Liga Mistrzów. Marzenie Atletico Madryt

- Nie spoczniemy, dopóki nie wygramy Ligi Mistrzów - mówi prezes Atletico Madryt Enrique Cerezo. W środę jego klub gra w Eindhoven z PSV pierwszy mecz 1/8 finału. Początek o 20:45. Relacja na żywo na Sport.pl

W poniedziałek Edinson Cavani z PSG wybrał się do Madrytu. Zjadł kolację w Casa Lucio, gdzie sfotografował się z kibicami. Okazało się, że podróż nie była zupełnie incognito. O wizycie Urugwajczyka wiedzieli szefowie Atlético, którzy zadzwonili do restauracji z propozycją, że zapłacą rachunek. Agent Cavaniego odmówił, ale media zareagowały natychmiast, stawiając klub z Vicente Calderón w kolejce po urugwajskiego napastnika. Przed ośmioma dniami Cavani wszedł w drugiej połowie i zdobył zwycięską bramkę w meczu Ligi Mistrzów z Chelsea, ale wiadomo, że w Paryżu zbyt często siada na ławce, czuje się niedoceniany i szuka nowego pracodawcy.

Czyżby skromne i do niedawna zadłużone po uszy Atlético stać było na graczy z najwyższej półki? Od kilku lat w klubie wiele się zmieniło. Kiedy przed świętami Bożego Narodzenia 2011 r. w Atlético pojawił się jego były piłkarz Diego Simeone, kibice przyjęli go jak najlepszy prezent. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy, że katastrofalna sytuacja drużyny i klubu może ulec takiej poprawie. Pół roku później odmieniony zespół wznosił trofeum za triumf w Lidze Europy. Wypad fanów pod fontannę Neptuna, gdzie świętuje triumfy Atlético, był czymś więcej niż epizodem. Simeone stworzył lub może odbudował trzecią siłę w hiszpańskiej piłce. W 2014 r. zespół rozbił monopol Realu i Barcelony, zdobywając mistrzostwo Hiszpanii, kilkadziesiąt sekund dzieliło go od triumfu nad Realem w finale LM.

To brzmiało jednak jak ponury refren. Kiedy Atlético grało w finale Pucharu Europy pierwszy raz w 1974 r., także prowadziło z Bayernem, tracąc bramkę w ostatnich sekundach. Cztery dekady później sytuacja się powtórzyła, ale szefowie klubu obiecali zbolałym fanom, że nie będą musieli żyć pechową porażką następnych 40 lat. Sukcesy Simeone miały swój wymiar ekonomiczny. Niemal rok temu Atlético sprzedało 20 proc. akcji jednemu z najbogatszych Chińczyków Wangowi Jianlin, który twierdził, że wolał zainwestować w klub z Vicente Calderón niż Valencię. Za półtora roku Atlético ma przenieść się na nowy stadion z widownią na 66 tys. miejsc, gdzie według zapewnień prezesa Cerezo odbędzie się finał LM. Czerwono-biała część Madrytu marzy, że zagra w nim Atlético.

Kiedy przed rokiem drużyna Simeone odpadała w ćwierćfinale LM z Realem, prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge świętował. Przekonywał, że brutale z Calderón zabijający piękno piłki niegodni są być tak wysoko w najwspanialszych klubowych rozgrywkach. Te słowa mogły dotknąć, ale raczej nie zmieniły sposobu myślenia Simeone. Sam Argentyńczyk i szefowie klubu doszli jednak do wniosku, że styl gry musi ewoluować. Nie można aspirować do miana wielkiej drużyny, pozbywając się piłki. Atlético zaczęło się uczyć ataku pozycyjnego. Trudno oczekiwać, by mali rywale z ligi hiszpańskiej pozwalali zawsze zespołowi Simeone grać z kontry.

Latem klub wydał na transfery więcej niż Real i Barcelona. Po raz pierwszy kupowano nie tyle wojowników z siekierami w oczach, ile graczy kreatywnych jak Yannick Ferreira Carrasco czy Luciano Vietto. Klub odzyskał Filipe Lu~sa z Chelsea. Najwięcej zapłacono za Jacksona Mart~neza (35 mln euro), który nie spełnił oczekiwań, i został sprzedany do ligi chińskiej za 42 mln. Największym sukcesem jest jednak utrzymanie Antoine'a Griezmanna, Koke, Diego God~na i Jana Oblaka, którzy tworzą kręgosłup zespołu.

Od sierpnia Simeone pracuje nad zmianą sposobu gry. Rewolucyjną, ale z poszanowaniem pryncypiów. To wciąż ma być zespół walecznych serc, którym nieobca jest gra ładna, płynna, finezyjna. W fazie grupowej LM średnie posiadanie piłki przez Atlético osiągnęło 54 proc. Tyle co Realu, więcej od Manchesteru City (52 proc.), bez porównania z Arsenalem (48 proc.) czy Juventusem (47). Jeśli chodzi o liczbę podań, Atlético ustąpiło tylko PSG, Bayernowi, Realowi, Barcelonie, Benfice i Manchesterowi United, pozostawiając za plecami aż 25 rywali.

Poza zmianami estetycznymi wyniki są podobne. Zespół wygrał grupę w LM, ale rywali miał przeciętnych. W lidze jest wiceliderem, do Barcelony traci aż 8 pkt. Ale Simeone wciąż przypomina, że biorąc pod uwagę zamożność rywali (Real i Barça otwierają ranking najbogatszych klubów świata), jego zespół gra o trzecie miejsce. I w tym sensie odnosi sukces.

W sobotę derby Madrytu, będzie okazja, by zdać kolejny ważny egzamin. Bo do tej pory w meczach z najlepszymi nowy zespół Simeone wyniki osiągał średnie. Z Barceloną grał świetnie, ale dwa razy przegrał 1:2. Z Realem zremisował 1:1, z czwartym w tabeli Villarreal wywalczył tylko punkt. W minioną niedzielę "Żółta Łódź Podwodna" nie pozwoliła się zatopić na Vicente Calderón, bezbramkowy remis był dla Simeone rozczarowaniem. I co z tego, że gospodarze atakowali, częściej strzelali i dłużej byli przy piłce?

W środę Atlético czasu transformacji zdaje egzamin w Eindhoven. Awans do ćwierćfinału jest minimum i z pewnością w zasięgu ręki. PSV jesienią wyeliminowało co prawda Manchester United, ale dziś jest to nieporównanie mniejszy powód do dumy, niż byłby w erze Alexa Fergusona. Goście są faworytem, choć PSV prowadzi w lidze, gdzie w 23 meczach przegrało raz.

Prezes Cerezo snuje plany o triumfie w Champions League. Mało prawdopodobne, by udało się to już teraz. Kiedy? Przecież w rankingu najbogatszych klubów świata Atlético jest dopiero 15. z wpływami rocznymi zaledwie 187,1 mln euro. Każdemu wolno marzyć, jak zdobyć szczyt bez wielkiej fortuny? Tym bardziej projekt klubu z Calderón wydaje się frapujący.

NAJPIĘKNIEJSZE OKŁADKI SPORTOWE Z CAŁEGO ŚWIATA

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.