ADELARDO RODRIGUEZ: W 114. min stałem obok niego przy rzucie wolnym. Bywało, że dotykałem mu piłkę przed strzałem, a czasem stałem po prostu dla zmylenia przeciwnika. Wtedy Luis strzelił i obaj podnieśliśmy ręce, zanim piłka wpadła do bramki Seppa Maiera. Wywołaliśmy tego gola, wymodliliśmy. Ale Niemcy walczyli do końca, w ostatniej minucie wyrównali. Nie podnieśliśmy się. Karnych nie było, UEFA właśnie w tamtym roku wprowadziła powtórkę finału. Przystąpiliśmy do niej rozbici, fizycznie i mentalnie, przegraliśmy 0:4.
- To była czarna seria. W lidze pudłowaliśmy karne, strzelano nam gole ze spalonego. Po finale z Bayernem szef klubu powiedział: "Jesteśmy pupas czy co?". I przyjęło się, że aby kibicować temu klubowi, trzeba być cierpiętnikiem.
- Mimo wszystko nie wyleczyliśmy ran po porażce z 1974 r. Mieliśmy wielką drużynę i niepowtarzalną szansę zostania najlepszym zespołem Europy. Diego Simeone i jego piłkarze dadzą nam ten upragniony tytuł. I jak w tej reklamie, zamiast pytać ojca: "Tato, dlaczego kibicujemy Atlético?", dzieci będą po sobotnim finale mówiły: "Tato, dlatego kibicujemy Atlético".
- W moich żyłach płynie krew czerwono-biała. Przyjechałem do Madrytu w 1959 r. z głębokiej prowincji. Nie miałem 20 lat. Byłem przestraszony wielkim miastem, zagubiony. Atlético kibicowali jednak biedni ludzie, wśród nich łatwiej mi było się odnaleźć. Kiedy przenieśliśmy się na Vicente Calderón, dookoła mieszkali robotnicy o wielkich, spracowanych dłoniach. My z Atlético dajemy się lubić, nie zadzieramy nosa tak jak ci z Santiago Bernabéu. Nigdy nie uważaliśmy się za królów świata.
- Przed finałem Pucharu Hiszpanii w 1960 r. na Bernabéu Di Stéfano mówił, że na pewno z nami wygrają. Miał już pięć Pucharów Europy, ale krajowego pucharu jeszcze nie zdobył. Ograliśmy ich 3:1, podszedłem do Alfredo i mówię: "Musisz jeszcze poczekać". Zdobył go dopiero dwa lata później.
- Tylko na boisku. Poza nim byliśmy kumplami. Alfredo ma dziś 88 lat i mieszka poza Madrytem. Ale jeszcze kilka lat temu spotykaliśmy się na kolacji raz w tygodniu. Byli piłkarze Realu i Atlético jedli i wspominali dawne dzieje. Lata młodości, lata rywalizacji.
- Najgorszym z możliwych. W sobotę w Lizbonie może być wojna na boisku. Pamiętam Diego Simeone jeszcze jako piłkarza. Rywale nazywali go "skurczybykiem". Miał charakter, biegał za dwóch, walczył za trzech. I taka jest dziś jego drużyna. Jedno, o co proszę przeznaczenie, to żeby oba zespoły zagrały w pełnych składach. Bez Diego Costy będzie nam trudno. Co prawda bez niego zdobyliśmy w sobotę Camp Nou, co dało nam mistrzostwo, ale i tak uważam, że to piłkarz nie do zastąpienia. Nigdy nie odstawi nogi, obrońcy się go boją. Obawa graczy Realu byłaby w Lizbonie znacznie większa, gdyby Diego wyszedł na boisko.
- W 1959 r., tuż przed moim przyjściem do klubu, Atlético grało z Realem w półfinale Pucharu Europy. Wygrało 1:0 u siebie i przegrało 1:2 na Bernabéu. Niestety, wtedy bramki zdobyte na wyjeździe nie rozstrzygały rywalizacji. W trzecim meczu w Saragossie Real zwyciężył 2:1, a potem zdobył czwarty tytuł najlepszego klubu na kontynencie. To była wielka drużyna, znacznie lepsza niż ta, którą na Bernabéu mają dzisiaj, mimo że wydali krocie. Te sto lat rywalizacji z Realem było dla Atlético traumatyczne ze względu na różnice ekonomiczne. Ale w sobotę w tych najważniejszych derbach w historii zapłacą nam za wszystko.
Najgorętsze zdjęcia dziewczyny C. Ronaldo - oto Irina Shayk(kliknij!)