Lech - Basel. Czy da się zaplanować awans do Ligi Mistrzów?

Lech nie ma podstaw, by czuć się faworytem w starciu z FC Basel w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Ale musi potraktować je jak dziejową szansę. Mecz w środę o 20.45. Relacja na żywo w Sport.pl oraz w aplikacji Sport.pl LIVE!

Dariusz WołowskiDariusz Wołowski Fot. Sport.pl Opowieści o tym, że rosnący dobrobyt w kraju wymusi dynamiczny rozwój ekstraklasy wciąż nie opuszczają sfery słodkiego bla, bla, bla bez pokrycia w rzeczywistości. Jeden z byłych szefów Legii, biznesmen, zakładał się, że normą staną się pięciolatki, w których mistrzowie Polski przebiją się do Champions League trzykrotnie. Jak widać, nasza piłka ligowa to przedsięwzięcie, wobec którego wszelkie prognozy biorą w łeb. Lista Polaków, którzy odnieśli sukces na innym polu, a nie dali rady przenieść go do ulubionego klubu, jest długa. Przez 19 lat próbowało wielu, odchodzili sfrustrowani, bo futbol to biznes magnetyczny, ale kosztowniejszy, trudniejszy i obarczony większym ryzykiem.

Awans do 2020 roku

Pięcioletni horyzont planowania, rozwijany w czasach PRL-u, wciąż jest popularny w ekstraklasie. Wiceprezes Lecha Piotr Rutkowski wyznał, że celem klubu z Poznania jest przebicie się do LM do 2020 r. Brzmi to osobliwie ostrożnie, jak ucieczka w przyszłość przed presją i odpowiedzialnością za wynik. Plany prezesów mają ten urok, że nikt ich nigdy za nie nie rozliczy, za to oni zachowują przywilej natychmiastowego rozliczania trenerów.

Rutkowskiemu chodziło o wyjaśnienie, dlaczego Lech po zdobyciu tytułu nie szastał forsą na transfery. Nie namawiam do życia ponad stan, ale do pazerności wobec wyzwań, która jest warunkiem koniecznym osiągania sukcesów. Lech musi myśleć, że stać go na Ligę Mistrzów teraz, bo przyszłość jest nieprzewidywalna. Wystarczy przypomnieć, że tylko dwa razy w historii klubu udało się mu obronić tytuł.

Tu i teraz, nie w przyszłości

Jednym z podstawowych grzechów polskiej piłki w ostatnich dwóch dekadach było odkładanie wyzwań na później, tworzenie, budowanie, patrzenie w przyszłość zamiast na teraźniejszość. I przegapianie odpowiedniego momentu. Przed rokiem Legia miała drużynę u szczytu formy i możliwości, szansę na awans do LM straciła w kuriozalny sposób, przez złamanie regulaminów. Właściciele klubu zaklinali się, że awans nie przepadł, ale został odłożony w czasie. Wiosną po stracie Miroslava Radovica i kontuzji Ondreja Dudy zespół nie zdołał spełnić nawet podstawowego warunku, czyli obronić tytułu. Dziś Lech zajął miejsce Legii, ale z gabinetów jego szefów płyną te same słodkie wizje odległej przyszłości. Nie, mistrz Polski nie może walczyć o LM w pięcioletniej perspektywie, ale tu i teraz, z rywalem, który staje mu na drodze.

Inna rzecz, że tym rywalem jest Basel. Wiosną walczył z Porto o ćwierćfinał najważniejszych rozgrywek, jesienią potrafił wyeliminować Liverpool, przed rokiem wygrać w grupie z Chelsea, trzy lata temu pozbawić szans Manchester United i wygrać pierwszy mecz w 1/8 finału z Bayernem, który potem dotarł aż do finału. W Basel zbudowano sobie pozycję solidnego przedstawiciela klasy średniej europejskiej piłki, opierając drużynę na wychowankach własnej akademii.

Poruszyć niebo i ziemię

Z takim właśnie wzorem przyjdzie się zmierzyć Lechowi. Mistrz Polski nie będzie faworytem, ale to nie powód, by Maciej Skorża nie poruszył dla awansu nieba i ziemi. Lech ma swoje atuty, może Barry Douglas, Łukasz Trałka czy Kasper Hamalainen przeżywają teraz odpowiednią chwilę, by porwać się na wielkie wyzwania. Nie ma gwarancji, że za 12 miesięcy Lech będzie silniejszy, spoglądanie na wychowaną w Poznaniu młodzież z Karolem Linettym czy Dawidem Kownackim nie powinno być alibi, nikt nie wie, jak długo uda się ich utrzymać w klubie. Nie mówiąc o tym, czy uda się obronić prawo do gry w kwalifikacjach Ligi Mistrzów.

Specjalnością polską jest oczekiwanie na Champions League. Podczas niemal dwóch dekad, gdy polskie kluby są na marginesie, zdarzały się znacznie większe sensacje niż ta, gdyby Lech podstawił nogę Basel w drodze do LM. Wpisując się w sposób myślenia pięciolatkami, w sezonie 2010/11, czyli dokładnie pięć lat temu w fazie grupowej Ligi Europy, poznaniacy poradzili sobie z Juventusem i Manchesterem City. Wtedy z pewnością niejeden z szefów klubu mógł brawurowo zawyrokować, że za pięć lat to ho, ho albo i lepiej.

Polskie kluby mięsem armatnim

Batalia o LM to proces krótki. Nie przypomina budowli wznoszonej latami, ale domek z kart, który w wypadku porażki trzeba wznosić od nowa. Niemal dwie dekady mistrzowie Polski grzeszyli nadmiarem cierpliwości. Dlatego przyszło im podziwiać w Champions League sąsiadów bliższych i dalszych, często biedniejszych, a nasz futbol wznosił mozolnie barierę niemocy, psychicznie się maltretując. Pewnie właściciel Wisły Bogusław Cupiał na dźwięk hymnu Champions League będzie dostawał drgawek do końca życia. Zainwestował w klub dużo, ale europejskie plany nie opuściły sfery marzeń. To samo spotkało szefów Legii szczycącej się budżetem przekraczającym 100 mln zł. Polskie zespoły niezmiennie są mięsem armatnim, w ten sposób dotarły do dna futbolowej martyrologii. Ale każda seria, nawet najstraszniejsza, musi się jednak skończyć. Może przerwie ją Lech Macieja Skorży?

Jagiellonia wyśmiana, Kucharczyk też [MEMY]

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.