Liga Mistrzów. Zachodny: Niech żyje Simeone i futbol atletyczny

Po raz pierwszy od pięciu lat w półfinałach Ligi Mistrzów znalazł się tylko jeden zespół z pięciu czołowych drużyn rozgrywek pod względem średniego posiadania piłki. O ile to Bayern Guardioli będzie samotnym obrońcą tej filozofii futbolu, tak Atletico Diego Simeone będzie zapamiętane jako najpiękniej grający przedstawiciel "ciemnej strony mocy" - pisze Michał Zachodny - bloger, współpracownik m.in. Goal.com, scout i analityk InStat Football.

Oczywiście krzycząc o końcu "tiki-taki", można przywołać ubiegłoroczne spotkanie Bayernu z Barceloną, gdy w drodze do ostatecznego triumfu w Lidze Mistrzów monachijczycy roznieśli wielkich rywali. Jednak wtedy wydawało się, że podopiecznych Tito Vilanovy rozniosła maszyna, która dostosowała się na dwumecz, perfekcyjnie wykorzystując wszystkie słabości przeciwnika. Nie zapominajmy też, że tamten Bayern to również był zespół proaktywny, będący w czołówce statystyk średniego posiadania piłki w Bundeslidze i Europie - po prostu na Barcę Heynckes zmienił plan. Tymczasem Guardiola "tylko" te wyniki wyniósł na jeszcze wyższy poziom.

Po środowych spotkaniach w półfinałach Ligi Mistrzów znalazła się tylko jedna drużyna, która swoją filozofię opiera tak otwarcie na posiadaniu piłki. Jose Mourinho może i na początku sezonu wspominał o lepszej kontroli wydarzeń na boisku, ale PSG zostało pokonane dzięki taktyce prostszej - długim zagraniom Petra Cecha, Johna Terry'ego i Davida Luiza. Real Madryt wciąż piękniej kontruje, niż długo rozgrywa piłkę, a Atletico otwarcie poddaje walkę o dominację posiadania, by agresją, złością i pressingiem wymuszać błędy przeciwnika. Tych trzech półfinalistów łączy natomiast "instynkt zabójcy", także wpojony im przez szkoleniowców.

Futbol oparty na posiadaniu nie miał się tak źle już od dawna. O ile w przypadku Barcelony zapaść w płynności w grze jest łatwo zauważalna, tak w Monachium z całkiem otwartym rozżaleniem wspomina się bardziej bezpośrednią, szybszą grę Bayernu Heynckesa. Punktu widzenia przeciwników "zabijania" rywali przez dominację posiadania nie zmienił nawet styl podbicia Bundesligi. Chociaż w książce "The Numbers Game" autorzy na podstawie danych z kilku sezonów Premier League dowodzą, że drużyny o filozofii bliższej Guardioli niż Simeone mają większe szanse w lidze, to ich wyniki nie przekonają zbyt wielu kibiców. A przecież Chris Anderson i David Sally piszą, że w kluczowych aspektach statystycznych - jak choćby strzały, straty i zdobycz punktowa - korzyść zespołu dominującego posiadanie piłki sięga nawet 20 proc. więcej niż przeciwników.

W tym kontekście nie dziwi więc, że nawet tacy piłkarze jak Andres Iniesta mówią o "pragmatyzmie" w ich stylu gry, a Johan Cruyff już dawno podzielił się dość oczywistym przemyśleniem: "Jeśli my mamy piłkę, przeciwnik nie może nam strzelić gola". Oczywiście o ile na przestrzeni całego sezonu ligowego ta dominacja przenosi się na wyniki, tak w fazie pucharowej Ligi Mistrzów łatwiej jest nakreślić plan na 180 minut i powstrzymanie takich drużyn jak Barcelona, PSG czy nawet Bayern Guardioli. Precyzując, bo to już nie są tylko pojedyncze wyskoki Interu Mourinho czy Chelsea Di Matteo - jest coraz łatwiej.

Atletico Simeone jest tego najlepszym przykładem. Widać też, że w tym niesamowitym sezonie jego piłkarzy, gdy rozbijają "stary układ" w lidze hiszpańskiej i pozostają jedyną niepokonaną drużyną w Lidze Mistrzów, z każdym kolejnym meczem rozwijają swój plan przeciwko futbolowi Barcelony, przeciwko "tiki-tace". Gdy Tata Martino otwarcie mówił o konieczności strzelenia pierwszego gola, Simeone raz jeszcze przypominał zawodnikom plan na mecz - "wy atakujecie pierwsi, nie Barcelona".

Pierwszy kwadrans był popisem Atletico - zaliczyli po trzy przechwyty i odbiory na połowie rywala, co było nie do osiągnięcia dla Barcelony w ciągu całego meczu. A przecież to właśnie Katalończycy kiedyś rozbijali rywali tym błyskawicznym pressingiem po stracie piłki. Otwarcie przyniosło gola - powinno przynajmniej dwa - ale najważniejsze, że to był kapitalny, ofensywny futbol. I przecież nawet w późniejszych fragmentach spotkania gospodarze atakowali trójką, czwórką piłkarzy, kończąc mecz z większą liczbą strzałów niż dominująca Barcelona.

Defensywnie pomysł się nie zmienił - broniące na kilkudziesięciu metrach kwadratowych boiska ściśnięte trzy formacje gospodarzy kompletnie odebrały rywalom miejsce na prostopadłe piłki. Średnio zagrywająca osiem prostopadłych podań Barcelona znalazła przestrzeń na tylko cztery takie zagrania, a wpuszczenie w boczne strefy zmusiło gości do dośrodkowań. Tych podopieczni Martino mieli 35 - prawie dwa razy więcej niż średnio w tym sezonie Ligi Mistrzów. Miranda i Diego Godin byli fantastyczni, ale to mur stworzony przez Gabiego, Koke i Tiago (w sumie osiemnaście odbiorów) okazał się najważniejszy, bo nie pozwolił takim piłkarzom jak Iniesta, Xavi czy Messi (razem uzbierali cztery kluczowe zagrania) na choćby krok bez próby interwencji. Co tu dopiero mówić o wymienianiu podań, prawda?

Atletico, Chelsea i Real Madryt grają różnymi stylami, a ich szkoleniowcy doskonale potrafią wykorzystywać największe atuty - problem leży właśnie w tym, że ich odpowiedniki w zespołach opierających się na dominacji piłki tego nie potrafią. A przynajmniej nie w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, nie w dwumeczu o takim napięciu, koncentracji i determinacji przy realizacji jednego planu. O ile więc w rozgrywkach ligowych ta filozofia jak najbardziej ma sens, tak na scenie europejskiej styl techniczny jest spychany na dalszy plan - a dzięki Atletico i Diego Simeone widzimy, że futbol atletyczny też może być piękny.

Posiadanie piłki jest nie tyle przereklamowane, co nieskuteczne tam, gdzie losy największych są najlepiej weryfikowane. Triumfują kontry, pressing, siła i szybkość. I zwłaszcza w środę - Diego Simeone.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.