Ekstraklasa w Sport.pl. Tadeusz Pawłowski: Sam nie wiem, co to znaczy "urlopowany"

W poniedziałek Tadeusz Pawłowski przestał być trenerem Wisły Kraków. W trzech pierwszych meczach wiosny zdobył tylko jeden punkt. Prezes klubu poinformował, że szkoleniowiec został "urlopowany". - Teraz odpoczywam - mówi Pawłowski w rozmowie z Sport.pl.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasJacek Staszak: Kiedy dowiedział pan się o "urlopowaniu"?

Tadeusz Pawłowski, były trener Wisły Kraków: - Przyszedłem na trening. Poinformowano mnie o decyzji przed zajęciami. Spokojnie przyjąłem.

To co pan teraz robi?

- Odpoczywam.

Co to w ogóle znaczy "urlopowany"? Co dalej?

- Szczerze powiem, że sam nie wiem. Ale w najbliższych dniach znajdzie się nowy trener Wisły i wtedy rozwiążemy kontrakt.

Ma pan w umowie zapewnioną odprawę po wypowiedzeniu?

- Mam kontrakt, którego szczegóły znam ja i klub. Rozstaliśmy się w zgodzie.

Wie już pan co stało się w tych trzech meczach?

- Wszystkie były na styk, można było je i wygrać, i przegrać. Obie porażki były jednobramkowe. We Wrocławiu mieliśmy dużo sytuacji. Z Podbeskidziem do momentu rzutu karnego przewyższaliśmy przeciwnika. Potrzebna była druga bramka. Niewiele brakowało, by Wisła była w zupełnie innej sytuacji.

Po meczu mówił pan, że drużyna nie jest przygotowana, bo to kwestia przeszłości. To szpilka wbita w poprzedni sztab szkoleniowy?

- Nigdy w karierze nie usprawiedliwiałem się poprzednikami. Chodziło tutaj o kontuzje z jesieni. Paweł Brożek, Maciej Sadlok, Boban Jović i Rafał Boguski nie uczestniczyli w pierwszej fazie przygotowań. Ten pierwszy w ogóle nie trenował. To był trzon zespołu, żeby wkomponować ich do drużyny trzeba czasu i cierpliwości. Wiedziałem jednak, że trzeba punktować, jakie są oczekiwania.

Jak dogadywał się pan ze sztabem szkoleniowym? Były osoby z poprzedniej ekipy, był pan, był też zupełnie nowy trener przygotowania fizycznego.

- Chciałem od początku, żeby ktoś z mojej strony był w sztabie szkoleniowym. Niestety, nie udało się tego zrobić, ale nasza współpraca była dobra, nawet bardzo dobra.

Jutro jedzie pan do Warszawy zeznawać w PZPN w sprawie Radosława Cierzniaka i jego zesłania do rezerw...

- Nie komentuję moich zeznań w tej sprawie.

Drużyna sprawiała wrażenie jakby bała się każdego meczu. To było samospełniające się proroctwo - tak obawiała się błędów, że w końcu je popełniała.

- Wiedziałem, jaka jest sytuacja jeśli chodzi o psychikę. To siedziało w ich głowach. Chcieli przełamać tę passę, widziałem to po ich zachowaniu, ich reakcjach, ale z podświadomością trudno się walczy. Widać to było w meczu z Podbeskidziem. Graliśmy poprawnie, gra się kleiła, a po rzucie karnym dla rywali oglądaliśmy zupełnie inny zespół. Wyglądali jakby zapomnieli jak się gra w piłkę, wystraszeni.

Jeśli jednak Wisła się przełamie, to zobaczymy nowe oblicze tej drużyny. Tam są dobrzy piłkarze. Trzeba czasu, żeby zaskoczyli, żeby kontuzjowani wrócili do formy. Liczę, że to stanie się już we wtorek w Kielcach.

Miał pan kontrolę nad szatnią? Wokół Wisły dużo się dzieje, piłkarze o tym wiedzą, reagują.

- Zawodowy zespół musi sobie poradzić z każdą przeciwnością. To ich praca. Nie wszystko było perfekcyjnie, ale to nie powinno mieć znaczenia. Jeśli ktoś podchodzi profesjonalnie do zawodu, to małe rzeczy na lewo i prawo nie powinny mieć znaczenia.

W poprzednim sezonie był pan na fali. Awansował pan do europejskich pucharów ze Śląskiem, który grał dobry futbol. W tym fala się odwróciła - i we Wrocławiu, i w Krakowie przede wszystkim pan przegrywa.

- Taki jest sport. Trzeba się liczyć z tym, że są dobre i złe okresy. Dzisiaj jestem w tym samym miejscu, co w tym sezonie choćby Maciej Skorża, teraz Jan Urban, wcześniej Michał Probierz. Mogę wymienić nazwisko każdego trenera, bo każdy z nas był zwalniany. To jest wliczone w nasz zawód. Ja wiem doskonale jakim jestem trenerem - dobrze przygotowanym, merytorycznie i fachowo. Nigdy nie miałem konfliktu z zawodnikami czy prezesami. W każdym klubie, w którym pracowałem, mówią o mnie dobrze albo bardzo dobrze.

Będą pana dobrze wspominać pod Wawelem?

- Na pewno nie długo. Byłem tam półtora miesiąca. Za krótko, żeby wywiązała się jakaś więź z kibicami. Ale myślę, że zawodnicy i pracownicy klubu będą mnie dobrze wspominać. Zapisałem się w historii Wisły tylko z kronikarskiego obowiązku. Po prostu byłem. Jednak nie można mnie oceniać po sześciu tygodniach pracy. To za mało czasu, żeby pokazać umiejętności.

Mimo wszystko pana oceniono - zwalniając pana.

- To po prostu decyzja rady nadzorczej. I koniec.

Obserwuj @sportpl

20 mln euro dla Lewandowskiego? Rekord Bundesligi. Ilu sportowców na kontraktach zarabia więcej?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.