Górnik Łęczna - Lech Poznań 1:2. Oj, sporo w tym szczęścia, sporo...

Lech Poznań przegrywał do przerwy z Górnikiem Łęczna 0:1, by ostatecznie wygrać 2:1. Trudno jednak nie mieć pretensji do jego gry. Wyszedł z naprawdę sporych kłopotów.

Po zaledwie zremisowanym 0:0 meczu z Arką Gdynia entuzjazm wokół Lecha Poznań nie był już tak duży jak na początku pracy Nenada Bjelicy. Twardo musiał się on zderzyć z problemami tej drużyny, z których kluczowym jest rozsypana obrona.

W meczu w Łęcznej lechici mieli poprawnie grających Jana Bednarka i Tomasza Kędziorę oraz skandalicznie spisujących się Tamasa Kadara i Lasse Nielsena. Z Duńczyka w jednej z akcji wiatrak zrobił Krzysztof Danielewicz, natomiast Tamas Kadar był wiecznie spóźniony, dreptał po boisku nawet podczas groźnych akcji rywali.

Jedna z takich akcji w 13. minucie zakończyła się rzutem rożnym i dziwnym golem strzelonym przez Piotra Grzelczaka po niezbyt dobrym podaniu, które dostał od kolegi z rzutu rożnego.

W gruncie rzeczy nie był to przypadek. Górnik Łęczna, w którego składzie znaleźlibyśmy sporą gromadkę byłych zawodników Lecha (wypożyczony Szymon Drewniak grać nie mógł z powodu klauzuli zawartej w umowie wypożyczenia piłkarza z poznańskiego klubu), radził sobie z Kolejorzem całkiem odważnie. Tu nie było mowy o żadnej grze z kontry gospodarzy, przeciwnie - to Lech mógł na nie liczyć.

Dwa takie ataki otworzyły mu przed przerwą dobre okazje bramkowe. Najpierw genialne podanie Darko Jevticia do Macieja Makuszewskiego wyprowadziło go samotnie przed bramkę rywali. Lechita obiegł bramkarza Sergiusza Prusaka, zatrzymał się i postanowił uderzyć na pustą bramkę z ostrego kąta. Trafił w słupek, a tymczasem Marcin Robak stał i czekał pod bramką na podanie.

Marcin Robak miał tę drugą okazję bramkową, gdy dostał piłkę w polu karnym, ale tak nastrzeloną przez Tomasza Kędziorę, że właściwie trafiła go ona w głowę. Rozzłościło to nawet napastnika Lecha, który przecież nie tak dawno strzelał dla Kolejorza w każdym kolejnym spotkaniu. Teraz znów się zaciął.

Po przerwie dwukrotnie przykładał głowę pod bramką Górnika Łęczna i dwukrotnie nie trafił. Nie był to jego dobry mecz. Dla wielu w Lechu nie był, poza Szymonem Pawłowskim, Darko Jevticiem, Abdulem Tettehem i wspomnianą dwójką obrońców. Nawet bramkarz Matus Putnocky pokusił się o dziwną wycieczkę po piłkę poza pole karne, co stworzyło kapitalną okazję dla Piotra Grzelczaka. Stał on przed pustą już bramką Lecha, miał łatwą okazję i nie trafił!

Wyglądało to słabo, ale w 60. minucie po uporczywych przepychankach Szymona Pawłowskiego wreszcie piłka w dogodnej sytuacji spadła na nogę Macieja Makuszewskiego. Ten spudłował, choć aż się prosiło wpakować piłkę w długi róg bramki rywali.

Lech miał problem z Górnikiem. Mnożyły się niecelne strzały, a nade wszystko nieprzemyślane akcje, po których gracze Kolejorza mieli jedynie do siebie pretensje. Trener Nenad Bjelica zdjął Łukasza Trałkę i wpuścił bardziej ofensywnego Macieja Gajosa. Po dziesięciu minutach to on dał Kolejorzowi wyrównanie. Pięknym uderzeniem głową wykończył znakomite podanie Szymona Pawłowskiego, na którym opierało się wiele akcji Lecha w tym spotkaniu. Wiele z nich jednak zaprzepaścił niewłaściwymi decyzjami.

Chorwacki trener wpuścił także na boisko Radosława Majewskiego oraz Dawida Kownackiego. Ten pierwszy w 85. minucie podał piłkę Abdulowi Tettehowi, który był blisko strzelenia zwycięskiego gola.

Piotr Grzelczak jednak również - w 90. minucie w energicznej akcji uderzył on na bramkę Lecha. Miał na karku Jana Bednarka, ale i tak mu niewiele brakowało.

Decydujący cios zadał jednak Lecha. Tomasz Kędziora dalekim podaniem otworzył drogę do bramki Maciejowi Makuszewskiemu. Wyjście bramkarza Górnika już na nic się zdało - lechita skierował piłkę do siatki.

Lech wygrał, a przecież Radosław Majewski zdążył jeszcze przed ostatnim gwizdkiem zmarnować znakomitą okazję sam na sam z bramkarzem.

źródło: Okazje.info

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.