Liga Mistrzów. Real - Atletico. Okoński: Mecz jak "Kevin sam w domu". Złote stetoskopy dla Realu?

"W największym klubie świata nie ma problemów, są tylko sposoby ich rozwiązywania" - mówił przed meczem z Atletico Carlo Ancelotti. Trudno się dziwić, że gra dalej - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i komentator Sport.pl.

Przez prawie 90 minut ten mecz był jak "Kevin sam w domu" puszczony w święta - już go kiedyś widzieliśmy. Dominacja Realu i głęboko cofnięte Atletico. Na ogół świetnie się broniący piłkarze Diego Simeone, a w tych nielicznych momentach, kiedy się jednak gubili (na przykład przy akcji Carvajal - Rodriguez - Ronaldo z 44. minuty ) - pudłujący rywale. Faule, przepychanki, protesty, symulacje, kartki, gra na czas i goli jak na lekarstwo. Jak to ujął Andy Brassell, granie z Atletico jest jak bycie malowanym przez Francisa Bacona: niby ekscytująca przygoda, ale w efekcie wcale nie wyglądasz ładnie. Z drugiej strony: o ileż uboższa byłaby historia sztuki współczesnej bez artysty, na którego temat Tadeusz Różewicz napisał swój niepokojący poemat.

Jak Ancelotti zarządza zmęczeniem

Słowo "niepokój" pada tu nieprzypadkowo: fani Realu drżeli przed rewanżowym ćwierćfinałem Ligi Mistrzów nie tylko dlatego, że podczas siedmiu tegorocznych starć z Atletico ich ulubieńcy nie wygrali ani razu. Drżeli przede wszystkim z powodu nieobecności czterech podstawowych graczy - kontuzjowanych Bale'a, Benzemy i Modricia oraz zawieszonego za kartki Marcelo (dodajmy: graczy, których obecność w pierwszym spotkaniu nie była w stanie spowodować, by Real zamienił ogromną przewagę na choćby jednego gola). Drżeli dlatego, że o tej porze roku drużyna stacza pojedynki już nie tylko z kolejnymi rywalami, ale także z własnym zmęczeniem.

"Jestem wykończony samymi podróżami, a przecież sam nie rozegrałem ani jednego meczu" - tego zdania nie wypowiedział wprawdzie Carlo Ancelotti, ale człowiek, który w najbliższych tygodniach może się jeszcze okazać jego Nemezis, prowadzący Barcelonę Luis Enrique. Na tym etapie sezonu, w roku pomundialowym, w przypadku ligi, która nie uznaje przerwy zimowej, i w przypadku drużyny naszpikowanej reprezentantami krajów, zmuszonymi - jeśli pochodzą, jak Marcelo czy James Rodriguez z Ameryki Południowej - także do wielogodzinnych podróży za ocean, o wynikach meczów nie rozstrzygają już tylko koncepcja trenera czy geniusz piłkarskiej jednostki. W gruncie rzeczy, podsumowując europejskie rozgrywki przy pomocy nagród, można by nie tylko przyznawać złote rękawice czy złote buty, wyróżnienia dla trenera czy piłkarza roku, ale także złote stetoskopy - coś, co uhonoruje wysiłek klubowych sztabów medycznych, lekarzy i fizjoterapeutów.

Oczywiście Luis Enrique nie mówił tylko o zmęczeniu fizycznym, lecz także o kumulującym się wyczerpaniu psychicznym, związanym zarówno z nieustanną rywalizacją, presją wyniku, oczekiwaniami mediów, kibiców, klubowych właścicieli, jak ze wspomnianymi podróżami, rozłąką z najbliższymi, męczącą powtarzalnością rutyny trening-autobus-samolot-hotel. Na obu tych poziomach wszakże dbanie o zdrowie zawodników jest i może być problemem. Jak dużym, pokazał ubiegłotygodniowy konflikt między Pepem Guardiolą a legendarnym, ale chyba za długo tkwiącym na swoim stanowisku doktorem Hansem Muellerem-Wohlfahrtem (pracował w Bayernie od 1977 roku, niektórzy twierdzili jednak, że zbyt wiele czasu poświęcał prywatnej praktyce z dala od ośrodka treningowego - nawet jeśli pozwoliła ona uratować kariery wielu świetnych piłkarzy, jak Michael Owen czy Steven Gerrard, nigdy nie grali oni w Monachium). Bezpośrednio po swojej dymisji Mueller-Wohlfahrt mówił wprost, że to jego obwiniono za porażkę Bawarczyków w Porto.

"Marzec i kwiecień to najważniejsze miesiące sezonu" - to z kolei słowa Pepa Guardioli. Zarazem są to miesiące, w których zdrowie piłkarzy w ligach nieznających przerwy zimowej psuje się częściej niż tam, gdzie zawodnicy odpoczywają choćby kilkanaście dni - swego czasu jeden z przedstawicieli komitetu medycznego UEFA mówił, że aż czterokrotnie częściej, podczas gdy do grudnia liczba kontuzji jest wszędzie mniej więcej porównywalna. Nie trzeba więc, jak lekarz reprezentacji Chorwacji, oskarżać Ancelottiego o zbyt szybkie wprowadzanie Luki Modricia do gry po poprzednim urazie, żeby zrozumieć, skąd wzięła się środowa nieobecność Chorwata (ale też Benzemy czy Bale'a) na boisku: dość powiedzieć, że dla Realu rewanżowy mecz z Atletico był pięćdziesiątym pierwszym w sezonie - sezonie rozpoczętym już 14 lipca, nawet jeśli jeszcze bez gwiazd odpoczywających po mundialu (choć grający wczoraj Pepe czy Coentrao dołączyli do zespołu, wylatującego na tournée do USA, już 21 lipca). Dla porównania: atakujący przedwczoraj drużynę FC Porto z taką intensywnością Bayern zagrał w tym czasie 44 spotkania o stawkę i miał przerwę zimową.

Jak Ancelotti rozwiązuje problemy

Oczywiście, oczywiście: mówimy o największym klubie świata, w którym - jak mówi włoski trener Realu (i oddajmy mu za to sprawiedliwość ) - nie ma żadnych problemów, są tylko sposoby ich rozwiązywania. Presję ze swoich podopiecznych Carlo Ancelotti zdejmuje w sposób niezrównany, wiedząc, że przed ważnym meczem nie muszą być motywowani - potrzebują się raczej uspokoić uspokoić. "Pozwala sobie na żarty nawet przed finałem Ligi Mistrzów - pisze we wstępie do jego autobiografii znający go z czasów wspólnego pobytu w Milanie Paolo Maldini. - Opowiada nam o kolacjach z pieczenią w roli głównej, unosząc przy tym brew, a my wychodzimy potem na boisko po zwycięstwo, ponieważ czujemy się całkiem odprężeni".

W rewanżu z Atletico jednym ze sposobów na rozwiązanie problemu okazało się ustawienie w miejscu Modricia Sergio Ramosa, innymi - wydelegowanie do gry za Bale'a i Benzemę Isco i Hernandeza. Paradoksalnie, niepewność co do wyboru zmienników (zamiast Ramosa spodziewano się raczej Illarramendiego, o ile nie Khediry czy Lucasa Silvy) była jedną z szans Realu na zaskoczenie rywala: przez większą część sezonu wytypowanie jedenastki, którą wystawi Ancelotti było zadaniem banalnym, tym razem rywale rzeczywiście musieli zgadywać.

Nie odkryję Ameryki, pisząc, że zobaczyliśmy jednak inny Real. Akcje Coentrao po lewej stronie wyglądały gorzej od tych proponowanych przez Carvajala na prawej flance (i od tych, które zapewne przeprowadziłby Marcelo); w drugiej linii Ramos był dużo bardziej zachowawczy od Modricia (choć z drugiej strony to on spośród piłkarzy Realu miał najwięcej podań na połowie rywala, to jego obecność przyczyniała się do przerywania kontr Atletico i to po faulu na nim wyleciał Arda Turan). Podobnie z przodu: zauważyć wymianę podań Ronaldo z kolegami (może z wyjątkiem Jamesa Rodrigueza) było trudno, Hernandez pokazywał się wprawdzie do gry, ale ze skutecznością Meksykanina było dużo gorzej niż z wychodzeniem na pozycję. Tak, wszystkie te zdania zachowują aktualność, mimo iż w 88. minucie doszło w końcu do wymiany podań z udziałem i Rodriguea, i Ronaldo, i Hernandeza (a w dodatku były to podania z pierwszej piłki), ten ostatni zaś strzelił bramkę dającą Realowi awans do półfinału.

"Rozwiązaniem będzie wystawienie zmienników odpowiednio zmotywowanych, dobrze przygotowanych fizycznie i świeżych, którzy spróbują pomóc drużynie" - mówił przed meczem Ancelotti. Wypożyczony z MU Hernandez niewątpliwie pasuje do tego obrazu: biegał szybko i pracował ciężko, a trener nie zniechęcał się jego kolejnymi pudłami, opierając się pokusie wcześniejszego wprowadzenia na boisko Jesego. Cierpliwość zawsze była jedną z cnót włoskiego szkoleniowca, który na 111 meczów w roli trenera Realu wygrał aż 84, 12 razy remisując i ponosząc tylko 15 porażek. Podobnie jak Guardiola w Bayernie, Carlo Ancelotti również może przez parę dni oddychać swobodniej. Ciekawe, czy to z Katalończykiem spotka się w półfinale.

Chiellini super(anty)bohaterem, czyli najlepsze memy po Lidze Mistrzów

https://bi.im-g.pl/im/82/f9/10/z17799298Q,Giorgio_Chiellini_zostal_krolem_Internetu.jpg ">

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Agora SA