Liga Mistrzów. Klopp w Londynie: wakacje czy rekonesans

Zwycięstwo Arsenalu nad Borussią pozwoliło wyciszyć coraz głośniejszy ostatnio temat szukania następcy Arsene'a Wengera. Nie na długo jednak: sprawa wróci, jeśli nie po tym sezonie, to za dwa lata, a najlepszym kandydatem do przejęcia drużyny pozostanie Jürgen Klopp - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

To nie była ta Borussia. Nie ta z poprzedniego sezonu, ale także nie ta z pierwszego meczu między tymi drużynami w tegorocznej Lidze Mistrzów. Pewna już awansu do fazy pucharowej, zdziesiątkowana kontuzjami i mająca w niedzielę ważny mecz z Eintrachtem - tym razem nie zachwyciła ani intensywnością pressingu, ani tempem akcji ofensywnych. Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania Jürgen Klopp mówił, że podróż do Londynu to dla zespołu wakacje: okazja do oderwania się i złapania dystansu w związku z kłopotami w kraju. Faktycznie zaczęli wakacyjnie, tracąc bramkę już w 72. sekundzie meczu.

Arsenal, uskrzydlony tyleż szybko zdobytym, co szczęśliwym (bo ze spalonego) golem Sanogo, miał kolejne okazje - w dziewiątej minucie napastnik gospodarzy był sam na sam z Weidenfellerem. Goście pierwszy celny strzał oddali dopiero na kilka minut przed przerwą - po wrzutce Gündogana i odegraniu Piszczka Mchitarjan trafił w nogi Martineza, rezerwowego bramkarza Kanonierów, który udanie zastąpił kontuzjowanego Szczęsnego. Po lewej stronie boiska imponujący pojedynek toczyli Gibbs z Piszczkiem (za faul na Angliku Polak obejrzał żółtą kartkę), po prawej świetnie grał Oxlade-Chamberlain. W drugiej połowie Kanonierzy mieli jeszcze więcej okazji do kontr - po jednej z nich angielski skrzydłowy trafił w poprzeczkę. W końcu, w 57. minucie świetne podanie Cazorli wykorzystał Alexis Sanchez, strzelając dziesiątego gola w swoim dziesiątym występie dla reprezentacji i klubu (45 proc. goli Arsenalu padało w tym sezonie po strzałach lub podaniach Chilijczyka). Kilkanaście minut później Sanchez przerzucił piłkę z lewego skrzydła na prawe i Oxlade-Chamberlain był bliski zdobycia trzeciej bramki. To byłby naprawdę dobry wieczór Arsenalu (zwłaszcza jeśli pamiętać sobotnią porażkę z MU i ostatni występ w Lidze Mistrzów, kiedy Kanonierzy roztrwonili trzybramkowe prowadzenie nad Anderlechtem), gdyby nie dopisane do listy kontuzjowanych nazwiska Artety i Sanogo.

Klopp, czyli rozgrzewka w parku

Do fazy pucharowej Champions League Arsenal awansował po raz piętnasty z rzędu. Przedłużając szanse na awans z pierwszego miejsca w grupie i uniknięcie w następnej rundzie któregoś z europejskich gigantów, Arsene Wenger na chwilę uciszył krytyków, z mniejszościowym udziałowcem klubu Aliszerem Usmanowem na czele, który zechciał powiedzieć w poniedziałek, iż menedżer Kanonierów nie uczy się na błędach, a każda pozycja w drużynie powinna zostać wzmocniona. Zanim jeszcze doszło do meczu z Borussią, w mediach otwarcie wałkowano temat zmiany trenera, a "Daily Telegraph" rozpisał nawet ankietę z pytaniem, kto powinien zostać następcą Wengera. Zrobił to zresztą chyba niepotrzebnie, skoro faworyt do przejęcia Arsenalu jest zdaniem brytyjskich mediów tylko jeden, i to od co najmniej roku. Jürgen Klopp.

Historia miłości angielskich dziennikarzy do trenera Borussii jest długa i składa się na nią wiele przyczyn. Po pierwsze, przywykli do tego, że jego drużyna gra równie szybko i ofensywnie jak Arsenal - może bardziej ryzykancko, ale z pewnością również bardziej zdecydowanie w walce o odbiór piłki. Po drugie (proszę się nie śmiać, bo to naprawdę ważne), Klopp nieźle mówi po angielsku. Po trzecie, jego konferencje prasowe obfitują we frazy, na których cytowaniu upływają długie tygodnie (weźmy choćby metaforę muzyczną zastosowaną przy okazji poprzedniej rywalizacji między Arsenalem a Borussią - tę o orkiestrze symfonicznej Arsene'a Wengera i jego własnym zespole heavymetalowym); Klopp jest otwarty, jowialny, śmieje się chętnie i głośno - kamery i aparaty fotograficzne go uwielbiają. Po czwarte, o jego nieszablonowych pomysłach można by opowiadać godzinami - nie dalej jak wczoraj rano, na kilkanaście godzin przed meczem z Arsenalem, zabrał swoją drużynę do Regent's Park, gdzie we mgle i smogu zrobili sobie ostatnią rozgrzewkę. Czy w przypadku innego trenera jest to w ogóle do wyobrażenia: trening na błotnistej i nierównej trawie, wynajętej za marne 60 funtów plus 12,50 za siatki i chorągiewki w narożnikach, wśród zdarzających się tu i ówdzie psich odchodów i z koniecznością przebrania się już na miejscu, pod gołym niebem?

Można w tej decyzji widzieć gest pod publiczkę, mający zapewnić niemieckiemu szkoleniowcowi kolejną porcję miłosnych wyznań dziennikarzy znad Tamizy, ale można również dostrzec myśl, która przychodzi czasem do głowy wielkim trenerom: że jedną z bardziej niebezpiecznych w tym fachu kwestii jest zmęczenie psychiczne zawodników. Nie chodzi nawet o presję wyniku, do której ci najlepsi już przywykli, ale o monotonię tego samego, co zawsze, rytuału: podróż - trening - noc w hotelu - przedpołudnie na wyciszenie - mecz - podróż - wypoczynek, potem znów trening - trening - podróż itd. Kiedy gra się w systemie sobota-sobota, jest więcej możliwości urozmaicenia, więcej okazji do relaksu, a nade wszystko: mniej czasu spędzanego wciąż w tym samym gronie w autobusie, pociągu czy samolocie. Nie chodzi o to, że nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa - raczej o to, że coraz trudniej utrzymać koncentrację, jak w przypadku kierowcy spędzającego zbyt wiele godzin na autostradzie. Rutyna i powtarzalność bywają dla drużyn piłkarskich zagrożeniem równie silnym, jak plaga kontuzji.

Wenger, czyli zmęczenie materiału

Zmęczenie materiału to pewnie również jeden z powodów, dla których trudno się tak naprawdę bulwersować faktem, że piłkarski świat spekuluje na temat przyszłości Arsene'a Wengera w Arsenalu - trenera, przypomnijmy, 65-letniego, pracującego w północnym Londynie już dziewiętnasty rok i mającego za sobą właśnie najgorszy początek sezonu w dziejach jego występów Premier League. Trudno się też dziwić, że jako potencjalnego następcę Francuza wymienia się o osiemnaście lat młodszego Jürgena Kloppa. Osobowość, owszem, silnie kontrastującą z introwertycznym Wengerem, pełną entuzjazmu, wchodzącą z piłkarzami w bliskie relacje (pamiętamy, jak opowiadał, że wspólnie płakali, gdy Kagawa odchodził do Manchesteru United; pamiętamy też, z jaką radością witał Japończyka z powrotem w klubie albo jak ściskał po niedawnym meczu z Bayernem Roberta Lewandowskiego). Charyzmatycznego i silnego przywódcę, kolejny raz przebudowującego drużynę wykrwawianą transferami, dającego szansę młodym i rozwijającego ich talenty (weźmy takiego Łukasza Piszczka), nieodpuszczającego nawet w takich momentach, jak chwila po ostatnim gwizdku (wczoraj wszedł na murawę Emirates i zaczął klarować Adrianowi Ramosowi, co zrobił źle kilkadziesiąt sekund wcześniej, gdy rezerwowy Borussii mógł strzelić przynajmniej bramkę kontaktową; potem obaj wraz zresztą drużyny podeszli do kibiców z Dortmundu podziękować za doping). Wszystkie cechy, które wymieniam, w połączeniu z przywiązaniem do ofensywnego futbolu, wydają się idealnie pasować do profilu następcy Wengera w Arsenalu.

Sam Jürgen Klopp nie wyklucza przeprowadzki na Wyspy, choć mówi jasno, że z pewnością nie dojdzie do niej natychmiast. Arsene Wenger przedłużył w te wakacje kontrakt o trzy lata, a on sam ma swoje sprawy do uporządkowania w Dortmundzie - zapewnia, że nie ruszy się stamtąd, dopóki drużyna nie wróci na należne jej miejsce w Bundeslidze. Praca nad tym zajmie mu trochę czasu, zważywszy że po dwunastu kolejkach Borussia ma zaledwie jedenaście punktów i zajmuje miejsce w strefie spadkowej. Jak silnie jednak by nas nie przekonywał o swojej więzi z dotychczasowym miejscem pracy, musi być sfrustrowany bezsilnością, związaną z regularnym podkupywaniem mu przez Bayern najlepszych piłkarzy. Kiedy mówimy o zmęczeniu materiału, możemy mówić także o pracującym w Borussii już siedem lat Kloppie. W Dortmundzie również mogą z czasem dojść do wniosku, że czas na zmiany i przeprowadzka posłuży wszystkim stronom.

Co do mnie, niezależnie od wczorajszego zwycięstwa Wengera nad Kloppem, myślę, że dojdzie do niej raczej wcześniej niż później. Jakkolwiek menedżer Arsenalu słusznie wypomina Aliszerowi Usmanowowi nielojalność i to, że ich dyskusja nie powinna się toczyć za pośrednictwem dziennikarzy, to uzbecki miliarder ma wiele racji. Trudno się spodziewać, by przy tej liczbie kontuzji, przy tym braku wzmocnień i przy tej skali błędów, popełnianych wciąż przez Kanonierów w Premier League - kłopoty Arsenalu nagle zniknęły. Nawet jeśli kalendarz grudniowych spotkań jest nieco łatwiejszy, a Alexis Sanchez jest w życiowej formie.

Zobacz wideo

źródło: Okazje.info

Słoń by to lepiej obronił! Internauci kpią z bramkarza Liverpoolu

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.