Liga Mistrzów. Real żyje, ale wciąż gnębi go epidemia

Kiedy Real Madryt i Carlo Ancelotti najbardziej potrzebowali imponującego występu i znaczącego zwycięstwa, "Królewscy" grali jak rozkojarzeni, przegrywając (3-4) i niemal odpadając z Ligi Mistrzów z Schalke 04 Gelsenkirchen. Do dobrych wiadomości "Królewscy" nie mogą zaliczyć nawet dwóch goli Cristiano Ronaldo ani powrotu Luki Modricia.

Na jedenaście dni przed wielkim starciem na szczycie Primera Division oglądamy Real Madryt, który przejął jesienną epidemię pogrążającą... Barcelonę. Świetne ofensywne trio nie współpracuje tak jak należy, a gwiazdy sprowadzone za ogromne kwoty (Suarez, Bale) zawodzą? Było i jest. W środku pola gra jest zbyt wolna i przewidywalna? Identycznie. Zespół jest ciągnięty przez ponoć niezadowolonego geniusza? Bez goli Ronaldo Real by odpadł. W defensywie kontuzje oraz wynikający z rotacji brak stabilności? Wszystko się zgadza, można by nawet podciągnąć pod tę epidemię to, jak wtedy dołowała reputacja Luisa Enrique i jak teraz kwestionuje się metody szkoleniowe oraz taktykę dobieraną przez Carlo Ancelottiego.

Początek procesu

Hiszpańskie gazety prześcigają się - a raczej dopiero zaczynają ten proces - w wyciąganiu wniosków z ostatniego kryzysu Realu. Media przywołują nie tyle pojedynczych piłkarzy, ile połowę pierwszej jedenastki, gdzie każdy zawodnik ma założoną swoją specjalną, kryzysową "teczkę". Można zacząć od Toniego Kroosa, który po zagraniu w tym sezonie aż 47 spotkań w klubie i reprezentacji ma być zbyt zmęczony, by odpowiednio prowadzić grę Realu. Bale'owi wypomina się, że w ostatnich ośmiu meczach nie zaliczył żadnego gola czy asysty. Z kolei Isco zbyt długo holuje piłkę, zamiast podaniami przyspieszać akcje "Królewskich". Cristiano Ronaldo w 2015 roku ponad dwukrotnie spadła średnia strzałów na mecz.

Schalke miało być idealnym rywalem na przełamanie - zespołem z fatalną passą w poprzednich siedmiu meczach fazy pucharowej Ligi Mistrzów (aż 21 straconych goli), praktycznie bez nadziei na wynik po pierwszym spotkaniu, z bardzo młodym składem, defensywną taktyką i bez wybitnej formy. Logika podpowiadała, że skoro Borussia Dortmund rozszarpała zespół Roberto Di Matteo, to tym bardziej powinno się to udać Realowi na Santiago Bernabeu. Tymczasem bierność i marazm piłkarzy Ancelottiego - od Casillasa w bramce po trio BBC - dało mecz ekscytujący, ale zupełnie inny od tego, czego "Królewscy" potrzebowali. Nie szalonego 3-4, gdzie ich defensywa popełniała błąd za błędem, ale spokojnego wyniku, który pozwoliłby rozpocząć odbudowywanie nadwątlonych relacji w drużynie, klubie czy całym środowisku, tym kotle Santiago Bernabeu. Już w przerwie schodzących piłkarzy żegnały gwizdy, choć nie przegrywali, ani awans nie wyglądał na zagrożony - a na koniec meczu reakcja fanów była jeszcze bardziej zdecydowana!

Oddali inicjatywę

Jeszcze raz wypada spojrzeć na problemy Realu - przed meczem sam Ancelotti wskazywał nie na nieskuteczność ataku, ale to, jak wolno linia pomocy przenosi piłkę pod bramkę rywala. - Nasze ruchy i wymiana zagrań muszą być szybsze. Na pewno nie znajdujemy tych samych rozwiązań, co w pierwszej części sezonu - tłumaczył Ancelotti. Wystawienie Samiego Khediry, który zagrał po raz pierwszy od tragicznych 45 minut w derbach z Atletico (0-4), nie pomogło. Nawet nie zajął on pozycji defensywnego pomocnika, bo najbliżej obrońców znów był Kroos, co wpłynęło na postawę jego kolegi z reprezentacji . I Khedira był kolejnym, który wyglądał na zagubionego, ani niespecjalnie pomagając w obronie (trzy przechwyty, ale przegrał wszystkie pojedynki główkowe), ani nie przyspieszając gry, w zasadzie kopiując drugiego Niemca.

Zresztą problem płynności w grze niekoniecznie dotyczy Kroosa - on może i nieco wolniej niż na jesień rozprowadza ataki swojego zespołu, ale zawsze na dwa, trzy kontakty. To Isco, którym słusznie zachwycano się w drugiej części 2014 roku, teraz był tym ograniczającym tempo, za długo trzymającym piłkę, do tego będącym boleśnie nieskutecznym. Połowa z dryblingów Hiszpana była nieudana, tylko dwa celne podania zagrał w pole karne Schalke. Niemrawość drugiej linii Realu doprowadziła do tego, że przez pierwsze trzydzieści minut goście mieli nawet 70-proc. posiadanie piłki! Wejście Luki Modricia na ostatnie trzydzieści minut niewiele zmieniło, bo gospodarze nie osiągnęli przygniatającej przewagi, nie kontrolowali meczu - wręcz przeciwnie, wynik i awans niemal wymknął im się z rąk.

Real jak Ronaldo

Kolejnym zarzutem do Ancelottiego było stworzenie grupy "nietykalnych", czyli piłkarzy, którzy niezależnie od formy mają zagwarantowane miejsce w wyjściowej jedenastce. - Kiedyś byli "Galaktyczni", teraz są "nietykalni", bo przecież nie ma mowy o porównywalnej jakości Bale'a czy Benzemy do piłkarzy pokroju Zidane'a - przywoływał minione lata w swoim felietonie przedmeczowym Alfredo Relano, dziennikarz "As". I ma rację, bo był to kolejny wieczór, o którym np. Walijczyk powinien zapomnieć, choć - znając specyfikę mediów - łatka "nietykalnego" jeszcze mocniej i na dłużej do niego przylgnie. Aż w końcu nawet Ancelotti, sfrustrowany nieporadnością Bale'a, posadzi go na ławce?

Pewnie nie nastąpi to przed meczem z Barceloną, Włoch nie pozwoli sobie na tąpnięcia w składzie przed jednym z najważniejszych meczów sezonu, a może i kluczowym dla swojej przyszłości w Madrycie. Ancelotti zawsze dba o zespół, nie krytykuje indywidualności, nie wytyka lenistwa, ale rozmawia osobiście i dba o własnych piłkarzy. Po tej porażce, nieważne, że i tak dającej Realowi awans, te umiejętności mogą okazać się cenniejsze niż jakiekolwiek reakcje taktyczne.

O ile w poprzednim sezonie pisano, że Real Madryt stał się na wzór Carlo Ancelottiego - opanowany, pewny siebie, beznamiętny przy kolejnych zwycięstwach - tak teraz przypomina Cristiano Ronaldo. Momentami nieobecnego, wciąż z wielkim talentem, ale zamiast radości po strzelonych golach wyrzucającego z siebie nagromadzoną frustrację. Jak jest jej wiele, widzieliśmy po ostatnim gwizdku, gdy Portugalczyk jako jedyny (oprócz pocieszających się piłkarzy Schalke) został na murawie, niepewny czy się cieszyć, czy kręcić głową, jednocześnie słuchając gwizdów swoich kibiców.Dokładnie taki jest teraz Real - zszokowany tym, że drużyna o takim potencjale może wypadać tyle bezbarwnie, co bez pasji, klasy i ambicji.

Więcej o:
Copyright © Agora SA