"Piłkarski Poker" ma już 27 lat! Janusz Zaorski opowiada o kulisach powstania kultowego filmu.

Legendarne postacie - Laguna, Bolo, prezes Kmita, Grundole czy żona "Łapówka". Kultowego dialogi, które do dzisiaj funkcjonują w języku potocznym. "Piłkarski Poker" trafił do kin 31 marca 1989 roku i do dzisiaj nie stracił na wartości. Dlaczego powstał? Kto chciał wpuścić Olafa Lubaszenkę w meczu Legii? I kto to działacz Baldini? Opowiada Janusz Zaorski, reżyser filmu.

Byłem "zboczony" na punkcie piłki od zawsze, najpierw bylem kibicem, a dopiero potem zostałem reżyserem. Okna kuchni i jednego pokoju mieszkania w którym się wychowałem wychodziły na ul.Narbutta, gdzie był stary stadion Gwardii. Byłem żywym dzieckiem, a uspokajałem się dopiero wtedy, gdy sadzano mnie na parapecie i patrzyłem na to, co dzieje się na boisku.

W pewnym momencie bardzo wszedłem w środowisko dziennikarzy sportowych. Chodziłem z nimi na mecze, a po nich wybieraliśmy się na piwo i oni opowiadali mi o rozmaitych przekrętach, które się dzieją. Mogli tylko opowiadać, bo żadna gazeta by im tego nie wydrukowała. Miałem szczęście, że bez skrępowania mówili mi kto, co, za ile i z kim.

W połowie lat 80-tych pomyślałem, że muszę zrobić film, który w sposób przewrotny pokaże rzeczywistość. Ambicją moją, a potem scenarzysty Jana Purzyckiego, było zobrazowanie szalonego ustroju socjalistycznego. Jak gnije, jak upada, jakie to wszystko jest niskie moralnie. Miałem dużą wiedzę, żeby umiejscowić taki film właśnie w środowisku piłkarskim.

Opowiedziałem to co wiedziałem Purzyckiemu, dużo pomógł mi też Jurek Chromik, który jest wymieniony w czołówce filmu. Było jednak sporo osób, które nie chciały być wymienione jako konsultanci. Poszedłem z pomysłem na film właśnie do Jana Purzyckiego, bo podobało mi się to co zrobił przy "Wielkim Szu". Dozowanie napięcia, najpierw mała gra, coraz większa, aż nadchodzi kulminacja - starcie o miliony. Tak samo chciałem zrobić w swoim filmie.

Umówiłem więc Purzyckiego z moimi znajomymi dziennikarzami, trenerami i piłkarzami, a ci zaczęli faszerować go wiedzą. Od połowy 1987 roku spotykał się z nimi i przez pół roku magazynował wszystkie informacje. A potem usiadł i napisał ten scenariusz w dwa tygodnie. Ale nie przyznał mi się do tego, uznał, że wezmę go za grafomana. Zwodził mnie jeszcze miesiąc i dał do przeczytania. Byłem zachwycony, wszystko się zgadzało. Ciężko napisać taką rzecz, która dzieje się w konkretnym środowisku. Bo jeżeli postacie mówiłyby do siebie slangiem z tego środowiska widzowie mogliby tego nie rozumieć. A jeśli zbytnio by się to uprościło, ludzie z branży uznaliby to za niewiarygodne.

Inną sprawą jest dobór obsady. Janusz Gajos zagrał fantastycznie, ale dzisiaj gdy się spotykamy mówi: - Janusz, to wszystko przez ciebie. Co otwierają jakiś stadion to dzwonią do mnie, żebym gwizdnął jako pierwszy. Jestem dla nich Laguną.

Człowiek, który w życiu nie przeczytał "Przeglądu Sportowego" jest dla wszystkich sędzią.

To co, oglądamy?

***

Scena: Prezes klubu Powiśle Warszawa, Kmita, rozmawia w swoim gabinecie z "Łapówką", żoną sędziego Laguny.

Janusz Zaorski: Mariusz Dmochowski, który zagrał Kmitę, nie wylewał za kołnierz, więc idealnie pasował do tej roli. Z nim wiąże się ciekawa historia, bo w Warszawie mieszkał na ulicy Rabindranatha Tagore'a.

Po jednej z imprez taksówkarz pyta go: - Gdzie jedziemy?

Mariusz zawiany odpowiada: - Rabindra.

-Gdzie? - ponownie pyta taksówkarz.

- Rabindrananada - mówi Mariusz.

Taksówkarz znów dopytuje.

- Na Wilczą - kapituluje Dmochowski. Tam mieszkał jego znajomy, który mógł go przenocować.

Scena: Jan Englert, prezes Czarnych, siedzi w pokoju z prezesami innych klubów, Mutry Lublin, Oceanii Gdynia, Koksu Wałbrzych i Odlewu Poznań. Zakładają spółdzielnię, żeby ustawić zakończenie sezonu.

Muszę przyznać, że mieliśmy dużą radochę z Purzyckim wymyślając nazwy tych drużyn. Sam numer spółdzielni zdarzył się u nas w latach 80-tych, w pierwszej lidze, zostało mi to opowiedziane. Możniejsze kluby dogadały się jakie kluby mają spaść z ligi.

Scena: Mecz Powiśle - Czarni. Sędziuje arbiter Laguna, ważą się losy mistrzostwa Polski, stadion wypełniony jest kibicami.

Nie mieliśmy pieniędzy, żeby zapełnić stadionu statystami, bo to by zrujnowało cały budżet. Kręciliśmy więc w trakcie meczów Legii i potem wmontowywaliśmy to w film. Widać, że widzowie w pierwszych rzędach, podstawieni przez nas, krzyczą "Powiśle!" ale ci kilka rzędów dalej już "Legia, Legia!". Niektóre akcje z meczu kręciliśmy przy pustym stadionie, i to widać, w tle nie ma flag ani fanów. Trener Andrzej Strejlau pozwolił nam "wypożyczyć" sobie kilku zawodników m.in Arkadiusza Gmura (w trakcie meczu z Czarnymi dostaje czerwoną kartkę), Zbigniewa Robakiewicza czy oczywiście Dariusza Dziekanowskiego (gra w filmie Dyktę).

Dariusz Dziekanowski: Wiele osób pyta się mnie co teraz robię w życiu. Odpowiadam im, że nie mam milionów, ale z tantiem z "Piłkarskiego Pokera" da się żyć (śmiech). Krótka rola, ale ustawiła mnie na resztę życia.

Zdjęcia trochę nam się przedłużyły i zawodnicy spóźnili się na trening kilkadziesiąt sekund. A trener Strejlau od razy wpakował im karę finansową. Do dzisiaj nie wiem czy chciał mi zaimponować, że jest taki surowy, czy rzeczywiście ich ukarał.

Scena: Laguna w klubie rozmawia z prezesem Mutry Lublin. Ten proponuje mu posadę w klubie.

Nie jest tak, że każda postać w tym filmie ma swój odpowiednik w życiu. To raczej są składowe kilku osób ze środowiska. W czasie kiedy kręciliśmy Michał Listkewicz jeździł samochodem marki BMW, takim samym w filmie jeździe Laguna. Wszyscy od razu zaczęli podejrzewać, że to postać wzorowana właśnie na Listkiewiczu. A tak nie było. Obserwowałem, gdzie ludzie z piłkarskiego środowiska mieszkają, jak chodzą ubrani, jak żyją. I połączyłem to wszystko.

Scena: Bolo przyjechał do domu Józefa Grundola, piłkarza Czarnych. W zamian za załatwienie transferu zagranicznego chce, żeby Grundol nie strzelił gola w meczu decydującym o mistrzostwie.

 

Adrianna Biedrzycka wspaniale zagrała tą scenę, jej kwestia przeszła do historii. Ale nie było z tym tak prosto. Tak jak mówiłem wcześniej, zależało mi na autentyczności, więc ludzie ze Śląska musieli "godać". Jechaliśmy taksówką na plan, siedziałem w samochodzie z Adrianną i ćwiczyliśmy kwestię. Powtórzyliśmy to chyba z 500 razy, ciągle nie byłem pewien czy powie to dobrze. Ale gdy włączyliśmy kamerę wszystko wyszło wspaniale.

Scena: Sędzia Jaskóła za ustawienie meczu zażyczył sobie towarzystwa kobiet. Panie stoją w szeregu, a arbiter wybrał trzy z nich. - A ja? - pyta niezadowolona jedna z dziewczyn. - Pani nie, i jeszcze długo, długo nie - odpowiada Jaskóła.

Ta słynna kwestia wzięła się z autentycznej sytuacji. Razem z moimi dwoma znajomymi imprezowaliśmy w Łodzi. Niestety, zostaliśmy napadnięci przez miejscowych. Dość ostro powalczyliśmy, ja dostałem trafienie w łuk brwiowy i zalałem się krwią. A byłem w marynarce, drugi kolega był w sweterku, trzeci w samej koszuli. Podchodzimy pod wejście do knajpy, a tam cieć informuje nas: - Stroje wieczorowe, wpuszczamy tylko w marynarkach - pokazuje na mnie, całego we krwi. Patrzy na dwóch moich kolegów - Pan nie wejdzie, a pan jeszcze długo, długo nie - wskazuje na tego w koszuli.

Scena: Jan Englert, prezes Czarnych wchodzi do banku. Przed drzwiami zaczepia go cinkciarz - Bony, dolary? - pyta. Gra go Janusz Zaorski.

To przypadek, że zagrałem w filmie, po prostu na plan nie mógł dojechać umówiony aktor i ktoś musiał go zastąpić. Problemy bywały też z innymi sprawami na planie. Mieliśmy śmieszną sytuację z kostiumami. To zajęcie w świecie filmowym mocno sfeminizowane, powiedziałem więc naszym paniom od kostiumów, że potrzebuję do dokrętek piłkarskich strojów sportowych, żeby wyglądało to profesjonalnie. A te biedne dziewczyny od kostiumów, nie znające się na realiach futbolowych, przywiozły mi koszulki z numerami 91, 92, 93, 94 Gdzieś magazynier miał jakieś zrzuty, a one nie wiedziały, że nikt nie gra w takich koszulkach.

Scena: Laguna i Bolo dogadują szczególny planu. Oglądają w telewizji pożegnalne spotkanie Michela Platiniego, Francuz stoi na środku boiska z Diego Maradoną i Pele.

Dla mnie ta scena była bardzo ważna. Chciałem pokazać, że oni doceniają wielką piłkę, nie myślą tylko jak zarobić szmal na przekrętach. Dowiedziałem się, że w telewizji w 1988 roku będzie pokazywane takie spotkanie. Nagrałem sobie to na kasetę. Obejrzałem i pomyślałem - przecież to jest dla mnie, do filmu! Platini, Maradona i Pele, trzej przyjaciele z boiska! Tak jakby ktoś wymyślił ten mecz pod film. Dopisaliśmy z Purzyckim scenę do scenariusza i dokręciliśmy ją jako ostatnią.

Scena: Trwa mecz Powiśle - Kokon. Przy linii bocznej rozgrzewa się Olek Grom, grany przez Olafa Lubaszenkę.

Robiliśmy dokrętkę tej sceny w trakcie meczu Legia Warszawa - Olimpia Poznań. Tłum ludzi na trybunach, za darmo, idealny moment, żeby to nagrać. Mecz był nudny, kibice nie byli specjalnie zadowoleni z poziomu, a młody Lubaszenko biegał przy linii. Nagle z trybun ktoś krzyknął: - Zaorski, wpuść Olafa, już gorzej nie będzie!

***

Janusz Zaorski: Film wszedł do kin, wtedy jednak nikt nie myślał o tym co dzieje się w kinematografii, Polska się zmieniała i ludzie mieli inne zmartwienia. Początkowo "Piłkarski Poker" nie był hitem, nabierał szlachetności przez lata. Życie pomogło zaistnieć filmowi, wszystkie afery w polskiej piłce sprawiły, że często był powtarzany w telewizji, ponad sto razy.

Było kilka koncepcji na nakręcenie drugiej części, jedna była bliska realizacji. Miałem pomysł, żeby wszystko działo się wśród działaczy europejskiej piłki, chciałem pokazać przekręty robione na globalną skalę. Wiecie jak miał nazywać się główny bohater? Baldini.

Grosicki jednym z najlepszych rezerwowych w Europie. Dołączy do panteonu wybitnych jokerów w historii futbolu? Oto oni! [WIDEO]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA