Co Lewandowskiego łączy z Warzychą, a co z Małyszem

W nędznym krajobrazie polskiego futbolu najnędzniej wyglądają okolice ataku, Lewandowski wybił się w specjalności u nas właściwie nieistniejącej - pisze w felietonie Rafał Stec, dziennikarz Sport.pl i Gazety Wyborczej.

Ze zwieńczonymi bramkami polskimi harcami w Borussii już się zżyliśmy, wtorkowy wieczór w Dortmundzie był nikt-nie-spamięta-którym odcinkiem tasiemca z naszymi w rolach bohaterów. A jednak cios zadany Ajaksowi był epizodem nadzwyczajnym, bardziej niż się zdaje.

Robert Lewandowski strzelał już w minionej edycji Ligi Mistrzów. Ale ugodził Olympiakos w meczu przegranym 1:3, gol był nade wszystko faktem statystycznym.

Strzelał też Kuba Błaszczykowski. I on zapisał się głównie w statystykach, ugodził Olympique Marsylia w meczu przegranym 2:3.

Wcześniej polskiego gola w LM wbił Marcin Żewłakow. Dla APOEL-u Nikozja, w meczu zremisowanym jesienią 2009 roku z Chelsea 2:2. W ostatniej kolejce, gdy jego drużyna już dawno porzuciła ostatnie nadzieje na awans.

Sezon wcześniej polską bramkę zdobył (ze spalonego) Marek Saganowski. Ale Aalborg uległ Villarrealowi 3:6.

Inne trafienia naszych w XXI wieku - tak epizodyczne, że nie wiadomo, czy się nam nie uroiły - też znaczyły niewiele. Jeśli wyjąć pożyczonego od Nigeryjczyków Emmanuela Olisadebe (pomógł kiedyś Panathinaikosowi zremisować z Arsenalem), to bramki bezdyskusyjnie istotne zdobywał jeden Jacek Krzynówek, który przyłożył Romie (3:1) oraz Realowi Madryt (3:0). Co przypomina, że w nędznym krajobrazie polskiego futbolu najnędzniej wyglądają okolice ataku. Oglądaliśmy w Champions League cały tłumek bramkarzy (z bohaterem stambulskiego finału Jerzym Dudkiem na czele), oglądaliśmy solidnych obrońców (Żewłakow, Hajto, Wałdoch, Bąk, Rząsa), oglądaliśmy rzetelnych defensywnych pomocników (M. Lewandowski, Murawski). Tylko napastników nie oglądaliśmy niemal wcale, a jeśli nawet dzięki dziwnemu splotowi okoliczności przytrafiło się nam przez momencik oglądać - patrz: Maciej Żurawski - to trzeba było odwracać wzrok.

Drapieżników grasujących po polach karnych brakuje, Lewandowski wybił się w specjalności u nas właściwie nieistniejącej. Jego zaskakująca kariera na tle lokalnych konkurentów przypomina trochę - pamiętajmy o zachowaniu proporcji - cudowny odlot Adama Małysza, który wyskoczył spośród chmary nielotów. Nawet polskie Legia i Widzew nie wystawiały w Lidze Mistrzów autentycznych snajperów - dla warszawian nikt nie strzelił więcej niż jednego gola, najskuteczniejsi wśród łodzian Jacek Dembiński i Marek Citko uciułali całe dwa.

Dotąd Liga Mistrzów znała tylko jednego naszego napastnika - Krzysztofa Warzychę. I to on był w niej do wtorku ostatnim polskim snajperem, który osobiście rozstrzygnął o zwycięstwie. Nigdy nie zapomnę trajektorii lotu piłki frunącej wiosną 1996 roku do bramki Ajaksu, dającej Panathinaikosowi sensacyjną wygraną w Amsterdamie. W półfinale!

Lewandowski też wbił gola amsterdamczykom. Ale wyczynu niewidzianego od 16 lat dokonał przede wszystkim dlatego, że wbił gola zwycięskiego

Podyskutuj z autorem na blogu rafalstec.blox.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.