Liga Mistrzów. PSV Eindhoven: byli wzorem, byli na krawędzi bankructwa, teraz wyciągną Holandię z depresji?

Czyli holenderski futbol jednak żyje: PSV Eindhoven wygrywając niespodziewanie z Manchesterem United, dało nadzieję, że wreszcie uda się komuś z Eredivisie przezimować w Lidze Mistrzów. Nie udaje się już od dziewięciu lat. A PSV poszło w tym czasie do piekła i z powrotem.

To są koszmarne miesiące dla holenderskich kibiców. Depresja po ostatnich porażkach reprezentacji jest tak głęboka, że nawet w dziecięcych gazetkach postaci z obrazków pytają jak to się stało, że Holandia może nie pojechać na Euro i kto musi za to zapłacić dymisją. Okrągły stół, zwołany jakiś czas temu dla naprawy holenderskiej piłki, pozostał bez dalszego ciągu. A kadra i tak długo podtrzymywała złudzenie wielkości. W piłce klubowej Holandia już dawno spadła w przeciętność. Skończyły się sukcesy w europejskich pucharach, straciły blask klubowe akademie, które owszem, nadal sprzedają piłkarzy za miliony euro, ale od dawna nie wychowały żadnego geniusza. A trudno dogonić świat inaczej niż szkoleniem w sytuacji gdy Eredivisie na prawach telewizyjnych zarabia aż dziesięć razy mniej niż sąsiednia Bundesliga. O Premier League nawet nie ma co wspominać, bo tam drużyna zamykająca tabelę dostała ostatnio większą roczną wypłatę niż cała Eredivisie. Na rynku transferowym holenderskie kluby zbierają tylko to, co spadnie z pańskiego stołu.

Ajax wiecznie trzeci

W rankingu UEFA Holandia spadła już za Ukrainę. Tylko raz w ostatnich dziesięciu latach zdarzyło się, że Holendrzy mieli w Lidze Mistrzów więcej niż jedną drużynę. A i tak skończyło się wtedy trzecimi miejscami w grupie, dla Twente Enschede i Ajaksu. Przez ostatnie pięć sezonów z rzędu Ajax, seryjny mistrz Holandii, kończył rozgrywki w grupie LM właśnie na trzecim miejscu, zwykle szybko tracąc szanse na awans. Od dziewięciu lat żadna drużyna z Eredivisie nie awansowała do pucharowej fazy LM. Od dziewięciu lat nie było holenderskiego zwycięstwa na inaugurację Ligi Mistrzów.

I nagle - coś takiego: PSV pokonuje Manchester United 2:1, mimo że w zapowiedziach przedmeczowych remis wydawał się cudem, mimo że PSV pierwsze straciło gola, mimo że latem sprzedało swoich dwóch najlepszych piłkarzy, Georginio Wijnaldum do Newcastle i Memphisa Depaya właśnie do Manchesteru United. Mimo że United lekką ręką wydaje kilkadziesiąt milionów euro na dobrze zapowiadającego się dwudziestolatka Anthony'ego Martiala, a PSV latem długo się zastanawiało nad wydaniem 7 mln euro na jego rówieśnika z Urugwaju, Gastona Pereiro. I Pereiro jest dziś najdroższym piłkarzem w kadrze mistrza Holandii. Pierwszą jedenastkę PSV w meczu z Manchesterem angielska prasa wyceniła na 26,7 mln euro. Jedenastkę Manchesteru: na 357,5 mln. I po nieudanym dla PSV początku meczu potem z każdą minutą różnice między tymi dwoma światami były mniej widoczne. Tak się dokonała największa sensacja inauguracyjnego wieczoru w LM.

Największy z najmniejszych klubów

PSV wróciło do elity z przytupem: po siedmiu latach bez Ligi Mistrzów, po widmie bankructwa, odsuniętym tylko dzięki pieniądzom brabanckich podatników, gdy w 2011 miasto Eindhoven wykupiło od klubu grunty pod stadionem Philipsa i pod ośrodkiem treningowym de Herdgang, a potem wydzierżawiło je PSV. Wtedy, w 2011, klub z Eindhoven upadł najniżej w swojej najnowszej historii. Powtórzył drogę Rosenborga Trondheim, który potrafił grać seryjnie w Lidze Mistrzów (PSV grało nieprzerwanie przez 12 sezonów, od 1997 do 2008 roku), ale nie potrafił się przygotować na życie bez LM. PSV, jak Rosenborg, było coraz bardziej rozpieszczone pochwałami, coraz bardziej przekonane że stworzyło sportowo-finansowe perpetuum mobile, przyciągało coraz więcej cwaniaków przy transferach, coraz głupiej wydawało pieniądze. To właśnie PSV było ostatnim holenderskim klubem, który grał wiosną w LM. I to jak grał: w 2005 byli w półfinale, w 2007 w ćwierćfinale. Nazywano ich wtedy największym z najmniejszych klubów, byli wzorem gospodarności. Na krótko.

Laboratorium przebrane za ośrodek treningowy

Zaczęła się jazda w dół. I od 2009/2010 - sezony bez Ligi Mistrzów. Ale w klubie dalej planowali budżety tak, jakby awans do LM był. Może się uda za rok, może za kolejny rok. Otrzeźwieniem był dopiero wspomniany 2011 i ratunek od miasta (nie był to wyjątek w holenderskiej piłce w ostatnich latach, za pieniądze podatników kroplówkę podłączano FC Groningen, Utrechtowi, Twente, Vitesse Arnhem, ADO Den Haag). Ale prawdziwe nowe otwarcie to dopiero 2012 rok. Wtedy powstał plan modernizacji szkolenia, unowocześnienia ośrodka treningowego (efektem jest otwarte w poprzednim sezonie, naszpikowane czujnikami i kamerami FieldLab, nazywane "laboratorium przebranym za ośrodek treningowy" i służące przede wszystkim piłkarzom z akademii). Wtedy też PSV, chcąc znów zacząć wygrywać wyścig z Ajaksem, postanowił pójść jego drogą i znaleźć swojego Franka de Boera. Trenera, który był tu piłkarzem, który się kojarzy z sukcesami, który rozumie, czym jest ten klub, który całą energię będzie wkładał w szkolenie piłkarzy, a nie ich kupowanie i uganianie się za prowizjami. Kandydat był oczywisty: Phillip Cocu. Jeden z najbardziej lubianych i cenionych holenderskich piłkarzy w ostatnich dziesięcioleciach. Urodzony w Eindhoven, wychowany na piłkarza przez inne kluby, ale to z PSV poszedł w świat. W sezonie 1997-1998 strzelił gola Barcelonie w pucharach i niedługo potem do niej przeszedł. A sprowadził go Louis van Gaal, którego Cocu we wtorek pokonał w pojedynku trenerów. Cocu odchodził z Barcelony w 2004 jako rekordzista: cudzoziemiec, który rozegrał w jej barwach najwięcej meczów (do dziś tylko Leo Messi uzbierał więcej), i wrócił do PSV, gdzie zdobył jeszcze trzy mistrzostwa Holandii i grał we wspomnianych wielkich meczach w Lidze Mistrzów. Potem był m.in. asystentem w kadrze Holandii, tak jak de Boer.

Zapatrzeni w laptopy

Pod ręką Cocu skończyło się miotanie od jednej koncepcji do drugiej. A zaczął pościg za Ajaksem. I wreszcie w poprzednim sezonie Cocu dogonił, a potem prześcignął de Boera. Swojego przyjaciela z kadry i Barcelony, z którym czasem wyjeżdżają razem na wakacje i który był jednym z pierwszych przy szpitalnym łóżku, gdy Cocu przeszedł w 2014 roku operację usunięcia nowotworu, jak się okazało - niegroźnego. PSV zdobyło mistrzostwo z przewagą aż 17 pkt nad Ajaksem, a potem, co równie ważne, drogo sprzedało swoich liderów. Za Wijnaldum Newcastle zapłaciło 20 mln euro, United za Depaya - 27,5 mln euro. A PSV sprowadziło oprócz Pereiro m.in. meksykańskiego obrońcę Hectora Moreno (to jego wślizg złamał we wtorek nogę Luke'a Shawa) z Espanyolu Barcelona za 5 mln euro i ofensywnego pomocnika Davy Pröppera z Vitesse za 4,5 mln.

Cocu, który w sztabie współpracowników ma między innymi Ruuda Hespa, byłego bramkarza, z którym spotkał się w Barcelonie, i jedną z dawnych legend klubu, Belga Luca Nillisa (razem grali w PSV przeciw Barcelonie we wspomnianym meczu, który zapewnił Cocu transfer do Katalonii). Sztab z Eindhoven słynie z zapatrzenia w laptopy i dane statystyczne i teraz ma wiele nowych zabawek z FieldLab, dzięki którym PSV ma gubić mniej talentów po drodze od drużyn dziecięcych do pierwszego składu.

To ma być polisa na przyszłość klubu. Choć oczywiście miliony z Ligi Mistrzów nadal są mile widziane. A teraz otwiera się też szansa na coś więcej. W drugiej kolejce LM PSV jedzie do Moskwy. Na mecz z CSKA, który dla przezimowania w Lidze Mistrzów może się okazać kluczowy.

Zobacz wideo

"Pogba, szejk cię kupi", skandaliczny karny i radość Krychowiaka [ZDJĘCIA PO LM]

Które miejsce zajmie w swojej grupie PSV?
Więcej o:
Copyright © Agora SA