Liga Mistrzów. Zbędny Groszek dziś piękny i kochany

Real, Bayern, Barcelona i Juventus - w piątek o 12 w Nyonie do losowania półfinałów Ligi Mistrzów staną drużyny, które zdobyły trofeum 21 razy. Szanse madryckiego obrońcy tytułu ocalił w środę bohater drugiego planu - piłkarz niechciany.

Wpychając piłkę do bramki Jana Oblaka w 88. minucie rewanżowego meczu Realu z Atlético (1:0), Javier "Chicharito" Hernández przerwał passę "Królewskich" siedmiu spotkań bez zwycięstwa w derbach Madrytu. Uratował też cały sezon najbogatszego klubu świata - Liga Mistrzów to jedyne rozgrywki, w których drużyna Carlo Ancelottiego zależy od siebie (w Primera División traci do Barcelony 2 pkt). "Złoty Chicharito", "Wielki, niespodziewany bohater", "Piękny i kochany" - pisała hiszpańska prasa, w tym ostatnim tytule robiąc aluzję do znanej pieśni wykonywanej przez grupy mariachis "Meksyk piękny i kochany". Królestwem pieśniarzy jest stan Jalisco ze stolicą Guadalajarą, gdzie 26 lat temu urodził się Hernández.

Sam bohater najpierw szalał z radości, potem płakał bliski omdlenia. - Cieszył się tak, jakby zdobył mistrzostwo świata - skomentował z nutą ironii słynny Thierry Henry. Z pewnością wybitny Francuz nie wziął pod uwagę traumatycznego okresu czterech lat, w których największy talent meksykańskiej piłki, zamiast rozkwitać w Europie, został wyrzucony na margines, jak ktoś niepotrzebny. A przecież jego ambicje były wielkie, gdy w 2010 r., jeszcze przed mundialem w RPA, Alex Ferguson płacił za niego 8 mln euro.

"Chicharito" Hernández jest synem Javiera "Chicharo" Hernándeza, reprezentanta Meksyku, uczestnika mundialu w 1986 r., i wnukiem Tomása Balcázara, który grał na mundialu w 1954 r. "Chicharo" znaczy groch, a "chicharito" - groszek. Taki pseudonim dostał na cześć ojca. Na mundial w RPA pięć lat temu jechał jako rezerwowy reprezentacji Meksyku, zdobył na nim dwa gole w meczach z Francją w grupie i Argentyną w 1/8 finału przegranym 1:3. Opuszczał Afrykę jako najszybszy piłkarz mistrzostw - osiągając średnią prędkość biegu 32,15 km na godzinę. Niedługo potem badania ekspertów ESPN wykazały, że dysponuje też kosmicznym przyspieszeniem - szybkość 34,6 km na godzinę osiąga w zaledwie 2,5 sekundy.

Te wszystkie walory plus niesamowity instynkt strzelecki Chicharito potwierdził w pierwszym roku gry w Manchesterze United. W listopadzie 2010 r. IFFHS uznała go za trzeciego napastnika świata po Davidzie Villi i Samuelu Eto'o. Tuż po afrykańskim mundialu w towarzyskim meczu Meksyku z mistrzami świata Hernández przerwał serię Ikera Casillasa 445 minut bez gola.

W kolejnym roku tytuł mistrza Anglii i finał Champions League były dowodem, że Meksykanin staje się znaczącą postacią w Manchesterze. "Zaskoczył nas wszystkich wspaniałą grą w powietrzu. Ale co on robi po treningu? Idzie grać w piłkę" - powiedział kiedyś o nim Wayne Rooney. Przed meczem Javier klęka na środku boiska, wznosi ręce - to samo zrobił przed środowym starciem z Atlético. Niebiosa wysłuchały gracza po przejściach, dla którego kolejne sezony na Old Trafford były coraz gorsze.

Najpierw wylądował na ławce, ale na pocieszenie prasa angielska ochrzciła go mianem następcy Ole Gunnara Solskjara, słynnego superrezerwowego United, który wchodząc z ławki, rozstrzygał ważne mecze (w tym finał Ligi Mistrzów w 1999 r. z Bayernem). Sytuację Hernándeza skomplikował transfer Robina van Persiego, a kiedy Ferguson postanowił zakończyć karierę trenera, jego następcy - najpierw David Moyes, potem Louis van Gaal - uznali, że Meksykanin jest zbędny. Ostatniego dnia okna transferowego minionego lata został wypożyczony do Realu, by być zmiennikiem Karima Benzemy.

We wrześniowym meczu z Deportivo zdobył dwa gole, ale Ancelotti dawał mu grać coraz mniej. Do ćwierćfinału z Atlético spędził na boisku zaledwie 797 minut. Frustrowało go to bardzo, wydawało się, że poza tym, iż w 120-milionowym Meksyku wzrosła sprzedaż koszulek Realu, jego rok spędzony na Bernabéu nie przyda się na nic. Aż przed rewanżem z Atlético w ćwierćfinale Champions League okazało się, że Benzema cierpi na uraz kolana, a Gareth Bale - mięśnia.

Stała się rzecz paradoksalna. Ronaldo, Benzema, Bale, James Rodr~guez i Isco - czyli piłkarze, którzy mogą grać w ataku Realu - kosztowali klub 330 mln euro. Tymczasem najważniejszego gola w sezonie zdobył ktoś tani i uważany za zbędnego.

Chicharito zagrał w środę zmotywowany, jakby to rzeczywiście był finał mundialu. Bez jego gola ten sezon dla Realu byłby porażką. Gdyby "Królewscy" odpadli z Ligi Mistrzów, w klubie nastąpiłoby trzęsienie ziemi, a Carlo Ancelotti pewnie straciłby posadę. - Trzeba pogratulować Meksykaninowi. Ma za sobą naprawdę ciężki rok - przyznał trener Realu, który konsekwentnie trzymał go na ławce.

Po sezonie Chicharito opuści Santiago Bernabéu, jest "za mały" na tak wielki klub. Jego kariera nie będzie kopią tej, którą zrobił wielki rodak Hugo Sánchez - pięciokrotny mistrz Hiszpanii z Realem, pięciokrotny król strzelców Primera División, a także laureat Złotego Buta z 1990 r. Ale od środy nie jest już Hernández w kadrze u Ancelottiego graczem ostatnim.

Real warty cztery razy więcej niż Juventus, ale w Lidze Mistrzów to Włosi zarabiają więcej

Copyright © Agora SA