Liga Mistrzów: Mistrz Żygadło w cieniu finalistów

- Poza mną w ostatnich latach Ligę Mistrzów wygrał tylko Michał Winiarski. Byłoby miło, gdyby nasze sukcesy były bardziej zauważalne, ale wiem, że z piłką nożną nie możemy się równać - mówi Łukasz Żygadło, który trzy razy zdobywał siatkarski Puchar Europy w barwach włoskiego Trentino. Łukaszowi Piszczkowi, Jakubowi Błaszczykowskiemu i Robertowi Lewandowskiemu, których Borussia zagra z Bayernem w finale piłkarskiej Champions League, pozazdrościć mogą też utytułowani szczypiorniści Marcin Lijewski i Mariusz Jurkiewicz. Mecz Borussia - Bayern w sobotę o godz. 20.45. Relacja na żywo w Sport.pl

- Nawet nie wiem - odpowiada Lijewski na pytanie o nagrodę finansową przewidzianą dla zwycięzcy bieżącej edycji Ligi Mistrzów piłkarzy ręcznych. 2 czerwca w Kolonii o to trofeum może zagrać jego Hamburg. Rywalem niemieckiego klubu może być mistrz Polski, Vive Kielce. - Cieszę się, że o ich występie w Final Four mówi się i pisze coraz więcej. Mam nadzieję, że to będzie święto drużyny Bogdana Wenty - mówi Mariusz Jurkiewicz. Rozgrywający Atletico Madryt wierzy, że w półfinale Vive pokona Barcelonę, która w poprzedniej rundzie wyeliminowała jego zespół. Z Atletico "Kaczka" o Puchar Europy grał przed rokiem. Przegrał z THW Kiel, tegorocznym, półfinałowym rywalem Hamburga. Wyższość Barcelony Jurkiewicz (wtedy jeszcze jako zawodnik Ciudad Realu) musiał uznać w finale Champions League w 2011 roku.

Futbol? Inna galaktyka

- Poza kibicami szczypiorniaka niewielu kibiców sportu wie, że w piłce ręcznej Polacy często występują w meczach o najważniejsze, klubowe trofeum. Z kolei występami naszych piłkarzy nożnych w tych rozgrywkach żyje cały kraj. To trochę wina dziennikarzy. To wy o piłkarzach ręcznych dajecie tylko niewielkie wzmianki. Informacji o tym, że grałem w finałach Ligi Mistrzów ludzie mogli nawet nie zauważyć, bo jeśli była publikowana w którejś z gazet, to na 1/10 strony, pod informacjami piłkarskimi - tłumaczy Jurkiewicz. Ale też dodaje, że doskonale rozumie, dlaczego pozycja futbolu jest w mediach tak mocna. - To jasne, że z piłką nożną pod względem popularności nie może konkurować żaden sport. Ona praktycznie wszędzie jest dyscypliną numer jeden, a w skali globalnej jest wręcz inną planetą, a nawet odrębną, sportową galaktyką - zauważa.

O tym z naszych gwiazd Ligi Mistrzów najdobitniej przekonał się Łukasz Żygadło, trzykrotny zwycięzca rozgrywek w barwach włoskiego Trentino. - Z wygranych finałów najmilej wspominam ten Łodzi, z 2010 roku. Wtedy bardzo chciałem wygrać na trudnym terenie, przy polskiej publiczności. Atmosfera była wspaniała, a tamto zwycięstwo było dla mnie spełnieniem marzeń - wspomina. Siatkarz reprezentacji Polski triumf okrasił tytułem najlepszego rozgrywającego turnieju. - Za ten tytuł dostałem bardzo ładną paterę, którą sobie powiesiłem na ścianie - mówi. - Oczywiście wygranie Ligi Mistrzów i nagroda indywidualna podniosły moją markę jako zawodnika, ale te tytuły nie wiązały się z dodatkową, indywidualną gratyfikacją finansową. W ogóle w siatkarskiej Lidze Mistrzów nie ma aż takich pieniędzy, dzięki którym jednorazowo wygrywając ją zawodnicy mogliby zabezpieczyć swoją finansową przyszłość - dodaje.

Z Żygadłą trudno się nie zgodzić. Europejska Konfederacja Piłki Siatkowej, która organizuje rozgrywki siatkarskiej Ligi Mistrzów, może tylko pomarzyć o wpływach, jakie ze swojej Ligi Mistrzów czerpie UEFA. W ostatniej edycji Champions League CEV jej triumfatora, Lokomotyw Nowosybirsk, nagrodziła kwotą zaledwie 50 tysięcy euro. Lepiej płaci Europejska Federacja Piłki Ręcznej. Triumfator kończącego się właśnie sezonu Ligi Mistrzów szczypiornistów otrzyma nagrodę w wysokości 250 tys. euro. Ale to nadal drobne przy tym, co w sobotę zapewni sobie Borussia albo Bayern. Zwycięzca finału na Wembley wzbogaci się o 10,5 mln euro. To jeszcze nic. Jeśli Vive Kielce sprawi sensację i zdobędzie Puchar Europy, to za ten sukces oraz za zwycięstwa w drodze do tytułu otrzyma łącznie premię w wysokości 495 tys. euro. Bayern i Borussia bez względu na rezultat finału za wyniki osiągane w poprzednich meczach otrzymają po ponad 30 mln euro, a licząc z wpływami ze sprzedaży praw telewizyjnych - po ok. 50 mln euro.

Świat patrzy

Właśnie telewizja sprawia, że prestiż piłkarskiej Ligi Mistrzów, a dzięki temu i pieniądze, jakie można w niej zarobić, są tak wielkie. - Z piłką nożną mi nie po drodze, ale taki mecz, z Polakami w składzie Borussii, na pewno będę oglądał, oczywiście pod warunkiem, że sam nie będę w tym czasie grał [polscy siatkarze w sobotę zmierzą się towarzysko z Serbią] - przyznaje Żygadło. - Sam finał Ligi Mistrzów w piłce nożnej nigdy mnie za bardzo nie elektryzował, ale fakt, że teraz zagra w nim trzech Polaków zmienia sytuację. Sobotę planuję fajnie spędzić z żoną i dziećmi, ale telewizor na pewno włączę z szacunku dla naszych chłopaków - mówi Lijewski.

Finału nie zobaczy Jurkiewicz. - Osobiście piłkę lubię, szczególnie chętnie oglądam takie mecze, gdzie nikt nie odpuści, gdzie każdy gra na maksa, żeby zdobyć tytuł. Niedawno oglądałem finał Pucharu Króla, w którym Real Madryt walczył z Atletico, teraz chętnie kibicowałbym Borussii, ale w czasie meczu będę grał w ostatniej kolejce hiszpańskiej ekstraklasy - mówi rozgrywający Atletico. - Szkoda, bo choć Bayern przez cały rok był bardziej regularny i pewnie wygrał Bundesligę, to wierzę, że w tym jednym meczu Dortmund z Polakami w składzie może się okazać lepszy - dodaje Jurkiewicz.

O tym, że obok finałów piłkarskiej Ligi Mistrzów trudno przejść obojętnie mówią też Żygadło i Lijewski. - W piłkę gra cały świat, finał Ligi Mistrzów jest transmitowany we wszystkich krajach Europy i poza nią. Tego meczu po prostu nie da się nie zauważyć - przekonuje siatkarz i sam włącza się w typowanie szans sobotnich rywali. - W piłce nie siedzę na tyle, żeby oceniać szanse Borussii, ale wiem, że w finałach tak wielkich rozgrywek wszystko może się wydarzyć. Osobiście żadnego z naszych zawodników Borussii nie znam, ale będę trzymał za nich kciuki - mówi Żygadło.

W to, że kiedyś piłkarze będę kibicować jemu, rozgrywający siatkarskiej kadry raczej nie wierzy. - Oczywiście cieszę się, że niedawno zmieniłem barwy klubowe, w kolejnej edycji Ligi Mistrzów z Zenitem Kazań będę chciał awansować do finału i pokusić się o powtórzenie sukcesów, jakie osiągnęliśmy z Trentino - tłumaczy. - Siatkówka bardzo się rozwija, coraz mocniej się promuje. Nowe technologie audiowizualne pokazują całe piękno tego sportu, ale póki co siatkówka nie ma zasięgu porównywalnego do piłki. Z tym się godzę i dalej robię wszystko, by walczyć o najcenniejsze trofea w swoim sporcie - dodaje.

Złudzeń nie ma również Lijewski, który już dwa razy grał w finale Ligi Mistrzów, a za kilka dni może w nim wystąpić po raz trzeci. - W 2007 roku mój Flensburg w finale mierzył się z Kilonią. Dla Niemców to też było absolutnie wyjątkowe wydarzenie, wtedy po raz pierwszy o Puchar Europy walczyły dwa kluby z ich kraju, poza tym Flensburg i Kiel to lokalni rywale, więc w finale Ligi Mistrzów doszło do derbowej walki. Było jasne, że to się raczej nigdy nie powtórzy, emocje były więc bardzo duże. Ale teraz to jest szaleństwo - opowiada, dodając, że o starciu Borussii z Bayernem dyskutują wszyscy. - U nas w szatni jestem jedynym, który kibicuje Borussii. Koledzy są przekonani, że Bayern wygra wysoko - mówi były reprezentant Polski, przytomnie zauważając, że w szatniach piłkarzy o finałach Ligi Mistrzów w innych dyscyplinach raczej tak żywo się nie rozprawia.

- Temat sobotniego finału dominuje wszędzie. Ja sam z naszymi chłopakami z Borussii się nie znam, ale wiem, że kilku kolegów z kadry zna się z nimi bardzo dobrze. Moja sympatia jest po stronie rodaków z Dortmundu, dlatego w nich wierzę. Mam nadzieję, że Kuba Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek wygrają ten puchar. Zrobiliby to nie tylko dla siebie, ale też dla wielu Polaków czekających na sukcesy naszych piłkarzy, bo trzeba przyznać, że futbol to od zawsze sport numer jeden - kończy Lijewski.

Więcej o:
Copyright © Agora SA