Ekstraklasa w Sport.pl. Paweł Janas: Trochę zazdroszczę Adamowi Nawałce Stadionu Narodowego

- PZPN dba o Puchar Polski. To poważna impreza, więc poważna powinna być otoczka. Dobrze, że to zostało docenione - mówi przed poniedziałkowym meczem Lech Poznań - Legia Warszawa były selekcjoner reprezentacji Paweł Janas, który jako piłkarz stołecznego klubu dwukrotnie mierzył się z poznaniakami w finale pucharu.

Jacek Staszak: Chciałem z panem porozmawiać o pana finałach Pucharu Polski przeciwko Lechowi Poznań...

Paweł Janas, były piłkarz i trener Legii Warszawa: - Pamiętam ten z Częstochowy z 1980 roku, bo tam jeszcze można powiedzieć, że grałem. Z Lechem zawsze były trudne mecze, bo to od lat dwa najbardziej popularne w Polsce kluby, przychodziło mnóstwo kibiców. Wtedy mecz był dramatyczny, choć wygraliśmy wysoko. Dwóch szwagrów grało przeciwko sobie, bo bramkarz Lecha Adam Mowlik ożenił się z siostrą Adama Topolskiego, który wtedy zdobył piękną bramkę. Niestety, kibice pobili się przed i po meczu, ale nie będę o tym mówił, bo nie chcę narobić zbędnego bałaganu.

Był pan już wtedy ugruntowanym reprezentantem Polski.

- Mieliśmy wielu kadrowiczów. Był Krzysiek Sobieski, Marek Kusto. Mieliśmy mocną grupę, ale w finałach to nie miało wielkiego znaczenia. Pamiętam te wszystkie mecze i zwykle z Lechem było bardzo ciężko. Rok temu mógł być każdy wynik, bo przecież Zaur Sadajew miał kilka okazji. Ale dobrze się wtedy stało, że na koniec sezonu obie drużyny grały potem w pucharach. Teraz Lech musi zrobić w poniedziałek wszystko, by wejść do europejskich pucharów. Z ligi będzie problem.

W Poznaniu już otwarcie mówi się, że szansa na puchary jest już tylko przez poniedziałkowy finał. Gdzie widzi pan dla Lecha szansę?

- Legia jest faworytem, chociaż z Zagłębiem grała słabo i przegrała. Ale ma zespół, który w Polsce zawsze ma większe szanse na zwycięstwo. Ale pamiętajmy jak wygląda finał pucharu. Rok temu Lech był na fali, przegrał, a potem odkuł się w lidze. Dla mnie najważniejsze, żeby był porządny mecz, a nie to co działo się w meczach obydwu drużyn w czwartek. Będzie pełny stadion i świetna atmosfera. Kto będzie akurat silniejszy, ten wygra.

Po Lechu widać już zmęczenie sezonem?

- Może tak być. Byłem na ich ostatnim meczu i trochę było to widać. Ale to efekt krótkiej ławki rezerwowych. Brakuje piłkarzy, którzy po wejściu na boisko dadzą coś więcej. Gdy tylko nagromadzą się kontuzje i kartki, to Lech ma kłopot. Legia ma więcej piłkarzy i to takich, którzy jej pomagają. Lech z grubsza gra wciąż tymi samymi zawodnikami. Trudno, żeby nie było kryzysu. Ale w poniedziałek będzie inny mecz, zupełnie inne emocje. W takich warunkach zapomina się o zmęczeniu.

Mówi się o Legii, że całej lidze powinna odjechać, dominować w każdym meczu.

- Legia o mistrzostwo walczy z Piastem. Potencjałem i kadrą przewyższa rywala, ale słaby początek sezonu na niej się odbija. W tym roku przegrała tylko z Termaliką i Zagłębiem, które zagrało świetny mecz. Legia miała też w głowie poniedziałkowy finał. Piłka jest kapryśna. Bywa, że nie lubi faworytów.

W latach 80. pisało się o tym, że Legia ma najsilniejszą kadrę, że może walczyć tylko o tytuł. Dlaczego wam się nie udało?

- No właśnie... Zawsze czegoś brakowało. Na pewno mieliśmy dobry zespół, skoro tylu z nas było w reprezentacji. Ale w lidze bywało różnie, co było dziwne. Nie wiem, jak to się działo, ale inni nas zawsze wyprzedzali. W pucharach też było nieciekawie.

Jakim trenerem był Lucjan Brychczy?

- Był wspaniałym piłkarzem, znakomitym asystentem i świetnym trenerem. Kiedy prowadziłem Legię, to mi pomagał i bardzo dużo się od niego nauczyłem. Nie było jeszcze komputerów, więc katalogował wszystkie ćwiczenia w notesach, kalendarzach. Miał mnóstwo materiałów, które do dziś, po pewnej modyfikacji, byłyby interesujące i ciekawe.

W 1980 roku gazety pisały, że na dobre zastąpił pan dotychczasowych stoperów - Tadeusza Cypkę i Waldemara Tumińskiego. Osiem lat później zastąpił pana Marek Jóźwiak?

- Po pięciu minutach musiałem zejść z boiska. Miałem już swoje lata, wróciłem z Auxerre, trochę czasu minęło. W pewnych momentach starałem się pomagać i mi się to udawało, ale kontuzja mnie wykończyła. Przegraliśmy potem w karnych. Zawsze w piłce jest tak, że młodzi zastępują starych. Marek grywał już regularnie, na prawej obronie i na stoperze, a potem był już podstawowym zawodnikiem.

Wówczas finał odbywał się w trakcie EURO 88. Dziś to chyba nie do pomyślenia?

- To były inne, dziwne czasy. Każdy związek rządził jak chciał. Szkoda, też chciałem sobie obejrzeć te mistrzostwa, ale sytuacja w kraju była inna. Teraz jest to lepiej poukładane. W dodatku kiedyś finały rozgrywało się co roku w innym mieście. Raz w Częstochowie, innym razem w Łodzi. Teraz ranga pucharu jest odpowiednia. Piłkarze grają na Stadionie Narodowym, tam gdzie w eliminacjach gra kadra. Tak jest na całym świecie. PZPN dba o ten puchar. To poważna impreza, więc poważna powinna być otoczka. Dobrze, że to zostało docenione.

Zazdrości pan Adamowi Nawałce tego, że prowadzi kadrę na tym stadionie?

- Oczywiście. W tym miejscu, gdzie jest teraz Narodowy, to grałem jako piłkarz. Nigdy nie prowadziłem tam zespołu. Za moich czasów kadra występowała przede wszystkim w Chorzowie, od czasu do czas na stadionie Legii. To się zmieniło. Zresztą teraz tylko dwa zespoły ekstraklasy nie mają nowego stadionu. Inaczej się to wszystko ogląda, nie boimy się już deszczu czy mrozu. Nawet w niższych ligach wszystko się zmienia.

Mamy już bazę do rozgrywania meczów, teraz przydałaby się baza dla młodzieży. W Lechu dzięki Wronkom wszystko jest w porządku i produkcja piłkarzy postępuje. Podobnie w Zagłębiu Lubin, gdzie jest mnóstwo boisk przy stadionie. Powoli idzie to w dobrym kierunku. Trzeba jednak tej młodzieży poświęcić trochę czasu.

Ciągnie pana jeszcze na ławkę trenerską?

- Na trybuny mnie bardziej ciągnie, bo jestem na większości meczów w Poznaniu. Mieszkam niedaleko. Do tego kadra, finał Pucharu Polski, a i jak gdzieś jest fajny mecz w lidze, to się czasem wybiorę. A czy chciałbym wrócić na ławkę? To niezależne ode mnie.

Życie piłkarza jest inne od życia trenera?

- Oczywiście. Piłkarz musi się skupić na treningu, meczu, zrobić swoje i pójść do domu. Trener wciąż musi myślec, układać plan na sezon, tydzień, reagować na to, co się dzieje w zespole. Za chwilę otwiera się okienko transferowe, więc trzeba uważać na to, kogo się ściąga do zespołu, kto odchodzi. Trener musi też wyjaśnić piłkarzowi ten sport tak, by ten dawał z siebie wszystko.

Gdyby mógł pan cofnąć czas, to wolałby pan być dalej piłkarzem czy pracować jako trener?

- To zależy od wieku. Na wszystko jest odpowiedni czas. Młodość jest dla piłkarzy, później można dorosnąć do bycia trenerem. Odkąd pamiętam jestem związany z piłką, z murawą. Najpierw jako zawodnik, potem jako szkoleniowiec. Nawet gdy byłem działaczem, to nie przy biurku, ale blisko piłkarzy. Byłem dyrektorem sportowym, zakładałem akademie we Wronkach czy Kielcach. Całe życie jestem z tym sportem związany i raczej się sprawdziłem. Ale wiem też, że popełniłem błędy i mogłem zrobić coś inaczej.

Co na przykład?

- Jako piłkarz nie popełniłem wielkich błędów, zdobyłem trzecie miejsce na mundialu, więc trochę osiągnąłem. Ale wracam myślami do bycia selekcjonerem. Eliminacje przeszliśmy jak burza, ale czuję niedosyt spowodowany mistrzostwami świata, gdzie odpadliśmy w grupie. Mogliśmy zrobić więcej.

Zobacz wideo

Tak mają wyglądać koszulki Bayernu, Barcelony, Realu Madryt i innych zespołów na najbliższy sezon [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.