Liga Mistrzów. Okoński: Arsenal jako fałszująca orkiestra

Po porównaniu wakacyjnych wzmocnień obu drużyn i po zestawieniu ich list nieobecności, wnioski z tego meczu są nieprzyjemne dla Arsenalu: gdyby nie Wojciech Szczęsny i poprzeczka, zostałby w Dortmundzie rozgromiony. Kanonierzy sprowadzili gwiazdę Barcelony, ale wciąż popełniają te same błędy - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Oczywiście to dopiero pierwsza kolejka fazy grupowej: jeszcze wszystko może się wydarzyć, jeszcze nie ma powodów do niepokoju, jeszcze awans nie jest zagrożony. W Borussii Shinji Kagawa zaledwie po jednym meczu ze starymi/nowymi kolegami (we wtorek zresztą został na ławce), podobnie jak Danny Welbeck w Arsenalu. W obu drużynach mistrzowie świata po przedłużonych urlopach, dochodzący dopiero do pełni formy. W jakimś sensie szkoda, że taki mecz musimy oglądać już teraz, że nie jest ozdobą fazy pucharowej - z drugiej strony dlatego właśnie Liga Mistrzów stała się kurą znoszącą złote jaja, że podobne widowiska odbywały się od razu we wrześniu.

Bez pierwszych skrzypiec

Poprzednie spotkania Borussii z Arsenalem były klasyką gatunku nie tylko na poziomie murawy, gdzie w sezonie 2013/14 obaj trenerzy pokonywali się tym samym sposobem - szybkim kontratakiem w chwili, gdy dążący do zwycięstwa rywal nagle się odsłaniał - ale także na poziomie konferencji i wywiadów. Porównanie przez Kloppa Arsenalu do orkiestry symfonicznej, grającej pięknie, ale dość cicho, wraz z wyznaniem trenera Borussii, że on sam preferuje heavy metal, na długo zawładnęło medialnymi narracjami na Wyspach.

We wtorek jednak orkiestra grała cicho i fałszywie, a jednym z jej problemów był - niestety, kolejny raz w tym sezonie - problem z pierwszymi skrzypcami. Mający być wirtuozem, choćby z racji kwoty, jaką za niego zapłacono przed rokiem, Mesut Ozil, od rozpoczęcia rozgrywek Premier League nie zdobył ani jednego gola, nie miał też żadnej asysty - po ostatnim ligowym meczu z MC policzono, że najdroższy piłkarz Kanonierów nie strzelił gola już od 623 minut. Co się dzieje z Niemcem? Być może po części tłumaczy go późny powrót z pomundialowych wakacji: kiedy jego koledzy rozpoczynali już przygotowania do sezonu, on właśnie rozegrał finał mistrzostw świata. Poważniejszym problemem jest jednak ustawienie na boisku.

Sam tyleż skromnie, co chyba realistycznie mówi o sobie, że jest jednym z najlepszych piłkarzy świata grających "na dziesiątce" - kłopot w tym, że Arsene Wenger widzi go ostatnio jako atakującego z lewej strony, w ustawieniu 4-1-4-1, gdzie za plecami napastnika (Giroud, Sanogo, a teraz Welbeck), a przed defensywnym pomocnikiem (Flamini) operuje czwórka Ozil-Ramsey-Wilshere-Sanchez, ale centralne miejsca w tym kwartecie zarezerwowano dla Ramseya i Wilshere'a. Jeden z opisujących to na stronie "Four Four Two" publicystów porównywał obecne tarapaty Ozila z tym, co musiał przeżywać Kagawa, marnujący się na skrzydle (lub na ławce) Manchesteru United. Niemiec, podobnie jak Japończyk, najlepiej czuje się w środku pola, uganianie się za atakującymi bocznymi obrońcami rywala jest jednym z jego utrapień, a jeśli już ma budzić zagrożenie na skrzydle, to bardziej na prawym, skąd jego podania lewą nogą budzą większe zamieszanie.

We wtorek na prawej stronie był jednak równie niewidoczny, co po lewej stronie. Przez ponad godzinę gry zanotował tylko 23 podania (87 proc. celności), w tym zaledwie jedno kluczowe - większość do tyłu i z dala od bramki. Jak na rozgrywającego wyjątkowo blado, choć w pewnym sensie Ozil ma szczęście: pomeczowe sprawozdania zamiast skupić się na nim, skoncentrują się pewnie na postawie dwóch innych Kanonierów - katastrofalnego w próbach przerywania akcji rywala Artety i nieskutecznego w ataku Welbecka. Defensywny pomocnik i bramkostrzelny napastnik: dwa zakupy, których od lat domagają się kibice i dziennikarze

Bez kontuzjowanych gwiazd

Wśród pomeczowych tłumaczeń słabszej postawy Arsenalu pojawi się pewnie kwestia osłabień. Faktycznie: Walcott wciąż wraca do zdrowia, już w trakcie tego sezonu wypadli Giroud i Sanogo, a ostatnio także Monreal i Flamini, zaś Chambers był w stanie tylko zasiąść na ławce. Tyle że w Borussii lista osłabień była równie długa: nie mogli grać Reus, Gündogan, Hummels, Sahin, Błaszczykowski i Piszczek.

W ogóle można odnieść wrażenie, że debata o kontuzjach w Arsenalu toczy się niejako siłą przyzwyczajenia. Podczas ostatniej dekady piłkarze Arsene'a Wengera odnieśli 741 kontuzji (dla porównania - MU 651, Chelsea 498 ); najczęściej kłopoty ze zdrowiem mieli Wilshere, Rosicky i Diaby. Dziś ta lista jest jednak krótsza, a przed tym sezonem Arsene Wenger włączył do sztabu szkoleniowego niemieckiego guru od przygotowania fizycznego Shada Forsythe'a, pracującego do niedawna z reprezentacją mistrzów świata.

Wątpliwości budzi więc raczej zrównoważenie polityki transferowej klubu. Tego lata menedżer zdołał wzmocnić ofensywę (Welbeck, Sanchez), ale w obronie - choć obiektywnie trzeba powiedzieć, że ma lepszych piłkarzy niż przed rokiem, to ma ich mniej: odeszli Vermaelen, Sagna i Jenkinson, a na ich miejsce przyszli Debuchy i Chambers. W efekcie we wtorek na prawej obronie pierwszy raz w wyjściowej jedenastce zagrał 19-letni Hector Bellerin, a na wieść o tym rutyniarz Klopp większość akcji swojej drużyny poprowadził jego stroną.

Młody obrońca już w drugiej minucie pogubił się przy wyprowadzaniu piłki. W 23. minucie zapędził się na połowę rywala: gospodarze natychmiast skontrowali, ale tym razem Bellerina zdołał zaasekurować Arteta. W 27. minucie podanie Durma odsłoniło całkowicie skrzydło Grosskreutzowi, debiutant nawet nie próbował blokować dośrodkowania, na szczęście polski bramkarz obronił lewą nogą strzał Aubameyanga. Minutę później tą samą stroną Immobile doszedł do długiego podania z linii obrony, dośrodkował, Szczęsny znów zdołał zablokować Aubameyanga, ale piłka trafiła pod nogi Mchitarjana, który wyprzedził Wilshere'a i spudłował. W 34. minucie Kell odebrał piłkę Sanchezowi, ale jego podania znów nie wykorzystał Mchitarjan - trafiając w boczną siatkę. W 35. minucie mieliśmy już 13 okazji bramkowych gospodarzy i ani jednej gości: większość, jak się rzekło, stworzonych dzięki akcjom stroną Bellerina.

Bez koncentracji

Ten temat pojawił się już w przeddzień meczu z Borussią, w nadawanym przez Sky Sports kultowym programie Monday Night Football, gdzie sobotni mecz ligowy Arsenalu z MC analizowali Jamie Carragher i Gary Neville. Sceny, które pokazali - jest 8 minut do końca, Kanonierzy jeszcze prowadzą, Mertesacker ma wznowić grę, a sześciu jego kolegów zamiast patrzeć na tor lotu piłki, myśli o niebieskich migdałach; chwilę później Szczęsny fatalnie wybija, po akcji rywali jest róg i pada wyrównująca bramka - nie mogły przypaść do gustu fanom Kanonierów. Arsenal nie będzie miał szans na mistrzostwo Anglii tak długo, jak jego piłkarze będą dekoncentrować się w meczach o podobnym znaczeniu - grzmiał Carragher.

We wtorek eksperci Sky Sports otrzymali mnóstwo materiału dowodowego na potwierdzenie swoich tez. Wspomniałem stratę Bellerina już w drugiej minucie - w czwartej potknął się Arteta, co umożliwiło Borussii szybki atak (to wówczas Mchitarjan padł w polu karnym, a sędzia - szczęśliwie dla Arsenalu - uznał, że Ormianin próbował wymusić karnego).

To były pierwsze minuty meczu, chwilę po wyjściu na boisko, a co wydarzyło się przed zejściem na przerwę? Najpierw kontra, po której Welbeck wyszedł sam na sam po świetnym podaniu od Ramseya, ale strzelił obok bramki), a potem, zakończony pierwszym golem dla Borussii, rozpoczęty jeszcze na własnej połowie solowy rajd Immobile, któremu poza Koscielnym nikt nie próbował przeszkodzić (zobaczcie, gdzie był w trakcie całej tej akcji Mertesacker, i zapytajcie, czy nie zaczęła się ona w strefie Artety ). Stracić gola do szatni, marnując 45 minut ciężkiej pracy - oto cały Arsenal.

Podobnie jak stracić gola niemal natychmiast po wyjściu na drugą połowę. I tym razem Grosskreutz miał miejsce po stronie Bellerina, zszedł do środka, a potem mieliśmy do czynienia już z komedią pomyłek, zakończoną tym, że Koscielny niemal rozbił się o słupek bramki Szczęsnego. W 71. minucie polski bramkarz, zwlekając niepotrzebnie z wyprowadzeniem piłki, niemal "zrobił Boruca": jego wybicie zdołał odbić napastnik Borussii, piłka ominęła słupek. To, co wydarzyło się dwie minuty później, powinno było przynieść gospodarzom kolejną bramkę: podanie Bellerina do tyłu jakimś cudem ominęło Artetę, Mchitarjan znalazł się w doskonałej sytuacji i spudłował. Za każdym razem świetnie skądinąd grającym piłkarzom Borussii wystarczyło wykorzystać moment gapiostwa

Tamten "heavymetalowy" wywiad Jurgenna Kloppa pod pozorami uprzejmości ("sir Arsene Wenger" - powiedział m.in. o swoim rywalu) zawierał także bolesne szpile. "Kiedy oglądam Arsenal z ostatnich dziesięciu lat, widzę futbol prawie doskonały, ale wszyscy wiemy, że nie daje on trofeów. W Anglii mówią, że lubią Arsenal, ale że Arsenal powinien w końcu coś wygrać". Grając tak, jak we wtorek, z pewnością nie wygra.

Zobacz wideo

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live

Więcej o:
Copyright © Agora SA