Premier League. Jak długo Mourinho będzie budował

Czy powrót Jose Mourinho do Chelsea można uznać za udany? Roman Abramowicz zwalniał trenerów po lepszych sezonach niż ten obecny - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Madryt opuszczał w nie najlepszym humorze: po mistrzostwie kraju w sezonie 2011/12 kolejny rok zakończył jedynie z superpucharem, a hiszpańskie media, sędziowie i wielu podopiecznych - z Ikerem Casillasem na czele - żegnało go bez żalu. W Londynie czekano jednak z otwartymi ramionami. "Nie nazywajcie mnie już Wyjątkowym, nazywajcie mnie Szczęśliwym", mówił zaraz po powrocie do relacjonujących jego pierwszą konferencję prasową 250 dziennikarzy i zaraz dodawał, puszczając oko do zachwyconej braci medialnej: "Wy, panowie, nie jesteście jeszcze najgorsi". Anglia, po wszystkich wyjazdach gwiazd - latem 2013 r. zgasił światło Gareth Bale - i po emeryturze sir Aleksa Fergusona, potrzebowała powrotu Jose Mourinho. Potrzebowała go rzecz jasna również Chelsea, po trenerskiej karuzeli, z której spadali kolejno Andre Villas-Boas, Roberto di Matteo i Rafa Benitez.

Wyjątkowy, Szczęśliwy, Marudzący

Czy sam z tej karuzeli nie spadnie? I czy w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy sam nadmiernie jej nie rozkręcił? Na wspomnianej pierwszej konferencji 22 razy użył słowa "szczęśliwy", a 18 razy słów "stabilny" lub "stabilność" - bardzo szybko okazało się jednak, że o stabilności nie ma mowy. To, że będzie krytykował Rafę Beniteza, z którym od lat miał na pieńku, było oczywiście do przewidzenia (Mourinho narzekał, że mający tymczasowy kontrakt Hiszpan skupiał się na "tu i teraz", zamiast dbać o budowę drużyny na kolejne lata), ale wkrótce skala jego niezadowolenia znacznie się zwiększyła.

Miesiąc miodowy skończył się we wrześniu, kiedy zespół przegrał u siebie mecz Ligi Mistrzów z FC Basel, i kiedy Mourinho zaczął mówić, że nie podoba mu się styl, w jakim Chelsea grała w ostatnich latach. To nawet zabawne w kontekście niedawnych krytyk, spotykających "ultradefensywną" ponoć drużynę ze Stamford Bridge, ale Mourinho deklarował wówczas, że nie będzie grał ani "niskim blokiem", czyli głęboko cofniętą obroną, ani nie będzie wystawiał obrońców w drugiej linii (a gdzie niby grywał w kolejnych miesiącach David Luiz?), nade wszystko zaś - że samo wygranie meczu mu nie wystarczy. "Jeśli ktoś oczekuje, że zagramy jutro dziewięcioma piłkarzami za linią piłki i będziemy czekać na błąd rywala, żeby zwyciężyć 1:0, będzie w błędzie - coś takiego nie dałoby mi satysfakcji", mówił jesienią, przygotowując się do spotkania z Fulham.

Paradoksalnie elementem krytyki stylu "starej Chelsea" było zakwestionowanie dotychczasowej pozycji w drużynie Juana Maty. Fakt, że mimo fenomenalnej kreatywności i 20 bramek zdobytych w trakcie poprzednich rozgrywek hiszpański pomocnik nie pracował w defensywie tak chętnie, jak czynili to np. Oscar czy Willian. Później jednak, po sprzedaniu Maty do MU, miejsce w składzie stracił również stawiany dotąd Hiszpanowi za wzór Oscar, a i Edena Hazarda menedżer Chelsea w ostatnich dniach skrytykował (z wzajemnością zresztą, bo Belg po przegranym półfinale z Atletico Madryt narzekał, że nie wiedzieć kiedy jego zespół z drużyny grającej w piłkę, stał się drużyną ustawianą jedynie do kontrataków). Po głowie obrywali również napastnicy: mimo iż w zespole byli Eto'o, Torres i Demba Ba, oraz mimo iż Mourinho świadomie autoryzował wypożyczenie Lukaku do Evertonu, w trakcie sezonu usłyszeliśmy, że problemem klubu jest brak "prawdziwych snajperów". Zupełnie jakby Eto'o czy Torres nie byli gwiazdami światowej piłki, z których trener tej klasy powinien wycisnąć dużo więcej.

"Szczęśliwy" zamienił się więc w "Marudzącego". Kiedy pod koniec marca Chelsea sensacyjnie przegrała z Crystal Palace, tracąc właściwie szanse na mistrzostwo kraju, jej szkoleniowiec nie mógł się nachwalić swojego kwartetu defensywnego (Ivanovicia, Azpilicuetę, Cahilla i Terry'ego), ale o pozostałych mówił, że są fantastyczni w jednych meczach, w innych zaś kompletnie zanikają. Po spotkaniu z Norwich oberwali nawet sprowadzeni zimą Matić (był niewątpliwie jednym z najlepszych graczy ostatniego półrocza) i Salah, który usłyszał, że ma wrócić po wakacjach "gotowy, by stać się piłkarzem".

Wyniki czy styl

Trzeba przyznać, że kiedy krytykował styl tamtej dawnej Chelsea, Mourinho nie wdawał się w szczegóły. To my dopowiedzieliśmy sobie, że miał na myśli najprostsze z możliwych sposobów zdobywania przestrzeni, polegające kiedyś na adresowaniu długich piłek od Czecha do Drogby, i spodziewaliśmy się, że teraz zobaczymy Chelsea bardziej "proaktywną" i o niebo lepiej wykorzystującą talent tych, których już pod tym strasznym Benitezem nauczyliśmy się podziwiać: Oscara, Hazarda, a jeśli nie Maty, to przynajmniej sprowadzonego już przez Mourinho Williana.

Nic takiego się nie wydarzyło. Choć jedną z najsławniejszych tyrad tego sezonu Jose Mourinho wygłosił pod adresem "dziewiętnastowiecznego" rzekomo futbolu West Hamu (niesłusznie rzecz jasna, bo w XIX wieku grano w piłkę nie do końca tak, jak to przedstawił ), sam chętnie "parkował autobus", osiągając zresztą dzięki temu zamierzone cele np. podczas zwycięstw z Manchesterem City na Etihad i z Liverpoolem na Anfield Road - w tym drugim przypadku trener przeciwników, Brendan Rodgers, skarżył się, że Chelsea zaparkowała we własnym polu karnym nie jeden, ale dwa autobusy.

Temat zmiany stylu gry wrócił dopiero pod koniec sezonu, kiedy fani zespołu ze Stamford Bridge godzili się powoli z tym, że nie zakończy się on sukcesem ani w Europie, ani w Anglii. Podczas jednej z ostatnich konferencji prasowych Mourinho zadeklarował, iż w pewnym momencie po prostu zaprzestał pracy nad zmianą, bo doszedł do wniosku, że z tymi piłkarzami powinien pozostać przy takim właśnie stylu - z pewnością nieefektownym, z pewnością polegającym często na wkładaniu kija w szprychy przeciwnika, ale gwarantującym wyniki.

Oddajmy zresztą sprawiedliwość trenerowi Chelsea: nie sposób kończącego się sezonu tego klubu sprowadzać do piłki reaktywnej, polegającej na murowaniu bramki i kontratakach. Oprócz wspomnianych już sukcesów w meczach z MC i Liverpoolem, bazujących niewątpliwie na solidnej grze w defensywie, z ostatnich dziesięciu miesięcy zapamiętamy choćby mecz z Arsenalem, w którym Chelsea już w pierwszych minutach zmiażdżyła rozgrywających tysięczny mecz pod wodzą Arsene'a Wengera Kanonierów (a z podobną intensywnością zagrała pod koniec grudnia z Liverpoolem, gdzie Oscar i Willian walczyli o odbiór na całym niemal boisku). Oraz rewanżowe spotkanie z PSG, w którym podopieczni Portugalczyka kilkakrotnie zmieniali scenariusz pościgu za wynikiem, za każdym razem adaptując się do planów przygotowanych wcześniej podczas treningów.

Jose Mourinho - wiemy o tym od lat - nie jest taktycznym rewolucjonistą, nie wymyśla nowych systemów gry: jak zauważył kiedyś autor bloga "Zonal Marking" Michael Cox, tym, co czyni Wyjątkowego naprawdę wyjątkowym, jest zdolność komunikowania swoich pomysłów piłkarzom, sposób przygotowania do meczów i skupienie na detalu. Kiedy w trakcie meczu Chelsea-PSG padła bramka dająca awans gospodarzom, ich menedżer wykonał swój słynny kilkudziesięciometrowy sprint przy linii bocznej do cieszących się piłkarzy nie po to, by wziąć udział w ich radości, ale po to, by przypomnieć im obowiązki na ostatnie minuty.

Czas na zmiany

Na przejściu PSG sukcesy się jednak skończyły: w półfinale Ligi Mistrzów Atletico okazało się lepsze, a ligowa porażka na Stamford Bridge z Sunderlandem ostatecznie pozbawiła zespół szans na mistrzostwo kraju. W ostatnich kilkunastu dniach atmosfera wokół klubu znacznie się pogorszyła, pojawiły się nawet szalone pogłoski, że Roman Abramowicz kolejny raz może się zacząć rozglądać za nowym trenerem.

Zmiany będą musiały nadejść tak czy inaczej. Ostatni w tym sezonie mecz na Stamford Bridge - zakończony, dodajmy, jeszcze jednym rozczarowaniem, bo bezbramkowo zremisowany z będącym pewnym kandydatem do spadku Norwich - upłynął pod znakiem pożegnań. Jeśli przez lata przyzwyczailiśmy się myśleć o kwartecie Czech, Terry, Lampard, Cole jako "grupie trzymającej władzę" w drużynie (to niedogadanie z nimi miało m.in. kosztować posadę Andre Villas-Boasa), to pierwszy z nich leczy właśnie kontuzję, a jego przyszłość w drużynie stoi pod znakiem zapytania w związku ze spodziewanym powrotem wypożyczonego do Atletico Thibauta Courtois, zaś kolejnej trójce kończą się kontrakty. I choć zapewne Terry i Lampard zostaną jeszcze na rok, to zarówno sądząc po łzach Cole'a, jak i po tym, że przez większość sezonu etatowy do niedawna lewy obrońca grzał ławę, można wnosić, że tamta epoka nieodwracalnie dobiega końca.

Ale zmiany będą szły jeszcze dalej niż dokonujące się nieuchronnie przekazanie pałeczki między pokoleniami. Media już informują o przejściu do Barcelony Davida Luiza (to symboliczne: tyle razy krytykujący Brazylijczyka w nadawanej przez BBC audycji Match of the Day Alan Hansen skończy komentowanie wraz z tym transferem...), fachowcy są także zgodni w kwestii pożegnania z Londynem Fernando Torresa i Samuela Eto'o. Kim będzie ów "snajper-zabójca", który przyjdzie na ich miejsce? Diego Costa? I jakim stylem będzie grała drużyna jesienią 2014?

Odpowiedź na to drugie pytanie jest łatwiejsza, niż podejmowanie spekulacji transferowych w pierwszych dniach maja. Cokolwiek powie jeszcze Jose Mourinho o "koniku" na tle koni wyścigowych i o "jajkach, które musi wysiadywać" (mówił tak o swojej drużynie akurat wtedy, kiedy miała jedną z najwyższych średnich wieku w lidze), do jednego nas przyzwyczaił: w kwestiach taktycznych nie jest fundamentalistą. Jeżeli receptą na sukces w starciu z mistrzowskim zapewne Manchesterem City, przebudowywanym Manchesterem United i mającymi apetyt na poprawę tegorocznych osiągnięć Arsenalem czy Liverpoolem, okażą się gwarantujące w tym roku najwięcej sukcesów pressing i gra z kontrataku, będzie się ich trzymał - niezależnie od tego, jak bardzo niezadowolony będzie Eden Hazard.

Byle tylko Roman Abramowicz nauczył się czerpać frajdę z wygrywania 1:0.

Smutek Liverpoolu. Suarez nie mógł powstrzymać łez [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA