Liga Mistrzów. Arsenal - Bayern. Lewandowski zatrzymany, Arsenal odrodzony

Pogłoski o śmierci Arsenalu kolejny raz okazały się przesadzone. To dobra wiadomość i dla Ligi Mistrzów, i dla Premier League - pisze Michał Okoński, komentator Sport.pl i dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego?.

Oczywiście sytuacja Kanonierów w grupie nadal pozostaje dramatycznie trudna, zwłaszcza w świetle zwycięstwa Olympiakosu w Zagrzebiu, ale w świat poszło z Londynu kilka ważnych komunikatów. Po pierwsze o tym, że tegoroczna wersja Bayernu - z Douglasem Costą i Arturo Vidalem, a przede wszystkim z Robertem Lewandowskim w życiowej formie - nie jest wersją niepokonywalną. Po drugie o tym, że nawet po dwudziestu latach pracy Arsene Wenger ma w sobie mnóstwo energii (na przedmeczowej konferencji Pep Guardiola mówił, że spędzenie dwóch dekad w jednym miejscu uważa za wyniszczające energetycznie dla samego zainteresowanego i zwyczajnie nudne dla odbiorców). Po trzecie o tym, że John Terry miał rację, mówiąc, iż Petr Cech jest w stanie zapewnić swojej drużynie kilkanaście dodatkowych punktów w ciągu sezonu: przez większą część spotkania wydawało się, że będzie to wieczór Manuela Neuera, bajecznie interweniującego np. po główce Walcotta, ale w końcu mylącego się przy wyjściu do dośrodkowania przed golem Giroud - w końcu jednak o wyniku rozstrzygnęła znakomita postawa bramkarza Arsenalu. Po czwarte o tym, że trudno będzie o oczyszczenie władz światowego i europejskiego futbolu z kultury korupcyjnej, skoro zarządzają one produktami tak atrakcyjnymi jak Champions League. Ktokolwiek stałby na czele UEFA i ile dziwnych przelewów księgowano by na jego kontach - będziemy patrzeć na to przez palce, zachwyceni i wdzięczni, że niejako przy okazji dostarcza nam produktów o takiej jakości jak Liga Mistrzów. Mamy trzecią zaledwie kolejkę, a tyle niewiadomych, tylu faworytów w kłopotach (zwłaszcza, ekhm, faworytów angielskich...) i tyle arcymeczów - we wtorek, oprócz spotkania Arsenal - Bayern, przecież także thriller Bayer - Roma.

Zdyscyplinowany jak Kanonier

Żeby przedłużyć nadzieje na wyjście z grupy, Arsenal musiał wygrać - i zrobił to w sposób tyleż szczęśliwy (gol Giroud padł po nieoczekiwanym błędzie świetnego bramkarza, a sędzia mógł uznać, że został zdobyty ręką), co niezwykle zdyscyplinowany. Przez lata głównym motywem większości tekstów o tej drużynie były nie kwestie taktyki czy przygotowania fizycznego, ale problemy z mentalnością; myślę, że ze świecą szukać także drugiego menedżera, który równie często jak Arsene Wenger mówiłby o psychologicznych aspektach pracy z piłkarzami. Czytywaliśmy więc o dziwnych chwilach dekoncentracji, o niewytrzymywaniu napięcia (owocującym np. czerwonymi kartkami), o szczeniackich wygłupach i kulturze selfie, a także o tym, że choć od dawna już liderzy tej drużyny przestali być juniorami, wciąż wydają się podchodzić do swojego fachu niedojrzale - że brakuje im "mentalności zwycięzców". Z tego ostatniego powodu zresztą transfer Cecha należy komplementować równie mocno, jak z powodu serii interwencji po strzałach Thiago, Vidala, Lewandowskiego czy Müllera: bohater tylu wielkich meczów, kolekcjoner tylu trofeów, lider szatni i wielki nauczyciel wygrywania był Arsenalowi niezwykle potrzebny.

Bywały wprawdzie boje, z których Kanonierzy wychodzili zwycięsko w podobny sposób, choćby w 2013 r. podczas rewanżowego meczu z Borussią w Dortmundzie, w styczniu 2015 r. w ligowym starciu z Manchesterem City czy w marcu podczas pojedynku z Manchesterem United. Rywal wydaje się panować nad sytuacją, osiąga ogromną przewagę w posiadaniu piłki, ale w swoich atakach nie jest aż tak zdecydowany (albo może ma kłopot z ciasno ustawionymi przed własnym polem karnym piłkarzami Arsenalu) i w końcu nadziewa się na kontrę po jednym czy dwóch zagraniach przechodzących przez wysoko ustawioną linię obrony. Tak to właśnie wyglądało: Bayern prawie 70 proc. czasu przy piłce i wymieniający ponad trzy razy więcej podań od Arsenalu, jednak poruszający się głównie przed polem karnym Cecha i co najwyżej na czwartym biegu (szóstki nie wrzucał nikt, a piątkę tylko Douglas Costa, którego pojedynki z jednym z najlepszych skądinąd w ostatnim czasie graczy Kanonierów Hectorem Bellerinem przypominały sławetną "taksówkę dla Maicona" zafundowaną przed pięcioma laty obrońcy Interu przez Garetha Bale'a; z drugiej strony wypada przyznać, że to po akcji młodego Hiszpana padł drugi gol dla gospodarzy). Dodatkowo słabnący po dokonywanych przez Guardiolę w końcówce zmianach (zeszli, o zgrozo, Xabi Alonso i Vidal). Bezzębny przy tak uważnym pilnowaniu Lewandowskiego przez Koscielnego i Mertesackera.

Arsenal grał w sensie ścisłym bez piłki, cierpliwie, przez wiele fragmentów meczu wydając się oszczędzać siły, ale nie tracąc ani na moment koncentracji, żeby w końcu podjąć próbę wykorzystania szybkości stworzonych do gry z kontrataku Sancheza, Walcotta czy - po zejściu zbyt często zmagającego się z kontuzjami Ramseya - Oxlade-Chamberlaina. Pytany o to, jak Bayern mógł przegrać z Arsenalem, Pep Guardiola powiedział, że to "tajemnica futbolu". W tym, że z tych dwóch drużyn walczyła o życie tylko jedna - druga zaś mogła sobie pozwolić na komfort porażki, nie było jednak żadnej tajemnicy.

Wenger chce wygrać ligę

Tyle że o tym Arsene Wenger z pewnością nie będzie wspominał podczas odpraw przed kolejnymi meczami. W ciągu ostatnich miesięcy skreślano go coraz częściej, ba: nawet przy okazji tego spotkania dyskretnie zastanawiano się, czy po zakończeniu obecnego kontraktu Wengera i ewentualnym urlopie Guardioli, przypominającym tamten spędzony w Nowym Jorku, to Katalończyk będzie miał możliwość podjęcia pracy na Emirates. Jeśliby jednak wrócić na moment do psychologii: wczorajszego wieczora, ogrywając może najlepszą klubową drużynę świata, francuski szkoleniowiec uzyskał przecież potężny argument, by jego podopieczni uwierzyli na nowo w realizowany wspólnie projekt. Projekt, w którym - tak można tłumaczyć również poprzednie porażki Kanonierów w Champions League i stosowaną w ich trakcie rotację - zdecydowanym priorytetem pozostaje walka o mistrzostwo Anglii, gdzie Chelsea pogrążona jest w kryzysie, MU udało się niedawno ograć, a MC musi sobie radzić bez kontuzjowanego Aguero.

Z pewnością menedżer Arsenalu popełnił po drodze błąd, uznając, że punkty z meczów z Dynamem Zagrzeb, gdzie w rezerwie pozostali Cech, Walcott i Coquelin, i zwłaszcza z Olympiakosem, gdzie posadził na ławce Cecha, Ramseya i Mertesackera, przyjdą niejako przy okazji. Fantastyczne zwycięstwo z Manchesterem United, które przyszło cztery dni po porażce z Grekami, zdawało się jednak przyznawać mu rację, no i trzeba przyznać, że wczoraj naprawił ten błąd w wielkim stylu.

Zrealizować europejski program minimum na tę jesień (wyjść z grupy, jak w ciągu piętnastu poprzednich sezonów) nadal będzie bardzo trudno, ale jeśli idzie o rywalizację w Anglii, wypada nieco zmodyfikować tezę z tekstu pisanego dla Sport.pl po jednym z poprzednich starć między tymi dwoma drużynami: jeśli porażka z Bayernem miała być pozytywem przed Premier League , to co dopiero zwycięstwo...

Lewandowski nie strzela? Wiemy dlaczego! [MEMY]

Czy Arsenal awansuje do 1/8 finału?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.