Liga Mistrzów. Młynarczyk: Borussia nie jest skazana na pożarcie

- Bayern jest faworytem, ale Borussii nie można skazywać na pożarcie - mówi Józef Młynarczyk przed finałem Ligi Mistrzów. - My byliśmy zagubieni, przez meczem dotarło do nas, że jesteśmy uznawani za chłopców do bicia, a jednak wzięliśmy się w garść i wygraliśmy - opowiada były bramkarz reprezentacji Polski o finale Pucharu Europy z 1987 roku, kiedy to jego Porto wygrało z Bayernem 2:1. Mecz Borussia - Bayern w sobotę o godz. 20.45 na Wembley. Relacja na żywo w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Po tym, jak Bayern wygrał z Barceloną 7:0 dwumecz w półfinale Ligi Mistrzów i jak zdominował Bundesligę, wielu twierdzi, że to w Monachium znajduje się najlepsza obecnie drużyna świata. Wierzy pan, że tę maszynę do wygrywania w sobotę na Wembley zepsuje Borussia?

Józef Młynarczyk: Przed nią bardzo trudne zadanie, ale nie skazuję jej na pożarcie. Za to, co zrobiła do tej pory, należą jej się wielkie słowa uznania. W drodze do finału pokonała kilka wielkich firm, szczególnie ważne były zwycięstwa nad Realem, który do niedawna uchodził za chyba największego faworyta rozgrywek. Borussia udowodniła, że wiele potrafi i porwała kibiców, bo gra fajną, radosną, techniczną piłkę. A z Bayernem umie sobie radzić. W ostatnich latach klubowi z Monachium najtrudniej walczy się właśnie z Dortmundem. Zresztą, pamiętam, jak moje Porto w 1987 roku miało nie mieć żadnych szans w finale z Bayernem. A jednak wygraliśmy.

W was poza kibicami z Porto nie wierzył wtedy chyba nikt?

- Tak było. Kiedy dotarliśmy do Wiednia, gdzie odbywał się finał, byliśmy zagubieni. Mnóstwo kamer, wywiady dla telewizji z całego świata, to wszystko było dla nas trudne. A kiedy się dowiedzieliśmy, że bukmacherzy za zwycięstwo Bayernu płacą tyle co nic, a za nasz triumf aż 19-krotność wniesionej stawki, zrozumieliśmy, jak bardzo wszyscy są pewni, co się stanie. Dotarło do nas, że jesteśmy uznawani za chłopców do bicia. W sumie nic dziwnego. W Bayernie grały wtedy takie gwiazdy jak Andreas Brehme, Lothar Matthaeus, Dieter Hoeness czy znakomity bramkarz Jean-Marie Pfaff. Teraz też ekipa z Monachium na papierze wygląda lepiej w każdej formacji. To zespół kompletny, z szerszą niż Borussia kadrą, z większymi możliwościami. Ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Mecz jest jeden, trzeba w siebie uwierzyć i powalczyć.

Porto właśnie tak zagrało?

- Do przerwy przegrywaliśmy 0:1, bo zaczęliśmy mecz zbyt bojaźliwie. Miałem sporo roboty, Bayern wiele piłek rzucał na Hoenessa, bo to był kawał chłopa i świetnie grał głową. Ale wiedziałem, że będę musiał wychodzić do centr i na przedpolu zagrałem naprawdę dobrze. Bayern mieliśmy rozpracowany, musieliśmy tylko w siebie uwierzyć. W szatni wzięliśmy się w garść, trener powiedział w kilku ostrych słowach, że nie mamy nic do stracenia i musimy zacząć grać to, co potrafimy. Uświadomił na, że Bayern wcale nie jest aż tak straszny, jak go wszyscy przedstawiali. Podjęliśmy walkę i udało się wygrać, w drugiej połowie Bayern już nie był w stanie zrobić nam krzywdy. Teraz Borussii będzie o tyle łatwiej, że swojego rywala świetnie zna i naprawdę wie, jak z nim grać.

Trener Juergen Klopp umiejętnie zdejmuje ze swoich zawodników presję. Dzięki niemu wszyscy pamiętają, że to Bayern jest faworytem i że w ostatnich latach ta rola mu ciąży, bo przegrał finał przed rokiem i przed trzema laty.

- To prawda, że dla graczy z Dortmundu dotarcie do finału jest już spełnieniem wielkich marzeń. Ale nie znam piłkarza, który takiego meczu nie chciałby wygrać. Na pewno żaden nie zadowoli się samym występem w finale. Oni też czują presję.

Jakiego meczu się pan spodziewa?

- Myślę, że Bayern wcale nie ruszy do zdecydowanego ataku. Kibice i media bardziej faworyzują zespół z Bawarii, cały świat wie, że to jest wizytówka niemieckiej piłki, ale Bayern na pewno nie może się otworzyć i narazić na świetne, ofensywne akcje Borussii. Ona dała dowód swoich możliwości w półfinale. Przecież chyba nikt nie spodziewał się, że w pierwszym meczu Real dostanie od Dortmundu cztery bramki. Jeśli ktoś na to postawił, to został milionerem.

Szczególnie jeśli postawił, że wszystkie gole zdobędzie Robert Lewandowski.

- Zagrał znakomicie. Mówi się, że nie jest ważne, kto strzela, ale na pewno Borussia zawdzięcza Polakowi bardzo dużo. Teraz też Robert może błysnąć. Chociaż to, co Bayern zrobił z Barceloną, budzi najwyższy szacunek. Dla mnie ten finał to jednak niewiadoma. I właśnie za to ludzie tak kochają piłkę. W niej może się zdarzyć wszystko.

Lewandowski strzelił cztery gole w pierwszym półfinale z Realem, przed rokiem zdobył trzy bramki w finale Pucharu Niemiec, w którym Borussia pokonała Bayern 5:2. Nie da się przewidzieć, co zrobi w sobotę, ale chyba trzeba mu oddać, że wielcy rywale go nie peszą?

- Jest w znakomitej dyspozycji, sam o tym dobrze wie, ale też Bayern zdaje sobie z tego sprawę. Na pewno nie będzie tak, że Lewandowski będzie sobie bezkarne hasał w okolicach pola karnego. Zespół z Monachium przede wszystkim postara się wyłączyć z gry Polaka. To, co w ostatnim czasie pokazuje Robert wzbudza wielki szacunek, na pewno nikt go nie zlekceważy. Ciekawe, co Bayern wymyśli, kto konkretnie będzie oddelegowany do uprzykrzania życia naszemu napastnikowi, jak wysoko on będzie atakowany i jak sobie z tym będzie radził. Oczywiście Borussia w defensywie też będzie miała co robić. Bayern ma przecież z przodu nieprawdopodobną siłę.

Walka z ofensywą Bayernu to zadanie głównie dla Łukasza Piszczka. Klopp uważa, że to najlepszy z jego Polaków, choć oczywiście bardzo wysoko ceni również Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego.

- Czapki z głów przed całą naszą trójką. Świetnie, że dają nam tyle radości.

Sobie też, zwłaszcza że przeżywając piękną przygodę, zarabiają też wielkie pieniądze. "Bild" informuje, że jeśli wygrają Ligę Mistrzów, każdy dostanie 150 tys. euro premii.

- Nie jest tajemnicą, że przy dzisiejszych piłkarzach my byliśmy biedakami. Jakąś nagrodę wtedy w Porto dostaliśmy, na coś fajnego mogliśmy sobie pozwolić, ale nawet nie śniło nam się, że na boisku zarobimy tyle, ile teraz dostają gwiazdy Borussii i Bayernu.

Ale na pewno świętowaliście podobnie?

- Oj, było wesoło. Wszystko odbyło się w Porto. Przylecieliśmy czarterem z Wiednia zaraz po meczu. Tam czasu na świętowanie nie było, zrobiliśmy tylko rundę honorową na stadionie, napiliśmy się szampana i ruszyliśmy w drogę. Za to w Porto na lotnisku służby porządkowe w ogóle nie mogły sobie poradzić z kibicami. Ludzie wpadli na płytę lotniska, tłum był tak wielki, że nie mogliśmy wyjść z samolotu. Do tych tysięcy fetujących fanów wydostał się prezydent klubu, uprosił ich, żeby się przenieśli na stadion, obiecał, że włączy tam światła, pokażemy puchar i razem będziemy świętować. Wszystko działo się ok. 5.30 rano, negocjacje trwały chyba z godzinę, w końcu kibice odjechali na stadion, my też tam dotarliśmy i razem spędziliśmy dwie piękne godziny.

Piszczek, Błaszczykowski i Lewandowski po swoim finale też będą mieli co wspominać?

- Liczę, że na to zasłużą. Do tej pory grali świetnie, ale to nie koniec. Trzeba jeszcze raz pokazać wielką klasę. Wierzę, że zrobią to w finale. Tego im serdecznie życzę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA