Liga Mistrzów. Real czy Atletico?

Będąc w Madrycie od tygodnia, wsłuchuję się w racje obu stron i wciąż nie czuję się przekonany. Który z madryckich klubów ma więcej powodów, by wygrać lizboński finał Ligi Mistrzów?

Luis Figo wciąż wygląda, jakby karierę skończył wczoraj. Pięć lat nie zmieniło w jego przypadku prawie nic. Z wielką frajdą patrzyłem, jak panuje nad piłką, nie wiem, czy był piłkarz w historii, który wykonywał balans ciałem z większą elegancją. Zdecydowanie bardziej zaskoczył mnie Fernando Hierro - kilka jego zagrań oglądanych z tak bliska przekonało mnie, że widzi na boisku znacznie więcej niż klasyczny defensywny pomocnik. Bo właśnie na tej pozycji, a nie na stoperze, grał w meczu charytatywnym, który oglądałem w Madrycie. Środkowym obrońcą był Francisco Pavon, ten sam, który w 2002 roku w Glasgow zdobył "La Novena" bez wychodzenia na boisko.

Z bliska miałem okazję przyjrzeć się także Zinedine Zidane'owi, który w Valdebebas prowadził zajęcia u boku Carlo Ancelottiego. Jak wiemy, los genialnego Francuza w pewnym okresie ściśle związał się z karierą takiego przeciętniaka jak Pavon. Pomysł Florentino Pereza, by galaktyczne gwiazdy i wychowankowie "La Fabrica" stanowili o sile Realu, po odejściu Vicente del Bosque legł w gruzach. Pavon pozostanie synonimem piłkarza, któremu zlecono zadania wykraczające zbyt daleko poza granicę jego możliwości. Oczywiście nie ponosi jednak winy, że ktoś wymyślił, iż stanie się kimś, kim stać się nie mógł. Chłopak skromny i sympatyczny, czego większość dziennikarzy zapewne nigdy nie powie o Figo. Wszystkich ich "przetrwał" Iker Casillas, który w Glasgow wszedł na boisko dopiero po kontuzji Cesara Sancheza i który jako jedyny dotrwał na boisku aż do dzisiaj. Podczas dnia otwartego dla mediów w Valdebebas Iker zapewniał, że Ancelotti nauczył graczy Realu, jak być grupą lojalnych kolegów. Podobno dzięki Włochowi odpowiedzialność za zespół biorą na siebie nawet ci, którzy wcześniej wyłącznie chowali się za plecy kolegów.

Odwiedziliśmy jego ulubioną kawiarnię, gdzie, według José Mourinho, bramkarz spiskował przeciw niemu. Trudno to sobie wyobrazić, choć odsunięty od gry Casillas musiał być na Portugalczyka wściekły. Jak inaczej można patrzeć na futbol pokazuje przykład Del Bosque, który nawet po kontuzji Victora Valdesa nie pomyślał o sprawdzeniu Diego Lopeza. Zapewne uważa, że nie pasuje do jego grupy. Tak jak do grupy Mourinho nie pasował Casillas.

Aby wspominać istotne wydarzenia z czasów, gdy Atletico należało do drużyn ubiegających się o Puchar Europy, trzeba było sięgnąć w czasie znacznie dalej. 74-letni Adelardo Rodriguez trzyma się świetnie. Do dziś pamięta, jak stał obok Luisa Aragonesa, gdy ten wykonywał słynny rzut wolny dający "Colchoneros" prowadzenie w finale z Bayernem w 1974 roku. Była 114. minuta, trzeba było wytrwać sześć, ale się nie udało. Adelardo wierzy, że historia spłaca długi, że Real jest coś Atletico winien za lata dominacji, która skończyła się zaledwie 12 miesięcy temu. Czy finał w Lizbonie spełni oczekiwania legendy Atletico? Tylko co wtedy z nadziejami 80-letniego Paco Gento. On do stolicy Portugalii pojechał z piłkarzami Realu już wczoraj?

Te kilka dni w Madrycie pozwoliły mi też trochę inaczej spojrzeć na Cristiano Ronaldo. Podczas dnia otwartego dla mediów był chyba najbardziej uprzejmy dla dziennikarzy z całej kadry Realu. Tak jakby chciał się wygadać, opowiedzieć całemu światu o swoim marzeniu o "La Decina". Albo jest tak profesjonalny w zabieganiu o rozgłos, albo pod powłoką luksusowego produktu futbolowego wciąż kryje się człowiek z krwi i kości.

Wybraliśmy się wczoraj do osiedla luksusu "La Finca", gdzie mieszkają Ronaldo, Benzema, Bale, Casillas, a także wielu celebrytów, takich jak Penelope Cruz. Patrząc na bunkry z białego kamienia, nie poczułem cienia zazdrości, a tylko głębokie współczucie. Biedni są ludzie, który za podwójnymi zasiekami, z pomocą patroli i kamer na podczerwień muszą strzec przed światem strzępów prywatności. Gdy obejrzałem reportaż z posiadłości Ronaldo, zrobiony przez telewizję portugalską, wydał mi się bardziej samotny niż oba występujące obok niego psy.

Każda ze stron ma powody, by finał w Lizbonie traktować w kategoriach konieczności życiowej. Ronaldo po raz pierwszy odkąd jest w Madrycie może współczuć swojemu wielkiemu rywalowi Leo Messiemu. Dotąd musiał mu tylko zazdrościć. Do szczęścia brakuje Portugalczykowi zwycięstwa w Champions League, wtedy na brazylijski mundial poleciałby na własnych skrzydłach. Tyle że jeśli on wygra, zrani miliony serc czerwono-białych. Wygląda na to, że z tej sytuacji nie ma po prostu dobrego wyjścia.

Pytano Ancelottiego, co zrobi, jeśli Real finał w Lizbonie przegra. Powiedział, że nie umie nawet myśleć o tym, bo do jego obowiązków należy zarażać otoczenie wiarą w zwycięstwo. Simeone odpędzał presję stwierdzeniami, że biorąc pod uwagę zamożność klubów, jego drużyna w ogóle nie miała prawa do finału się dostać. W trybunie południowej Vicente Calderon, niedaleko muzeum, w którym znalazłem zdjęcie Romana Koseckiego, mieści się "Memorial". Miejsce, gdzie spoczywają urny z prochami fanów "Colchoneros". Wielu z nich na triumf w Pucharze Europy czekało bezowocnie całe życie. Czy ta niemoc potrwa do jutra, czy trzeba się będzie jeszcze trochę uzbroić w cierpliwość?

Na koniec cytat z Pavona, który trzyma oczywiście kciuki za "Królewskich". Uważa, że obsesja "La Decima" to nic wobec tego, co przeżywać będą gracze Simeone. "Real awansuje do finału za rok, za dwa albo za pięć, Atletico poczeka na to pewnie kolejne 40 lat".

Atletico - Real: porównanie w statystykach. Kto najwięcej grał, a kto najwięcej faulował [kliknij]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.