Liga Mistrzów. Dlaczego Bayern nie grał dogrywki z Atletico, czyli pora skończyć z bramkami na wyjeździe

- Jako trener grając pierwszy mecz w domu powtarzałem sobie, byle tylko nie stracić gola - mówił swego czasu Sir Alex Ferguson o zasadzie goli na wyjeździe. Tej samej, która zadecydowała o tym, że w finale Ligi Mistrzów zagra Atletico Madryt, a nie Bayern Monachium.

Gdy Antoine Griezmann strzelił gola na 1-1 w 54. minucie, sporo napięcia uleciało. Mimo, że w dwumeczu Atletico prowadziło tylko 2-1, Bayern potrzebował aż dwóch goli do awansu. Strzelił jednego, więc odpadł. Ale skoro w dwumeczu było 2-2, to czemu oba zespoły nie wyszły na dogrywkę? Czemu to wspaniałe widowisko nie było kontynuowane?

Wszystko przez wynalazek z 1965 roku. Wtedy wprowadzenie tej zasady - kto w przypadku remisu w dwumeczu zdobędzie więcej bramek na wyjeździe ten awansuje - miało nieco więcej sensu.

Propagowanie ofensywnej gry

Rzuty karne upowszechniły się dopiero kilka lat później i takie rozstrzygnięcie powodowało, że nie trzeba było organizować kolejnego, decydującego meczu. I jeszcze jedno: kiedyś wyprawy na wyjazdowe mecze w pucharach były zdecydowanie trudniejsze i bardziej męczące. Zespołowi po takiej podróży mogło bardziej zależeć na obronie i przeszkadzaniu rywalowi w grze. To miało je zachęcić do bardziej ofensywnej gry.

Ale czasy się zmieniły, na co wskazywał chociażby Sepp Blatter w 2014 roku. Były prezydent FIFA mówił o potrzebie zmian mówiąc m.in., że "dzisiejsze wyjazdy nie są czasochłonnymi wyprawami, a warunki gry nie różnią się między sobą". Niestety, Szwajcar nie zdążył nic z tym zrobić, bo niedługo potem miał na głowie dużo poważniejsze problemy...

Efekt odwrotny od zamierzonego

Nawet zakładając, że strzelanie goli na wyjeździe jest trudniejsze, to równie dobrze dlaczego nie karać drużyn za to, nie zdobyły bramek w domu, gdzie jest to łatwiejsze? - Wierzę, że taktyczna waga bramek wyjazdowych stała się zbyt duża - powiedział w 2008 roku Arsene Wenger. Trener Arsenalu jest jednym z największych przeciwników tej zasady od lat. - Zespoły remisują u siebie 0-0 i są zadowolone. Nie ma już pozytywnego efektu tej zmiany, jest ona dzisiaj wykorzystywana za bardzo taktycznie. Przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Przynosi korzyści tym, którzy skutecznie bronią się w domu.

Wenger do tej pory nie zmienił zdania. - Poruszałem ten temat na wielu spotkaniach UEFA. Musimy znaleźć jakieś mieszane rozwiązanie, może takie, w którym bramki wyjazdowe byłyby brane pod uwagę jedynie po dogrywce. To byłoby dobre rozwiązanie, jeśli ludzie nie chcieliby zupełnie likwidować tej zasady. Ja jestem za usunięciem jej, przechodziłbym od razu do rzutów karnych - powiedział Francuz w 2013 roku.

Absurdy w najczystszej postaci

Gole wyjazdowe nie mają sensu zwłaszcza w dogrywkach. Goście dostają wtedy "bonusowe" pół godziny na strzelenie gola, który liczy się niczym półtora bramki. Jaki to absurd pokazało starcie PSG - Chelsea z sezonu 2014/15. W Paryżu było 1-1, w Londynie 1-1 i w dogrywce 1-1, przez co to PSG awansowało dalej.

Ale największym absurdem był półfinał LM 2002/03. Zmierzyły się w nim Inter i Milan, czyli drużyny grające na co dzień na tym samym stadionie. Po remisach 0-0 i 1-1 do finału awansował Milan.

Zabite widowisko

Ewidentnym przykładem meczu, który zabiła ta zasada jest półfinałowe starcie Bayernu z Realem w 2012 roku. Bawarczycy wygrali u siebie 2-1, w rewanżu Real prowadził tyle samo już po 27 minutach. Spotkanie umarło. Pozostałe 90 minut (doszło do dogrywki) było męką. Umiarkowanie zadowolony z takiego obrotu spraw Bayern bronił wyniku, natomiast Real bał się odważniej zaatakować. Jeden błąd, jeden stracony gol i potrzebowałby aż dwóch trafień do awansu do finału. Doszło więc do klinczu, w którym obie drużyny bały się zaatakować nawzajem. I w ten sposób doszło do rzutów karnych. Potencjalnie fenomenalne spotkanie zostało zabite już w 27. minucie.

Gdzie indziej ma to sens

Bramki wyjazdowe mogą mieć nadal sens na innych kontynentach, np. w Afryce, jak pisał Ian Hawkey w "Blizzardzie". - Warunki w meczach domowych i wyjazdowych znacznie się różnią między sobą, przez co ciężej wygrać na wyjeździe. Poziom boisk również bywa różny, sędziowie są słabi, a mecze pucharowe czasem odbywają się w różnych porach roku: gdy w Tunisie jest zima, w Kapsztadzie jest środek lata. W takich warunkach zasada bramek na wyjeździe ma sens - twierdzi Hawkey.

Podobnie jest chociażby w Ameryce Południowej. W Copa Libertadores (tamtejszy odpowiednik Ligi Mistrzów), grają zarówno zespoły z chilijskiego Santiago (520 metrów nad poziomem morza), jak i boliwijskiego La Paz (ponad 3500 metrów).

Relikt dawnych czasów

Ale w Europie nie mamy takich problemów. Zasada bramek na wyjeździe jest przede wszystkim nielogiczna i niesprawiedliwa. Można by to jej wybaczyć, gdyby przynajmniej poprawiała widowisko i zwiększała emocje, ale to wcale nie ma miejsca. Nie ma żadnego powodu, by nadal trzymać się tego archaizmu i reliktu dawnych czasów.

Zobacz wideo

Bayern Monachium załamany, Atletico Madryt w euforii [ZDJĘCIA]

Czy bramki strzelone na wyjeździe powinny się liczyć podwójnie?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.