Wolfsburg - Gent. Jak Gandawa wyśniła Ligę Mistrzów

Losy mistrzów Belgii przedłużają wiarę w to, że pieniądze w futbolu to jednak nie wszystko. Jeśli masz pomysł, możesz przetrwać w Lidze Mistrzów aż do wiosny. Mecz Wolfsburg - Gent od 20:45. Relacja na żywo na Sport.pl i w aplikacji Sport.pl Live.

- Mamy zero procent szans na awans. Pierwsze spotkanie 1/8 finału pokazało, że nie jesteśmy w stanie wskoczyć na ten poziom - mówił trener Gent Hein Vanhaezebrouck po porażce z Wolfsburgiem 2:3. Pewnie ma rację, ale i tak jego piłkarze doskoczyli wyżej, niż ktokolwiek się spodziewał. Półtora roku temu kończyli sezon w grupie spadkowej rodzimej ligi, jesienią pokonali Lyon i Valencię, zostali pierwszym belgijskim zespołem, który awansował do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. - Rok temu mieli 26 mln euro budżetu, żadnemu piłkarzowi nie płacili więcej niż 800 tys. euro rocznie. To nie są sumy, które robią wrażenie nawet w lidze belgijskiej - mówi Koen Van Uytvange z "Het Nieuwsblad".

Ten sukces ma dwóch ojców. Prezesa Ivana De Witte, który w 1999 r. uratował przed bankructwem zadłużony na 23 mln euro klub, oraz Vanhaezebroucka, wcześniej pracującego głównie w drugoligowcach, który latem doprowadził Gent do pierwszego w historii klubu mistrzostwa Belgii.

Łączy ich to, że nie boją się porywać na niemożliwe i eksperymentować. Gdy Vanhaezebrouck prowadził drugoligowy Kortrijk, lewonożnego gracza ofensywnego znalazł przez wyszukiwarkę internetową. Kiedy skauci klubu potwierdzili, że ze znaleziskiem warto podpisać umowę, Istvan Bakx został - jak pisały belgijskie media - "napastnikiem z Google'a". W pierwszym sezonie w II lidze strzelił 14 goli, zadebiutował nawet w holenderskiej młodzieżówce. Dziś Vanhaezebrouck nie korzysta z takich metod, dział skautingu Gent jest zresztą bardzo ceniony, za największy sukces ostatnich lat uchodzi sprowadzenie z AS Trenc~n Mosesa Simona. Belgowie rok temu zapłacili za 20-letniego nigeryjskiego skrzydłowego 800 tys. euro, spodziewają się, że zarobią na nim dziesięć razy tyle.

Gent nie musi jednak sprzedawać piłkarzy, żeby przetrwać. Nawet przed awansem do Ligi Mistrzów przynosił milion euro rocznie dochodu. To efekt - jeszcze kilka lat temu wydawałoby się, że szalonego - planu Ivana De Witte, który wymarzył sobie nowy stadion. Z pomocą flamandzkiego rządu i władz miasta klub w 2013 r. otworzył wybudowaną za 80 mln euro Ghelamco Arenę. Nowy obiekt okazał się znakomitą inwestycją - pięć lat temu na trybuny starego Jules Ottenstadion przychodziło średnio 10 tys. widzów, w tym sezonie mecze Gent ogląda średnio blisko 20 tys., 14 tys. ma wykupione karnety. A dlaczego plan był szalony? Bo to pierwszy nowy stadion postawiony w Belgii od 1974 r.

Vanhaezebrouck też robi wszystko inaczej. Utrzymuje, że wystawiał zespoły w systemie 3-5-2 bez nominalnego napastnika długo przed Pepem Guardiolą, zdarza się, że katuje zawodników nawet czterogodzinnymi treningami. Ale te metody działają, i to w bardzo niesprzyjającym dla trenerów środowisku - Gent przez lata wyrobił sobie opinię "cmentarza dla trenerów", w czasie 18 miesięcy przed przyjściem Vanhaezebroucka zespołem zarządzało pięciu szkoleniowców.

Porażkę w pierwszym meczu z Wolfsburgiem trener tłumaczył tym, że jego piłkarze nie są jeszcze przyzwyczajeni do tak fizycznej gry. Pozwolili Niemcom wyjść na prowadzenie 3:0, dwa gole strzelili w samej końcówce. Ale wszystko wskazuje na to, że nie okażą się efemerydą, która jednego dnia bawi w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, a drugiego broni się przed spadkiem z ligi belgijskiej. Na kolejkę przed końcem sezonu zasadniczego w kraju (sześć najlepszych awansuje do grupy mistrzowskiej) zajmują drugie miejsce w lidze, do prowadzącego Club Brugge tracą dwa punkty. De Witte planuje już zwiększenie budżetu do 35 mln euro rocznie. Chce, by Gent grał w LM przynajmniej raz na trzy lata. f

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.