Piotr Zawadzki: Koniec świętego spokoju w Wodzisławiu

Bardziej niż walka Ruchu o europejskie puchary, pasjonować mnie będą wiosną starania Odry o pozostanie w ekstraklasie. Pewnie dlatego, że klub z Wodzisławia przed tą batalią zmienił prawie wszystkie dotychczasowe standardy swojego działania.

Wcześniej, owszem, sprowadzał zawodników, ale nie w ilościach hurtowych i nie tak rozpoznawalnych. Grzegorz Rasiak ulubieńcem polskich kibiców stał się przecież dopiero po wyjeździe z Wodzisławia.

Siła klubu opierała się zwykle i tak na piłkarzach od lat z nim związanych. Wiadomo było, że jak w Odrze robiło się gorąco, to Paweł Sibik, Marcin Malinowski czy Jan Woś brali sprawy w swoje ręce i - z wciąż niezdefiniowanym wsparciem menedżera Edwarda Sochy - wyciągali drużynę z tarapatów. Sibik dawno zakończył karierę, Socha pracuje na własny rachunek, a weterani Malinowski i Woś nagle stali się w zespole postaciami z drugiego planu.

Odra zawsze sprawiała wrażenie klubu, który nade wszystko chwali sobie święty spokój. Rozgrywa mecze z dala od medialnego zgiełku i nie ma ochoty na bycie sportowym celebrytą. Teraz to się zmieniło. Zimą, przy okazji znaczących, jak na polskie warunki, transferów, o Odrze było głośniej, niż przez poprzednie 13 sezonów nieprzerwanej obecności w ekstraklasie. To również efekt tego, że nowy działacz Odry Dariusz Kozielski mówi na razie chętnie i dużo. Wcześniej szefowie klubu koncentrowali się raczej na tym, aby udzielając informacji za dużo nie powiedzieć.

Ciekawi mnie jeszcze jedno. Można mniej więcej przewidzieć scenariusze w przypadku spadku Odry. A jeśli się utrzyma? Na razie nic nie słychać o tym, jaki klub ma sposób na kolejne sezony w ekstraklasie. Bo pomysł z krótkoterminowymi najemnikami, nawet jeśli okaże się sukcesem, trudno przecież powielać rok w rok.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.