Liga Mistrzów. Wielkość Realu zasługą Ancelottiego

Bądźmy ostrożni z komplementami po takim zwycięstwie Realu Madryt - zwłaszcza że przecież zeszłoroczny Bayern miał zostać hegemonem na lata, a dziś właśnie padł od broni, którą wtedy imponował. Czy Guardiola był ze swoją taktyką zbyt uparty, czy może "Królewskim" bliżej do futbolowego ideału?

Uparty jak Guardiola

Nieważne są już pytania czy otwarte stwierdzenia o śmierci "tiki-taki", bo w obydwu wypadkach odpowiedź poznamy dopiero w kolejnych miesiącach, sezonach. Po tym półfinale najbardziej palącą kwestią będzie nie ta o sensowność czy skuteczność tego stylu, ale o upór, z jakim Guardiola trzyma się tej futbolowej filozofii. Przed rewanżowym spotkaniem powtarzał, że taki już jest - jako piłkarz chciał panować nad wydarzeniami na boisku przez posiadanie futbolówki i tego też wymaga jako trener od swoich zawodników.

Pewnie, że jeden dwumecz nie powinien przekreślać jego świetnego dorobku szkoleniowego ani też nie sprawdzi jego wiary w tę filozofię. Jednak musi podnieść pytanie o znaczenie uniwersalności zespołu, zdolności do dostosowywania się do warunków meczowych, wyniku, potrzeby chwili. Przecież jedynym odstępstwem, jakie dało się wyróżnić w dzisiejszej grze Bayernu, były przyspieszone diagonalne podania, mające na celu znalezienie wreszcie miejsca, dziury w świetnie zestawionej defensywie Realu.

Tymczasem gdy już w przerwie Guardiola dokonywał pierwszej zmiany, to za napastnika wprowadził Martineza, defensywnego pomocnika. Nie tylko przez szaleńcze zachowanie Mandżukicia, ale także by uspokoić grę w środku pola, ponieważ Kroos i Schweinsteiger bardziej obnażyli problemy defensywy Bayernu niż Realu. Jednak to nic nie pomogło, a może nawet ułatwiło zadanie "Królewskim", którzy dalej z łatwością przerywali próby prostopadłych podań w pole karne, świetnie radząc sobie z dośrodkowaniami, blokując większość strzałów.

Znaki ostrzegawcze

A przecież Guardiola musiał widzieć te wszystkie ostrzeżenia przed tą krytykowaną, zbyt stateczną i jednowymiarową "tiki-taką". Od ostatniego meczu z Borussią Dortmund, gdy system użyty przez Jürgena Kloppa przyniósł jego drużynie zwycięstwo nad celebrującym mistrzostwo Bayernem. Ale to też zeszły tydzień, który zaczął się od madryckiego pokazu niedoskonałości w taktyce monachijczyków, a skończył się na dwóch straconych golach z Werderem Brema - oczywiście po prostych, szybkich i skutecznych kontrach.

Można też cofnąć się do poprzedniej edycji Ligi Mistrzów, gdy Guardiola dopiero przygotowywał się w Nowym Jorku do przejęcia Bayernu. Ten pod wodzą Heynckesa wstępował na szczyt w wielkim stylu, w zasadzie robiąc w półfinale Barcelonie (czytaj: tiki-tace) to, co dziś stało się udziałem Realu "autorstwa" Carlo Ancelottiego. Mniejsza nawet o dwa stałe fragmenty gry, które pozwoliły "Królewskim" na wstrząśnięcie i tak zdecydowanie zbyt nerwowym Bayernem - to zachowanie włoskiego szkoleniowca sprzed meczu pokazuje prawdziwą siłę, przewagę Madrytu nad Monachium.

Wygrali w głowach

Przecież to od zwycięzców powinno się zacząć, a nie na wielkim dziś Realu tylko kończyć. Jednak kontekst upartego Guardioli przy otwarcie stawiającym na uniwersalność własnej drużyny Ancelottim jest konieczny, by pokazać zalety Włocha. On po poprzednim występie nie był do końca zadowolony, widział możliwość lepszej gry - zwłaszcza w pierwszej fazie spotkania, tak by Bayern nie stłamsił jego drużyny. I tak gwizdy kibiców gospodarzy zostały uciszone po dwudziestu minutach, by po przerwie znów się rozległy, choć już skierowane wyłącznie do zawodników Guardioli.

Co więc zmienił Ancelotti? Zaryzykował jeszcze bardziej, dając drużynie więcej szybkości w kontrach (Bale wystawiony w miejsce Isco) i mniej ochrony bocznym obrońcom. Jednak to pozwoliło Realowi na sprowokowanie jeszcze więcej indywidualnych biegowych pojedynków z defensorami Bayernu. Gospodarzy wielokrotnie ratowały i tak nerwowe interwencje Neuera, ale przy kontrze na 3-0 nawet on nie mógł pomóc - to jego obrońcy nie nadążyli za słynnym trio BBC...

To kolejny niuans, ale przecież Ancelotti nakazał też swoim piłkarzom blokować Bayernowi możliwość krótkiego wznowienia gry z autu bramkowego, czyli budowania akcji od tyłów. To, zwłaszcza na pierwszym etapie gry, nie pozwoliło gospodarzom na złapanie rytmu podań, na zdobycie poczucia komfortu rozegrania piłki nawet na własnej połowie. Tak, to część taktyki, planu meczowego, ale też okazja na wygranie równie ważnej bitwy mentalnej, meczu toczącego się w głowach piłkarzy.

Finał kolejnym wyzwaniem dla Ancelottiego

Na to wskazywał przed meczem Ancelotti, mówiąc o aspektach kluczowych w zapewnieniu sobie awansu do finału. Ribery i Robben nie mieli żadnego komfortu w ich dryblingach dzięki fenomenalnej grze Carvajala i Coentrao. Kroos i Schweinsteiger nerwowo i nie w tempo przenosili akcje z jednego skrzydła na drugie dzięki pressingowi całej drugiej linii Realu. Najbardziej sfrustrowany był bodajże Mandżukić, który swoim agresywnym zachowaniem osłabiał zespół, wpływał negatywnie na jego grę. Nawet Lahm - już w drugiej połowie, gdy rozstrzygnięcie było oczywiste - prawie stracił piłkę pod własną bramką, ratując się nietypowym dla niego dryblingiem.

Co najważniejsze, Real był dziś wielką drużyną - świetnie funkcjonującym organizmem bez słabych elementów, z nie dającymi się sprowokować Pepe i Ramosem, z cierpliwie angażującym się w defensywę Cristiano Ronaldo. Chociaż po takiej deklasacji niewielu myślałoby o podnoszeniu jakości gry "Królewskich", Carlo Ancelotti będzie musiał zastanawiać się nad kolejnym planem. W ich pierwszym od dwunastu lat finale zabraknie Xabiego Alonso, a przecież to Real - niezależnie od wyniku drugiej półfinałowej pary - będzie w Lizbonie stroną prowadzącą grę. To "Królewscy" będą zmuszeni do rozbijania defensywy Atletico lub Chelsea, a styl podań Hiszpana byłby jeszcze bardziej przydatny od jego pracy w obronie.

To jednak przyjemne zmartwienie i chociaż najnowsza historia raczej wzbrania przed wyznaczaniem kolejnych europejskich hegemonów, Real Ancelottiego ma najwięcej cech drużyny idealnej na tę chwilę. Szybkość, siła, technika, uniwersalność i dojrzałość taktyczna (kolejność nieprzypadkowa) rządzą i dzielą we współczesnym futbolu, stawiając efektywność działań z piłką nad czasem jej posiadania. Do potwierdzenia tych komplementów "Królewscy" może nawet potrzebują bardziej triumfu w Lidze Mistrzów, niż zwycięstwa w Primera Division - wszak to na "decimę" czekają już tak długo.

Allianz Arena płonie, Heynckes załamany [MEMY]

Korzystasz z Gmaila? Zobacz, co dla Ciebie przygotowaliśmy

Więcej o:
Copyright © Agora SA