Drzwi wyjściowe z hali przylotów się rozsuwają. Po drugiej stronie stoi tłum krzyczących nastolatek z flagami i transparentami. To jeszcze nie dla piłkarzy - do Madrytu przyjechali w czwartek na koncert The Vamps. Ale to już chyba ostatni moment, gdy cokolwiek w tym mieście mogło odwrócić uwagę od piłki.
W sobotę w Lizbonie pierwszy raz zmierzą się w finale dwie drużyny z tego samego miasta. Przedfinałowy Madryt jest chłodny, pod ciężkimi chmurami, ale emocje buzują, a kolory Atletico i Realu są wszędzie. Jeszcze zanim wyjdziesz z lotniska, możesz obejrzeć na wielkim ekranie w barze wszystkie gole Atletico w drodze po mistrzostwo Hiszpanii, i jak to przeżywał Diego Simeone.
Wyjeżdżasz spod lotniska, i za chwilę po prawej stronie masz stadion imienia Alfredo di Stefano i jupitery nad ośrodkiem treningowym Realu w Valdebebas. Zbliżasz się do miasta i musisz przejechać tunelem pod Xabim Alonso, patrzącym z góry, z wielkiej reklamy. Za chwilę słyszysz w radiu jak lektor, udający Jose Mourinho i jego hiszpański z portugalskim akcentem, pyta w reklamie: - Chcecie być w finale Ligi Mistrzów? Ja chciałem - i zaprasza głosem Mourinho do konkursu, w którym do wygrania są bilety na finał.
Jose chciał do finału, ale tym razem nie dotarł. Za to, gdy cztery lata temu finał był na Santiago Bernabeu, to Jose wygrał go z Interem Mediolan, a Real znów odpadł wcześnie. I głównie dzięki temu już niedługo później Mourinho przeniósł się do Madrytu. Do finału nie udało mu się z Realem awansować, choć próbował trzy razy. Jego następca Carlo Ancelotti wprowadził tam Real już w pierwszym podejściu. Na spotkanie z sąsiadem, który ma już dość bycia w cieniu.
Przy kasie wspomnianego baru na lotnisku wiszą przewiązane dwa szaliki: po jednym dla tych, którzy w Lizbonie wypatrują dziesiątego Pucharu Europy, i dla tych, którzy jadą po pierwszy, a w finale nie byli od 40 lat. Ekumenicznie. Jak na wystawach wielu madryckich sklepów z pamiątkami, jak na pałacu burmistrza przy placu Kybele, tam gdzie przy fontannie swoje sukcesy świętuje Real, ale teraz wisi tam z jednej strony herb Realu, z drugiej Atletico. Podobnie jest na Puerta del Sol: gigantyczne koszulki obu klubów, w środku napis: Madrid, Comunidad Champions, a obok mniejsze napisy: Ktokolwiek wygra, Madryt wygra.
Najlepiej to wykorzystał jeden ze sponsorów Ligi Mistrzów, plakatami z takim hasłem: "Co się dzieje w Lizbonie, zostaje w Madrycie". Las Vegas byłoby dumne.
Atletico - Real: porównanie w statystykach. Kto najwięcej grał, a kto najwięcej faulował [kliknij]