupę i analizowany, a sam piłkarz odpytywany jak uczeń. Do tego stopnia, że w jednym wywiadów musiał deklarować, że nie boi się wykopać piłki na aut, byle tylko pozbyć się zagrożenia.

Bo to obrońca głównie rozgrywający, na dodatek podejmujący w tym ryzyko. Drybluje, szuka prostopadłych podań, kiwa się we własnym polu karnym. Anglia takich stoperów nie rozumie, czego najlepszym wyrazem była opinia Gary'ego Neville'a o Davidzie Luizie - były piłkarz Manchesteru United powiedział, że Brazylijczyk gra, jakby sterował nim dzieciak bawiący się na konsoli.

Z kolei Guardiola takiego typu obrońców sobie ceni najbardziej, do taktyki potrzebuje piłkarzy o wysokim wyszkoleniu technicznym i zdolnych do gry szybko, ryzykownie. Ale w ostatnich tygodniach to ryzyko często się nie opłaca, czego przykładem mecz z Southampton. W 27. minucie Stones podał do tyłu, między kolegę z drużyny a bramkarza, co wykorzystał napastnik gości, Nathan Redmond.

Co robi "Clownio"?

Z Claudio Bravo sprawa jest bardziej skomplikowana, bo on grę ryzykowną wprowadził w Anglii na jeszcze wyższy poziom niż Stones. Kiwa się niemal równie często, co skrzydłowi, rozgrywa stojąc metr przed własną bramką i to pod pressingiem rywali, wybiega z pola karnego do interwencji. Takich jak ta, która przeciwko Barcelonie skończyła się kiksem, zagraniem ręką na trzydziestym metrze i czerwoną kartką. Następnego dnia w angielskiej prasie pojawiły się kpiące tytuły, w tym ten "The Sun", który zdjęcie bramkarza podpisał "Clownio", nawiązując do klauna.

Bravo nie spodobał się w Anglii odkąd przyszedł zastąpić Joe Harta. Bramkarz reprezentacji nie spodobał się Guardioli przy jednym z ćwiczeń, gdy rozgrywając piłkę zbyt długo przekładał ją z nogi lepszej na słabszą. Hiszpan uznał, że Hart nie jest na tyle wyszkolony technicznie, by wpasować się w plan taktyczny, sprowadził więc 33-letniego Chilijczyka z Barcelony, a Anglika odesłał na wypożyczenie do włoskiego Torino. Dla dziennikarzy oraz kibiców reprezentacji było to jak zesłanie do drugiego, gorszego piłkarsko świata.

Po dwóch dniach treningów z zespołem Bravo znalazł się między słupkami w meczu derbowym z United na Old Trafford. Początkowo grał, dobrze, uczestniczył w budowaniu akcji, które dały City dwa gole, ale potem przy dalekim dośrodkowaniu zderzył się ze Stonesem, co wykorzystał Zlatan Ibrahimović. Później miewał udane interwencje, jednak każdy jego błąd był przez angielską prasę wyciągany do skali kwestii kluczowej dla dalszych losów wyścigu mistrzowskiego i rozwoju projektu Guardioli. Nawet w niedzielę przy zawalonym przez Stonesa golu niektórzy doszukiwali się winy Bravo. - Wcześniej wybrał złą opcję, rzucając piłkę do Kevina De Bruyne, gdy ten był pod pressingiem rywala. Czego on się w tej sytuacji spodziewał? - zastanawiał się Graeme Souness w studiu SkySports.

Przyszedł na (nie)gotowe

Stones i Bravo byli tematami głównymi dyskusji ekspertów bezpośrednio po spotkaniu. - Popełniają błąd za błędem i mówimy to już od jakiegoś czasu. Jeśli chcą wygrać ligę, to muszą to zdecydowanie poprawić - mówił Thierry Henry. Jednak Guardiola w sobotę upierał się, że chodzi o coś więcej. - Powiedziałem piłkarzom: prostu musicie robić więcej. By nie było żadnego żalu. Muszę odkryć powód dla którego nam nie idzie, będę o to walczył. Błędy są częścią procesu, ale też to, jak zareagujemy. Futbol jest skomplikowany, a kiedy się zaczyna, to zawsze jest trudno - tłumaczył Hiszpan. W skrócie: chciał przekazać, że nauka nowych rzeczy nie zawsze jest taka prosta, jak początkowe wyniki na to wskazują.

To prawda, że od niego od razu oczekiwano cudów, a gdy City wygrało w bardzo dobrym stylu pierwszych dziesięć spotkań, to stwierdzono, że jego projekt szybko wkroczył na wyższy poziom. Tymczasem ostatnia seria potwierdza to, co cicho sugerowano jeszcze zanim Guardiola przejął angielską drużynę: to zespół słabszy i gorzej przygotowany do realizowania jego pomysłów niż Barcelona czy Bayern Monachium. Ta pierwsza drużyna rozumiała wymagania młodego szkoleniowca, bo przez lata była do podobnego stylu przyuczana. Z kolei mistrz Niemiec, choć na pewno nie był produktem gotowym, to przecież sezon wcześniej z Juppem Heynckesem za sterami wygrał tytuł krajowy, puchar Niemiec i Ligę Mistrzów. Potrafił grać siłowo z kontry, ale też na utrzymanie i poprzez ataki pozycyjne. Tymczasem Manchester City w poprzednim sezonie przypominał zlepek indywidualności, a dobicie do półfinału LM nawet w Anglii zostało uznane za wypadek przy pracy niż wymierny sukces prowadzącego wówczas zespół Manuela Pellegriniego.

Kto z kogo kpi?

- Byliśmy razem i razem rozmawialiśmy o sytuacji, by ją rozwiązać i pójść w górę. Byłem piłkarzem i wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Trzeba to zaakceptować, choć nie jest to naturalne - przyznał Guardiola. W Anglii sukcesów chcą tu i teraz, kryzys dostrzegają w każdym detalu, a Hiszpan prasie podpadł także pouczając dziennikarzy. Na pytanie, czy City może wygrać wszystkie rozgrywki w których startuje odpowiedział najpierw klnąc pod nosem, ostatnio przekonywał Wyspiarzy, że Premier League wcale nie jest wyjątkowa pod względem jakości czy intensywności.

Reakcje prasy, ekspertów i kibiców trafnie ujął Jacob Steinberg w felietonie dla Guardiana. - Oto przychodzi Guardiola z tą swoją filozofią sprawiając, że czujemy się mali i nic nie znaczący. Wyrzuca angielskiego rycerza, nie chce obejrzeć kaset z występami Johna Ruddy'ego i sprowadza bramkarza z Chile. Więc nie słuchajmy, nie uczmy się. Trzymajmy się naszej ignorancji, zamknijmy się i zastanawiajmy, dlaczego cały świat odbiera angielski futbol jako ograniczony. Bramkarz, który rozgrywa piłkę? Cóż, Premier League jest bardzo intensywna - kpił Steinberg. Jednak jego głos pozostaje odosobniony. Piłkarska Anglia nadal jest wyspą i to bardziej to odczuwa Guardiola niż spadek formy swojej drużyny.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.