Ekstraklasa. Szymon Marciniak, czyli najlepszy sędzia też człowiek

Po Euro 2016 krócej od Szymona Marciniaka z polskich uczestników turnieju odpoczywał tylko Tomasz Jodłowiec z Legii Warszawa. Po 13 meczach nowego sezonu najlepszy sędzia Ekstraklasy dostanie odpoczynek. Zasłużony, ale wynikający z błędów, które popełnił w ostatnich spotkaniach.

- Złodzieje! Złodzieje! - krzyczał cały stadion Cracovii, gdy Szymon Marciniak i jego asystenci schodzili z boiska. Kilka chwil wcześniej sędzia podjął kontrowersyjną decyzję: po rzucie rożnym Jagiellonii, strzale Fiodora Cernycha i zagraniu ramieniem Miroslava Covilo najpierw wskazał na korner, a potem - po długich protestach gości i konsultacji z arbitrem liniowym - na jedenasty metr. Na początku drugiej części meczu rzut karny podyktował dla gospodarzy po dobrej i czystej interwencji Mariana Kelemena. Nie były to błędy decydujące o wyniku spotkania - Jagiellonia wygrała 3:1 - jednak powtórzyły się po wpadkach w hicie Ekstraklasy sprzed tygodnia.

Wtedy asystent Marciniaka nie zauważył w ostatnich sekundach pozycji spalonej Kaspera Hamalainena, a piłkarz Legii Warszawa zadecydował o zwycięstwie nad Lechem Poznań (2:1). Ponad rok temu Marciniak awansował do grupy sędziów UEFA Elite, w marcu 2016 r. poprowadził mecz ćwierćfinału Ligi Mistrzów Bayern Monachium - Benfica (1:0), na mistrzostwach Europy sędziował trzy spotkania, w tym Niemcy - Słowacja (3:0) w pierwszej rundzie fazy pucharowej. Jego reputacja w Europie rosła i nagrodzona została także w obecnym sezonie: 35-letni arbiter był obecny w dwóch ostatnich kolejkach LM, prowadząc mecze Atletico Madryt, Bayernu Monachium i Juventusu Turyn. Jednak w ostatnich tygodniach błędów najlepszego polskiego arbitra było zbyt dużo.

Mecze w Warszawie i w Krakowie pokazały, że forma najlepszego polskiego arbitra nie jest najwyższa. W niedzielnym spotkaniu był najsłabszym aktorem dobrego ligowego widowiska. Nie tylko dlatego, że podejmował złe decyzje, ale po prostu pozwalał wpływać na swoje osądy piłkarzom i trenerom. Trudno inaczej wytłumaczyć konsultowanie decyzji o jedenastce z liniowym, który nie miał prawa zobaczyć ręki Covilo (był kilkadziesiąt metrów dalej od głównego i to zasłonięty przez kilku piłkarzy), ale też kontrowersje przy drugiej jedenastce. Dlatego szef polskich sędziów, Zbigniew Przesmycki zadecydował o tym, by w 15. kolejce Ekstraklasy Szymon Marciniak odpoczął.

Między poprzednim a obecnym sezonem Marciniak miał trzy tygodnie przerwy, później poprowadził mecz pierwszej kolejki Legii z Jagiellonią (1:1), by znów miesiąc odpocząć. Ale od połowy sierpnia ominęła go tylko jedna kolejka ligowa, do tego prowadził mecz pierwszej ligi i dwa w europejskich pucharach. Nawet teraz nie może liczyć na zbyt wiele czasu wolnego, ponieważ za tydzień będzie sędzią towarzyskiego starcia Belgii z Holandią. Interesująco wypada zestawienie polskiego arbitra z Markiem Clattenburgiem, który prowadził finał minionych rozgrywek LM, a także Euro 2016. 41-letni Anglik po miesięcznych wakacjach sędziował jedynie w 10 spotkaniach.

A i tak, gdy ostatnio Clattenburg odesłał na trybuny Jose Mourinho w meczu Manchesteru United z Burnley (0:0) oraz nie podyktował dość oczywistego rzutu karnego dla gospodarzy, to pojawiły się wątpliwości co do jego zmęczenia. - To się sędziom zdarza, popełniają błędy zupełnie jak piłkarze. Mark sam wie, co robi: podejmuje decyzje, które widzi, ale chociaż pozostaje arbitrem światowej klasy, to stracił trochę błysku - napisał Keith Hackett, były sędzia Premier League oraz felietonista "Daily Telegraph".

Błysku, czyli w przypadku sędziów nie kondycji - Marciniak jest najlepiej przygotowanym atletą spośród polskich arbitrów - ale skupienia, koncentracji. Spadek tego poziomu widać po czasie reakcji, nerwowości, a nawet liczbie rozdawanych napomnień. Wystarczy porównać dorobek trzynastu spotkań prowadzonych przez Marciniaka z całym poprzednim sezonem: o ile średnia żółtych kartek wzrosła nieznacznie (z 4,07 na mecz do 4,15), to czerwonych ponad dwukrotnie (z 0,09 do 0,23). Najbardziej uderzająca jest jednak statystyka podyktowanych rzutów karnych: w 13 meczach obecnych rozgrywek podyktował połowę ze wszystkich z 43 spotkań poprzedniego sezonu.

Może podobnie jak z Clattenburgiem jest z Marciniakiem? Nie można mu niczego zarzucić po meczach, które prowadził w LM, ale przejście z Ekstraklasy na europejskie puchary jest pewnym przeskokiem: choćby pod względem interpretacji przepisów np. dotyczących zagrań ręką. Według informacji Sport.pl przy sytuacji z przewinieniem Covilo UEFA zaleca zignorowanie incydentu, gdy w Polsce według wskazań dla arbitrów jest to faul. Dodatkowo Marciniakowi w Krakowie mogła przeszkodzić współpraca z asystentami. Po błędach w meczu Legii z Lechem arbiter międzynarodowy dostał dwóch nowych liniowych. To sytuacja rzadka, zwykle trójki są stałe, do zmian dochodzi w wyjątkowych okolicznościach. W poprzednich sześciu spotkaniach ligowych zawsze miał na boku asystenta Pawła Sokolnickiego oraz kolejnego, który często pomagał mu w Ekstraklasie i europejskich pucharach (Tomasza Listkiewicza). Tymczasem w meczu Cracovii z Jagiellonią Marciniak pracował z inną obsadą (Dawid Golis i Jakub Winkler). A to o konsultacje przy pierwszym rzucie karnym największe pretensje miał szkoleniowiec "Pasów", Jacek Zieliński. - Na jakiej podstawie boczny to widział i przekonał sędziego głównego, to jest dla mnie hit. Miał sokole oko - kpił trener Cracovii.

Chociaż Marciniak w LM dostaje bardzo wysokie noty, to w Ekstraklasie są one słabsze. Dziwi również to, że po wpadce decydującej o wyniku meczu Legii z Lechem odsunięty został tylko Sokolnicki. Zwłaszcza, że to Marciniak nie wpisał do protokołu zdarzenia z Arkadiuszem Malarzem, który podduszał Dawida Kownackiego po jedenastce dla Lecha. Chociaż zdarzenie musiał doskonale widzieć (stał na wprost), to ukarał golkipera tylko żółtą kartką. Komisja Ligi

chciała na tej podstawie zawiesić Malarza, ale klub odwołał się, pokazał na prezentacji zdjęcia z meczu i zamiast przymusowej pauzy bramkarz otrzymał tylko karę finansową. Trudno inaczej interpretować ten ciąg zdarzeń sprzed tygodnia w Warszawie, ale i tych z Krakowa jako błędy wynikające z nerwów lub zmęczenia mentalnego.

Zobacz wideo

Gwiazdy sportu świętują Halloween! Który z nich to Ronaldo? [ZOBACZ]

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.