Liga Mistrzów. Zachodny: Atletico w końcu zabrakło paliwa

Jeśli poznaliśmy dziś prawdziwe okrucieństwo futbolu to wyłącznie pod tym względem, że wyrównujący gol Sergio Ramosa ukrócił mit nadludzi Diego Simeone. To żadne roboty, ich organizmy również mają swoje limity, ich mięśnie i kości także pękają.

Był taki moment około siedemdziesiątej minuty gry, gdy cały zespół Atletico w jednej chwili zrobił dziesięć, piętnaście kroków w stronę swojej bramki. Chociaż do tego czasu kontrolowali wydarzenia na boisku, komfortowo rozgrywając piłkę na połowie Realu, w ich głowach zapaliła się czerwona lampka - równie dobrze oznaczająca, że to już rezerwa paliwa, na którym tak spektakularnie "jechali" przez cały sezon. Wtedy, podobnie jak tydzień temu przeciwko Barcelonie, rywale zwietrzyli swoją szansą, rozpoczęło się wdeptywanie Atletico w ich własne pole karne.

Szukając bohaterów tego zwariowanego sezonu Atletico nie trzeba patrzeć dalej niż na Diego Godina - zawodnika, który właśnie w pełnym wymiarze czasu rozegrał 51. spotkanie w tym sezonie. I to w gruncie rzeczy sprawiedliwe, że w najważniejszych chwilach tych ostatnich miesięcy drużyny Simeone to on, środkowy obrońca, pojawiał się w odpowiedniej chwili, gwarantując wynik - czy to strzelając gola, czy to blokując strzały rywala. Nawet jeśli przy jego trafieniu więcej będzie się mówiło o błędzie Casillasa, to przecież tego, że zablokował Isco, a wcześniej Bale'a nikt mu nie odbierze. To były fenomenalne interwencje na miarę legendarnych już parad w stylu Courtois i jego "Thibautingu".

Wydaje się, że jeszcze miesiąc temu Atletico - zespół grający bardzo jasno określoną jedenastką, z rezerwowymi, którym Simeone rzadko dawał wielkie szansę - wytrzymałoby każdy napór, każdy atak Realu. Zwłaszcza, że rywal tego dnia mógł liczyć wyłącznie na moment słabości swoich przeciwników. Podsumowaniem znacznej części ich meczu były tak mało charakterystyczne boiskowe męki Cristiano Ronaldo, który nie tylko był niewidoczny - on był jakby rozkojarzony, zrezygnowany, już nie tryskający ambicją i pewnością siebie w każdym zagraniu. Podsumowaniem jego katastrofalnego występu były nie tyle wywrotki przy próbach strzałów, ale to, że przy drugim, decydującym dla losów finału golu był tym, który rozpoczął akcję pod własną bramką, ale tak jakby w ogóle w niej nie wziął udziału. Gdy pod koniec dogrywki po faulu Godina i podyktowanym rzucie karnym wziął piłkę pod rękę wyglądał, jakby w desperacki sposób chciał część tego finału zabrać ze sobą, że jakoś chce się wbić w pamięć, gdy inni po prostu byli lepsi.

Na przykład taki Sergio Ramos - chociaż szybko utemperowany żółtą kartką przez sędziego, to on w ostatniej chwili uratował swoim kolegom ten finał. Ale też on w końcu po przerwie opanował nerwy skądinąd bardzo kiepsko funkcjonującej linii obrony. Na przykład też taki Luka Modrić - on w pierwszej połowie jakby kompletnie nie mógł się zgrać z Khedirą, gdy często byli zbyt blisko siebie, grając wyłącznie w poprzek lub do obrońców. Jednak w kluczowym momencie to Chorwat posłał idealne dośrodkowanie z rzutu rożnego. Nie zapominajmy też o Angelu Di Marii - piłkarzu w cieniu wielkiego w tym sezonie BBC, ale dziś najgroźniejszego zawodnika Realu Madryt. To jego najczęściej faulowali rywale, to na nim "zarobili" w tym finale trzy żółte kartki i to Argentyńczyka powinni piąty raz powalić na murawę, gdy w drugiej połowie dogrywki pędził lewym skrzydłem, by w końcu przebić się przez defensywę Atletico.

Dlaczego Real nie funkcjonował? Po części dlatego, że przez większość meczu tłamszony był w linii pomocy - tak jak przewidywał Simeone. W pierwszej połowie najczęściej przejmującymi piłkę w drużynie Atletico byli Gabi i Tiago, gracze środka pola. W Realu tymczasem cała linia obrony, co pokazuje, że piłkarze Simeone lepiej przebijali się przez tą strefę, a "Królewscy" nie byli w stanie przekazać piłkę do kogokolwiek z trio BBC. Do przerwy Modrić i Di Maria tylko dziesięć razy podawali do Cristiano Ronaldo, a Carvajal - trzeci najczęściej będący przy piłce zawodnik finału - do Bale'a na swojej stronie kierował piłkę ledwie siedem razy. Zmieniło to dopiero cofnięcie się Atletico.

Jeszcze chwilę przed rozpoczęciem dogrywki kamery pokazały Diego Simeone, który siedział na ławce rezerwowych patrząc w dal. Czyżby myślał o tym, że wstawienie Costy do pierwszego składu ostatecznie okazało się ryzykiem przesadzonym? W doliczonym czasie gry Atletico tak bardzo potrzebowało tych trzydziestu sekund na przeprowadzenie ostatniej zmiany - pewnie tej, której nie powinno być na samym początku spotkania...

Jednak oceny decyzji trenerskich całkowicie odwrócił gol Ramosa - przecież wcześniej o wstawieniu Costy było cicho, a ze skupieniem wskazywano na błędy Ancelottiego. Choćby postawienie na słabego, nieskutecznego Khedirę czy wybranie Coentrao, a nie Marcelo. Tylko Włoch miał komfort lepszych, więcej dających zmian, gdy u Simeone oznaczały one wyłącznie redukowanie strat. Zresztą można się spierać, czy Ancelotti też wprowadzając Isco i Marcelo nie tyle szukał rozwiązań w ofensywie, ale po prostu naprawiał swoje błędy. Na oparach udało się Atletico jeszcze przetrwać pierwszą część dogrywki, później bak okazał się pusty - już nawet Diego Godin nie miał sił, by powstrzymać Di Marię i później Cristiano Ronaldo.

Chociaż taktycznie do bólu przewidywalny, ten finał daleki był od nudnego. Swoją dramaturgią może i okazał się dla Atletico okrutny, ale też wcale nie rujnujący ich wybitnego sezonu. Przecież do dziś w kilkudziesięciu wzorowych spotkaniach to oni pokazywali rywalom, że w starciach to nie ich kości okazują się słabsze i pękają. Jednak po miesiącach sprawdzania granic możliwości, przekraczania ich, a później wyznaczania nowych kresów własnych rezerw sił i mocy to ich bak okazał się pusty - i z pustego nawet Diego Simeone nie naleje. Dziś z Pucharu Europy pić będą jego rywale.

Tego nie złapały kamery. Zobacz mnóstwo wielkich zdjęć z finału

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Więcej o:
Copyright © Agora SA