Click. Boom. Amazing! Przekonajcie się, jakie to proste
To był dreszczowiec na miarę finału z 1999 r., w którym Manchester United przegrywał z Bayernem Monachium w ostatniej minucie 0:1, by wygrać 2:1 i zdobyć Puchar Europy.
Gdy we wtorek wydawało się, że w półfinale zagrają Hiszpanie, trafił Marco Reus, ale jego gol dał tylko nadzieję. Niemiec wyrównał, wynik 2:2 premiował gości.
Po chwili w ataku rozpaczy i gigantycznym zamieszaniu w polu karnym, trafił Felipe Santana. Tego wieczoru jeden z najsłabszych. Brazylijski stoper, którego nie byłoby pewnie na boisku, gdyby wyzdrowiał był lider defensywy Borussii Mats Hummels. Na szczęście wystarczyło mu dotknąć piłki, by było 3:2.
Wcześniej Robert Lewandowski wykorzystał swoją jedyną szansę. W dziesiątym meczu w elicie strzelił szóstego gola. Skuteczniejsi są tylko Burak Yilmaz, Leo Messi (po 8 bramek) i Cristiano Ronaldo (10), ale Turek już odpadł, a w środę może też nie być Messiego.
Lewandowski przed tygodniem zmarnował jedną szansę (w Hiszpanii było 0:0), ale to nie jego kibice Borussii powinni obwiniać za horror. Mario Götze partaczył i w Máladze, i u siebie. Obie świetne. Gdyby nie podanie do Reusa, który piętą asystował przy golu Lewandowskiego, jego występ w dwumeczu trzeba by ocenić za fatalny. Ale nie on jeden zawodził.
Borussia rozegrała prawdopodobnie najgorszy mecz tej edycji LM. Notorycznie traciła piłkę, rzadko przedzierała się przez defensywę gości, a gdy już stawała przed bramkarzem Willym Caballero, nie potrafiła go pokonać. 31-letni bramkarz był bohaterem pierwszego spotkania, do 90. minuty był też bohaterem rewanżu. Gdyby przyznawano nagrodę dla najlepszej interwencji w LM, konkurencji nie miałaby jego parada po strzale Reusa.
A może rywalizowałby z Argentyńczykiem Roman Weidenfeller? Gdyby bramkarz Borussii w niesamowity sposób nie odbijał uderzeń Hiszpanów, wysiłek jego kolegów w końcówce nie miałby sensu.
Borussia wraca do półfinału po 15 latach, Málaga marzyła o pierwszym. Przegrała o włos, ale i tak jest jednym ze zwycięzców sezonu.
Gdy opuszczona przez szejka Al Thaniego mierzyła się z Panathinaikosem w eliminacjach, walczyła o przetrwanie. 8 mln euro premii od UEFA pozwalało uspokoić wierzycieli i wypłacić pensje. Później niespodziewanie wygrywała w grupie z Milanem i Zenitem, by wiosną wyeliminować w 1/8 finału Porto.
A wszystko dzięki Manuelowi Pellegriniemu. Siedem lat temu Chilijczyk doprowadził do półfinału debiutujące w elicie Villarreal, wczoraj sekundy dzieliły go od wykucia trenerskiego arcydzieła z Málagą, choć okoliczności wybitnie mu nie sprzyjały. Za kartki pauzowali kapitan Weligton i pomocnik Manuel Iturre, sam trener ledwie zdążył na mecz z pogrzebu ojca w Chile. Dla jego klubu wczorajszy mecz może być ostatnim w Champions League na długo - za niewypłacalność UEFA wykluczyła go z następnego sezonu europejskich pucharów. Pellegrini pewnie do elity wróci. Znów udowodnił, że ma wszystko, by pracować w klubie ze szczytu.
Misja Borussii jeszcze się nie skończyła. Niezależnie od losowania faworytem półfinału jednak nie będzie.
Pierwszy raz od 17 lat w półfinale Champions League zagrają polscy piłkarze z pola. W 1996 r. Roman Kosecki grał o finał z Nantes, a Krzysztof Warzycha z Panathinaikosem (w ateńskiej bramce stał wówczas Józef Wandzik). Za dwa tygodnie Lewandowski, Błaszczykowski i Piszczek będą mogli zrobić kolejny krok, by powtórzyć sukcesy Jerzego Dudka, Józefa Młynarczyka i Zbigniewa Bońka.