Liga Mistrzów. Manchesteru City życie na krawędzi

Jakież to wszystko było przewidywalne: utrzymywanie się przy piłce przez Barcelonę, cierpliwe wyczekiwanie na błąd gospodarzy, który w końcu nastąpił. Nawet to, że popełni go Martin Demichelis, można było wywróżyć - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego" i autor bloga "Futbol jest okrutny".

Myśl pierwsza: to mógłby być półfinał, podobnie zresztą jak spotkanie środowe, między Bayernem i Arsenalem. Myśl druga: posiadanie piłki nie jest przeceniane; myśl zresztą, która również odsyła do środowego pojedynku w Monachium. "Posiadanie piłki", pojęcie-klucz do opisywania Barcelony czasów Guardioli, wracało na konferencjach prasowych przed oboma spotkaniami - zarówno Gerardo Martino, jak Pep Guardiola wypowiedzieli zdanie niemal identyczne: "Drużyna, która będzie rzadziej przy piłce, będzie tą, która ucierpi". Do czego trener Bayernu dopowiedział: "Najważniejsze to zdominować rywala".

Życie na krawędzi

Co zresztą korespondowało z jedną z dawniejszych wypowiedzi Manuela Pellegriniego, że w przypadku starcia z drużyną, która nastawia się na przewagę w posiadaniu piłki, warto zrezygnować z własnych przyzwyczajeń i zamiast jak od blisko dekady we wszystkich klubach prowadzonych przez Chilijczyka grać dwójką napastników, wystawić jednego i spróbować zagęścić pole gry za jego plecami. Pellegrini spróbował. Problem w tym, że sposobów, na które Barcelona tworzy przewagę liczebną w środku pola, jest więcej niż jeden - do drugiej linii wychodzą boczni obrońcy, wracają skrzydłowi, a także Messi... Upilnowanie wszystkich jest niemal niemożliwe, a w każdym razie upilnowanie przez 90 minut.

Oczywiście w ciągu ostatnich sezonów Champions League dwa zespoły udowodniły, że można wygrać z Barceloną. Bayern Juppa Heynckesa postawił na siłę i szybkość, fenomenalną grę pressingiem i zagęszczenie pola gry. Manuel Pellegrini teoretycznie miał ludzi zdolnych do pójścia tą drogą, pokazywał to w ciągu ostatnich miesięcy w Premier League, wybrał jednak strategię defensywną - bliższą tej, która przyniosła sukces Chelsea, prowadzonej przez Roberto di Matteo. Zapominając, że oddanie inicjatywy Katalończykom (i Hiszpanii - przypomnijmy sobie Euro 2012...) jest zawsze życiem na krawędzi. W pewnym momencie komuś zabraknie koncentracji, ktoś spóźni się z interwencją - jak skądinąd bezbłędny do 52. minuty Demichelis. A rywalowi nic podobnego się nie zdarzy.

Kosa zamiast spluwy

Początkowo taktyka Manchesteru City funkcjonowała bez zarzutu: na pierwszy kwadrans gospodarze kompletnie oddali inicjatywę gościom, ale później stopniowo zaczęli korzystać ze swoich najmocniejszych atutów. W 17. minucie obejrzeliśmy pierwszy przebój Yayi Toure. W 23. minucie - pierwszy stały fragment i potężne zamieszanie w polu bramkowym Valdesa po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Davida Silvy. Później MC kilkakrotnie przedarło się skrzydłami: Alvaro Negredo nie potrafił wykorzystać dośrodkowań Gaela Clichy'ego i Jesusa Navasa tak samo jak wcześniej prostopadłego podania Silvy, któremu na moment udało się zgubić Sergio Busquetsa. Siła Toure, kreatywność Silvy, stałe fragmenty i dośrodkowania ze skrzydeł - jeśli pod nieobecność Sergio Aguero można było strzelić gola Barcelonie, to tylko przy wykorzystaniu którejś z tych metod.

Pytanie tylko, co jeśli podczas konstruowania akcji ofensywnej przydarzy się strata - jak Navasowi w 52. minucie. Co, jeśli Barcelona za pomocą jednego błyskawicznego podania odnajdzie wówczas Leo Messiego. Już przed spotkaniem pytano przede wszystkim o to, jak powstrzymać piłkarza, który w ciągu miesiąca od powrotu po kontuzji strzelił sześć bramek i asystował przy trzech kolejnych. "Przy pomocy spluwy" - odpowiadano od razu zdaniem wypowiedzianym przez Fabio Capello albo Antonio Contego. Martin Demichelis po spluwę nie sięgał - spóźniony po świetnym podaniu od Iniesty musiał użyć kosy.

Komplementujący Messiego Manuel Pellegrini mówił, że nigdy jeszcze nie widział Argentyńczyka grającego źle. "Jest albo świetny, albo genialny - mam wielką nadzieję, że będziemy grać przeciwko gorszemu Messiemu. Gorszemu, czyli świetnemu, nie genialnemu". Dziś mieliśmy do czynienia z tym "gorszym" Messim. Decyzja o wystawieniu przeciwko niemu dość wolnego Demichelisa efekt "życia na krawędzi" wzmacniała - paranoiczny atak na sędziego albo próba dyskusji, czy faul jego piłkarza miał miejsce już w polu karnym, czy o centymetr przed, nic tutaj nie zmienią.

Stara, ale jara

Jak mówił świetnie znający Katalończyków Yaya Toure: "Wszyscy uważają, że to już nie ten zespół, co w czasach Guardioli czy Vilanovy, ale piłkarze Barcelony umieją się przeistoczyć akurat we właściwym momencie - a tak właśnie należy traktować początek fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Grałem w tej drużynie, znam tę mentalność i tę zdolność koncentracji".

Przywołuję cytat z Toure, bo wiele przed tym meczem mówiło się o "nowej Barcelonie", jaką miał się stawać Manchester City, budowany zresztą przez ściągniętych z Katalonii dyrektorów Ferrana Soriano i Txikiego Begiristaina, i speców od marketingu, takich jak Esteve Calzada. Na razie oglądaliśmy jednak Barcelonę starą. Tradycyjne 126 podań Xaviego, sporo mniej - ale za to jedno genialne - Iniesty, Dani Alves wchodzący w pole karne przeciwnika, by dobić go ostatecznie. Z pewnością wznoszenie tej konstrukcji trwało dłużej niż sześć lat. Szejkowie na swoją będą musieli jeszcze poczekać.

Copyright © Agora SA