Krasić w wywiadzie Staszewskiego: Zimą miałem oferty z Cypru i Rosji. Zostałem, bo karierę chcę zakończyć w Lechii

Kiedy w 2010 roku Miloš Krasić przechodził do Juventusu Turyn, chłopcy w Belgradzie i Nowym Sadzie marzyli o byciu długowłosym skrzydłowym. Pięć lat później Serb trafi do Lechii Gdańsk. Ale zamiast odcinać kupony, walczy o mistrzostwo Polski. W rozmowie Sebastiana Staszewskiego z cyklu "Wywiadówka Staszewskiego" Krasić opowiada o wojnie na Bałkanach, szaleństwach Antonio Conte, problemach Dawida Janczyka i ofertach, jakie odrzucił zimą. - W Lechii skończę karierę - deklaruje 46-krotny reprezentant Serbii.

Sebastian Staszewski: W 2005 roku z CSKA Moskwa zdobył Pan Puchar UEFA. Pięć lat później Juventus Turyn zapłacił za Pana 15 mln euro. Po kolejnych pięciu latach wylądował Pan w Polsce. Coś po drodze poszło nie tak?

Miloš Krasić: Czasem sam o tym myślę. Jeśli gdzieś widzę winę, to w sobie. Może mogłem trenować mocniej, może więcej, może lepiej? Może to przez kontuzje? Nigdy nie powiem natomiast, że zawinili trenerzy. Mógłbym ponarzekać na kilku, opowiadać, jacy byli straszni, ale nie robiłem tego i nie mam zamiaru. Ale gdyby kilka spraw potoczyło się inaczej, moja kariera mogłaby być topowa.

Momentami była, tak jak w 2010 r. Wielu piłkarzy nawet nie śni o takich chwilach.

Byłem wtedy w szczytowej formie. Grałem z Alessandro Del Piero, Gianluigi Buffonem, Andreą Pirlo. Niby było to tak niedawno, a jednak dawno.

Dlaczego nie wyszło Panu w Juventusie? I to mimo, iż pierwszy sezon miał Pan świetny - w Serie A zagrał Pan w 33 meczach, zdobył Pan siedem bramek i zanotował osiem asyst. To był duży kapitał.

Wszystko zmieniło się po przyjściu Antonio Conte, nawiasem mówiąc - świetnego fachowca. Już na początku zapowiedział, że zmieni system gry. Rozmawiał ze mną kilkukrotnie, mówił, czego oczekuje. Robiłem co mogłem, sądziłem, że robiłem to dobrze, ale widocznie on widział to inaczej. Byłem pewny, że moja przygoda w Turynie będzie trwała latami. Ale trener wolał innych, na przykład Stephana Lichtsteinera. Właściwie to do dziś nie wiem, dlaczego Conte ze mnie zrezygnował.

Jeszcze gorzej było w Stambule. Do Fenerbahçe przychodził Pan jako gwiazda, a odchodził z łatką kosztownego niewypału. Czemu w ogóle wybrał Pan Turcję?

Odchodząc z Juve, miałem wiele fajnych propozycji. Tottenham, Lazio Rzym, Sampdoria Genua. Ale Fenerbahçe zaproponował czteroletni kontrakt, zapłacił wielkie pieniądze, dał mi wysoką pensję. Wydawało się, że to najlepszy wybór. Ale zabrakło zaufania. Na początku zagrałem dwa dobre mecze, a później złapałem uraz mięśnia uda. W międzyczasie Turcy kupili nowych piłkarzy. Taki to naród, bardzo porywczy. Jak wróciłem do zdrowia, grałem tylko końcówki. Trenowałem normalnie, czułem się dobrze, ale nikt mi nie ufał. Ciągle mówili tylko, że nie jestem gotowy.

Pozbyli się Pana za szybko?

Tak sądzę. Wystarczyło dać mi szansę, pozwolić zagrać kilka meczów i wszedłbym w odpowiedni rytm. Gdybym dostał więcej zaufania, mógłbym grać w Stambule do dziś.

Gdzie żyło się najfajniej? W Moskwie, Turynie czy właśnie w Stambule?

Stawiam na Moskwę. Byłem piękny i młody, zarabiałem dużą kasę, mogłem się bawić. Spotkałem wielu rodaków z którymi wychodziliśmy na miasto, do dyskotek. Mieliśmy też dobrą drużynę, sukces gonił sukces. Stambuł też był wspaniały, ale nie szło mi w klubie. Turyn? Nie podobał mi się. Na Sopot, w którym mieszkam, nie mogę narzekać. Moje dzieci uczą się tu w międzynarodowej szkole. Z żoną od razu polubiliśmy to miejsce.

Skoro o Moskwie mowa, spotkał Pan tam Polaka, Dawida Janczyka.

Przyszedł do CSKA jako dzieciak. Miał duży problemy z adaptacją, pamiętam, że mieszkał sam. Kiedy ja przeprowadziłem się do Moskwy, w klubie byli Chorwat Ivica Olić i Bośniak Elvir Rahimić. Pomógł mi też Siergiej Ignaszewicz. A Janczyk nie miał z kim porozmawiać. To był silny piłkarz, waleczny, ale nie dostał wielu szans. Pamiętajcie jednak z kim Janczyk rywalizował: był Vagner Love, reprezentant Brazylii, był też Jo, który później trafił do Manchesteru City.

Wie Pan co dzieje się z Dawidem?

Gra w 1 lidze, tak?

Już nie. Ma olbrzymie problemy z alkoholem.

Szkoda chłopaka, bardzo szkoda. To nie był jakiś wielki talent, ale coś w sobie miał. CSKA zapłaciło za niego kilka milinów, miało na niego plan. I nic z tego nie wyszło.

Może przerosła go presja? Gdzie była największa?

W Moskwie - bardzo duża. Klub płaci ogromne pieniądze, więc mają być sukcesy. Ale najtrudniej było chyba w Turcji. Tamtejsi kibice to fanatycy. Są crazy, szaleni. Nigdy dla takich nie grałem. Kiedy wygrywasz - noszą cię na rękach, kiedy przegrywasz - płaczą i rzucają kamieniami. I tak jest nie tylko w Fenerbahçe, ale w każdym klubie. W Fener spotkałem Volkana Demirela, bramkarza. Pokonanie go na treningu było cudem. Gdyby tylko chciał, mógłby bronić w Barcelonie czy Realu Madryt. Ale wolał zostać legendą Stambułu. Kochał ten klimat.

Lista trenerów z którymi Pan pracował jest imponująca: byli selekcjonerzy reprezentacji Rosji Walerij Gazzajew i Leonid Słucki, medalista Mundialu Zico, dwukrotny zwycięzca Pucharu UEFA z Sevillą Juande Ramos, aktualny opiekun Chelsea Londyn Antonio Conte, były szkoleniowiec Realu Madryt i Barcelony Radomir Antić, czy charyzmatyczni Turcy Aykut Kocaman i Ismail Kartal. Który z nich najbardziej zapadł Panu w pamięć?

Najbliższej byłem z Gazzajewem. Gdy przechodziłem do CSKA, byłem dzieckiem, takim jak Janczyk. I Gazzajew wziął mnie pod swoje skrzydła. Był dla mnie jak ojciec. Dużo rozmawialiśmy, zaufał mi. Dawał szansę nawet kiedy grałem słabiej. Wiedział czego potrzebuję. To on stworzył Krasicia-piłkarza i Krasicia-człowieka. Zawdzięczam mu najwięcej. Niesamowity był też Conte. Włoch to wielki motywator, w szatni to gigant. Rozmawia, tłumaczy, ale kiedy trzeba - wskakuje w niego diabeł. I tę moc przekazuje drużynie. Układ był prosty: Conte był trenerem, my byliśmy piłkarzami. Nie spoufalał się z nami, ale był częścią drużyny. Poza tym to maniak taktyki. W formacjach trenowaliśmy przez trzy godziny. Działało, bo Juventus trofea zdobywał seriami.

Wie Pan, co po polsku znaczy "emeryt"?

To penzioner, tak? Ten co wypoczywa, nie pracuje?

Zgadza się. Kiedy Lechia poinformowała, że podpisała z Panem umowę, kibice i dziennikarze sądzili, że do Polski przyjechał Pan odcinać kupony.

I nie wyszło? Zamiast tego walczę o mistrzostwo Polski. Ty też tak myślałeś?

Tak.

Przecież ludzi nie da się oszukać. Raz czy dwa razy można zagrać na pół gwizdka, ale kibice szybko się zorientują. Płacą za bilety, więc wymagają zaangażowania.

Kiedy po raz pierwszy dowiedział się Pan o propozycji z Gdańska?

W sierpniu 2015 r. zadzwonił do mnie znajomy, Zoran Rasić. Znał się z prezesem Lechii i zaproponował, abym zagrał w Gdańsku. To było słowo-klucz - gra. W ogóle nie chodziło o kasę. Zdążyłem już zarobić. Po trudnym okresie w Stambule chciałem tylko móc spełniać pasję. Wiedziałem, że Lechia to nie Fener, ale lepsza gra w Polsce, niż ławka w Turcji.

I pewnie pomyślał Pan: "Morze, plaża, ładne miasto. Oho! Wakacje!".

Kontrakt podpisałem zanim jeszcze przyleciałem do Trójmiasta. To, o czym mówisz, widziałem tylko w Internecie. Ludzie mówili: "skończ karierę, jedź do domu". Dzwonili z Partizana i Crveny Zvezdy Belgrad. Ale nie chciałem wracać do Serbii. Wolałem zostać za granicą. Nie zapomniałem przecież jak gra się w piłkę.

Przychodził Pan jednak do klubu targanego problemami, do którego przywożone były wagony nowych piłkarzy. Lechia miała ambicje, ale nie miała argumentów do ich zrealizowania. Wiedział Pan, w co się pakuje?

Zanim się zdecydowałem, dzwoniłem do kolegów: Danijela Ljuboji, Miro Radovicia i Nikoli Mijailovicia, który kiedyś grał w Wiśle Kraków. Dobry piłkarz, ale wariat, haha. Wszyscy radzili, by spróbować. Mój agent mówił, że od Euro 2012 Polska piłka rośnie. Uwierzyłem, chociaż z Ekstraklasy kojarzyłem tylko Legię Warszawa, Lecha Poznań i Wisłę, którą pamiętałem z meczów z Realem Madryt w eliminacjach Ligi Mistrzów. Lechia była średnią drużyną, bez sukcesów i wielkich pieniędzy. Na początku kilku moich kolegów pukało się w głowę. "Gdzie ty idziesz? Co to za klub?". A dziś ci kumple, Milan Jovanović, który grał w Liverpoolu i Duško Tošić, zawodnik Besiktasu, trzymaj za nas kciuki. Przekonali się, że trafiłem do dobrej drużyny.

Trener Piotr Nowak powiedział jakiś czas temu, że jesienią najlepszym pomocnikiem LOTTO Ekstraklasy był. Pan. Przesadził?

Trochę. Nowak dał mi wielką szansę, bo u Thomasa von Heesena nie grałem. Niemiec to dla mnie dobry trener, choć wiem, że chłopaki oceniają go różnie. Nie dawał mi szans, bo miał w głowie inny plan taktyczny. Trudno. A Nowak mi zaufał, wręczył nawet opaskę kapitana. Mogę mu dziękować codziennie. To świetny szkoleniowiec i świetny człowiek.

To Nowak wymyślił, że zamiast na skrzydle, będzie Pan występował na środku pomocy?

Tak, to jego koncept. Podoba mi się. Już kiedyś grałem na środku, ale to było z dziesięć lat temu, w CSKA. Chyba w 2005 r. Graliśmy ustawieniem 3-5-2 i byłem jednym z trzech środkowych pomocników. Później trafiłem na skrzydło. Teraz wróciłem do korzeni. Najważniejsze, że wypaliło, drużyna z tego korzysta. A jeśli drużyna korzysta, to I like it!

A którego z wspomnianych szkoleniowców przypomina Panu Nowak?

Zdecydowanie Conte. Mają podobny styl - i pracy, i bycia.

- Krasawczyyyyyyyyk! (do Krasicia podchodzi Sławomir Peszko).

M.K.: - Kiedy idziesz do Juve?

S.P.: - A dzwoniłeś już?

M.K.: - Pojedziemy razem! Peszkin to Italiano, może jeszcze pograć ze trzy lata.

S.P.: - Tylko z espresso!

M.K.: - I croissant'em. Sławek jest taki fast, że szok. Old, but fast.

S.P.: - Dobra panowie, uciekam, ciao!

M.K.: - Top guy! Kiedyś byłem szybki. A on był szybki i jest szybki. Fighter.

Skoro o walce mowa, należy Pan do pokolenia, które przeżyło wojnę na Bałkanach.

Nawet dwie.

Jak pamięta Pan burzliwe lata 90.?

Były naloty NATO, spadające bomby. Co kilka dni schodziliśmy do schronu. To było coś strasznego. Do dziś, kiedy słyszę syrenę, na przykład przejeżdżającej karetki albo policji, mam ciarki i wrażenie, że lecą samoloty. Takie rzeczy zostają w głowie.

A wojna domowa w Kosowie?

Pamiętam ją znacznie lepiej. Kiedy wszystko się zaczęło, byłem w Nowym Sadzie. Miałem 13 alb 14 lat. Do Vojvodiny pojechałem z bratem Bojanem, też piłkarzem. Obok nas mieszkał wspomniany Jovanović. Gdy rozpoczął się konflikt, razem uciekliśmy do wioski pod Nowym Sadem. Mieszkaliśmy tam dziesięć dni. Vojvodina co prawda zawiesiła swoją działalność, ale i tak graliśmy na ulicach całymi dniami. Nikt nie martwił się o zdrowie i życie. Byliśmy przecież dziećmi. Później wróciliśmy do Kosowa.

Urodził się w kosowskiej Mitrovicy, więc dla Pana ten konflikt miał szczególne znaczenie.

Moi rodzice również urodzili się Kosowie. Większość Serbów wyjechała już stamtąd do Belgradu, albo Nowego Sadu, ale im serce nie pozwoliło. Wciąż tam mieszkają. Dla mnie Kosowo zawsze będzie Serbią. Może tam mieszkać nawet pięć milionów Albańczyków, ale nigdy nie zmienię zdania. Ale brate, wracajmy do futbolu. Co tam jeszcze masz?

Trzykrotnie grał Pan przeciwko reprezentacji Polski. Pamięta Pan?

Jasne. Grałem też przeciwko Lechowi w Lidze Europy. Ale najlepiej pamiętam pierwszy mecz z Polakami, w eliminacjach Euro 2008. Zremisowaliśmy 2:2. Kto tam grał?

Jeden z piłkarzy jest dziś Pana kolegą w Lechii.

Nasz "Peszkin"?

Nie.

Wawrzyniak?

Zgadza się.

No, Kuba. W bramce stał Boruc [w rzeczywistości bronił Łukasz Fabiański - przyp. aut.], w pomocy biegał Rafał Murawski, który teraz jest w Pogoni Szczecin, zgadza się? Pamiętam go z Rosji, był piłkarzem Rubina Kazań. Później były dwa mecze towarzyskie. Przegraliśmy 0:1 i zremisowaliśmy 0:0. W tym drugim grał Grzesiek Wojtkowiak i Peszko. Futbol jest zabawny. Minęło kilka lat i wszyscy wylądowaliśmy w Gdańsku.

I walczycie o mistrzostwo Polski.

Pięknie będzie, jak wygramy. Mamy zawodników, którzy mają doświadczenie w walce o najwyższe cele. Ja zdobyłem mistrzostwo Rosji i Włoch, Sebastian Mila był mistrzem Austrii i Polski, Ekstraklasę wygrali też Peszko, Wojtkowiak i Dušan Kuciak, który triumfował również na Słowacji. Wszyscy mamy charakter czempionów. Tak samo trener Nowak. A skoro u nas sami czempioni, to trzeba zająć pierwsze miejsce.

Wiem, że zimą mógł Pan zmienić klub. Dzwonili z Rosji, z Cypru.

Zgłosił się APOEL Nikozja, rozmawialiśmy też z ludźmi z CSKA Moskwa, którzy rozważali mój powrót do Rosji. Nie wiem czy gra w tam byłaby dobrym pomysłem. Mam już swoje lata.

Przedłużył Pan kontrakt z Lechią. Karierę chce Pan zakończyć w Gdańsku?

Taki jest plan. Myślałem o powrocie do Serbii, ale chyba tu zostanę. Na razie podpisałem umowę na kolejne dwa lata i sądzę, że to mój ostatni kontrakt. Czuję się dobrze, nie mam kontuzji, jestem zdrowy. Przed przyjściem do Lechii przez cztery sezony zagrałem może z 60 meczów. Mało. Siły więc mam. Zobaczymy ile jeszcze dam radę. Decyzja należy do Boga.

Milan - Empoli 1:2. Łukasz Skorupski zatrzymał Milan! Fantastyczny mecz Polaka [ELEVEN SPORTS]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.