Ekstraklasa w Sport.pl. Nowy trener Śląska: "Piłkarze wychodzili na boisko za karę"

- Po części rozumiem piłkarzy. Media ich nieustannie kopią, krytykują i wałkują temat braku zwycięstw - mówi w rozmowie ze Sport.pl nowy szkoleniowiec Śląska Wrocław, 66-letni Romuald Szukiełowicz.

Kibice Śląska Wrocław jeszcze na koniec poprzedniego sezonu mieli powody do zadowolenia. Zespół osiągnął czwarte miejsce, awansował do europejskich pucharów. Jednak kolejne miesiące to tylko pogłębiająca się zapaść tego klubu. W ostatnich tygodniach nastąpiła kumulacja, piłkarze nie wygrali jedenastu kolejnych meczów, na nowy, 40 tys. stadion przychodzi garstka kibiców. W środku poprzedniego tygodnia zwolniono będącego trenerem półtora roku Tadeusza Pawłowskiego, drużynę do końca roku przekazując jego asystentowi, Grzegorzowi Kowalskiemu. Jednak tymczasowy szkoleniowiec poprowadził zespół tylko w przegranym spotkaniu w Gdańsku (0:1) i już w poniedziałek został zastąpiony przez Romualda Szukiełewicza. 66-letni szkoleniowiec ostatni raz w ekstraklasie pracował osiem lat temu, ostatnio prowadził trzecioligową Foto-Higienę Gać. Śląsk zajmuje ostatnie miejsce w tabeli ze stratą czterech punktów do pierwszej bezpiecznej drużyny.

Czy dzwonił pan już do Grzegorza Kowalskiego?

Romuald Szukiełowicz: Nie, dlaczego?

Bo to jego tak naprawdę pan zastąpił, on miał poprowadzić zespół do końca roku.

- Ale formalnie trenerem pierwszej drużyny był Tadeusz Pawłowski. Przepisy PZPN-u nie pozwalają na dwóch szkoleniowców z takim samym zapisem stanowiska w kontraktach. Dopiero jak jemu zakończono urlop, czy jak to nazwano, to ja zgodziłem się przejąć zespół. Jednak najpierw musiałem z nim porozmawiać, tak jak mówiłem na konferencji prasowej. A co do Grześka - ja go doskonale znam, sprowadzałem go do Śląska ze Ślęzy jeszcze, gdy grał w piłkę. To nie kwestia braku szacunku, po prostu uznałem, że najważniejszą osobą do dyskusji jest Tadek.

A nie obawia się pan, że zostanie potraktowany właśnie jak Kowalski, któremu podziękowano po jednym meczu?

- Wie pan, ja się niczego nie boję. Gdybym miał jakiekolwiek obawy, to nie wziąłbym na siebie takiego wyzwania. Ja tu przyszedłem wygrywać.

Na swojej pierwszej konferencji prasowej mówił pan, że drużynie brakuje wojowników. Z kolei Tadeusz Pawłowski twierdził, że nie ma odpowiedniej jakości.

- Pan chce mnie wciągnąć w komentowanie wypowiedzi poprzedniego szkoleniowca, a ja nie chcę kompletnie tego tak zestawiać. Uważam, że obecny potencjał drużyny jest na górną połowę tabeli, na mistrzowską ósemkę. Natomiast nie ma w drużynie osoby, która krzyknęłaby "do ataku!", podniosła zespół w trudnej chwili, pokazała, że trzeba gryźć trawę. Brakuje mi liderów i ich będę szukał.

Widać było to w niedawnym meczu w Niecieczy, gdy po zmarnowanej sytuacji Flavio Paixao i Jacka Kiełba obaj po prostu zwiesili głowy, nawet nie było złości czy pretensji. I po chwili Śląsk stracił zwycięstwo.

- W tej konkretnej sytuacji wina jest po obu stronach. I Kiełb powinien był wiedzieć, że musi być na linii z zawodnikiem z piłką, i Paixao powinien widzieć, co robi kolega. Ale z tym charakterem to się zgadza, ja widziałem to zwłaszcza w meczu w Gdańsku. Tam piłkarze wyszli na boisko jakby za karę. Ja ich po części rozumiem. Oni nie wygrali dziesięciu kolejnych spotkań, kompletnie stracili pewność siebie. Media ich nieustannie kopią, krytykują i wałkują temat braku zwycięstw, kiepskiej gry. Sama ta sytuacja z Niecieczy była wszędzie pokazywana, przez kilka dni wystawiona na czołówkach. Brakuje tej wiary w siebie, w zespół, a to mogą odmienić tylko zwycięstwa.

Taką rozmowę motywacyjną przeprowadzili za pana kibice Śląska, którzy przyszli na wtorkowy trening wieczorny.

- Nie powiedziałbym, by ich wizyta była motywacyjna. Ja ich bardzo szanuję, im przecież zależy na tym samym, co mi czy piłkarzom - by Śląsk wygrywał, grał dobrze. A ja jestem otwarty na rozmowę. Oni mają swoje żale. Pan myśli, że piłkarze są zadowoleni z tego, co się dzieje, z przegrywania? Nie! Treść przekazu była więc taka sama, doskonale zrozumiała, choć forma mogła być inna. Natomiast chcę stanowczo podkreślić, że to była normalna rozmowa. Jest pełne zrozumienie wspólnych celów. Każdemu z nas zależy na Śląsku.

Czy na pewno? Jak patrzy się na ten klub, to jego obecny stan przypomina wydarzenia sprzed kilkunastu lat, gdy też był na dnie ekstraklasy i zmierzał do niższych lig. Na mecze nikt nie przychodzi, brakuje sponsorów i zainteresowanie spadło. Wyniki to tylko smutny dodatek.

- Patrzę na to inaczej. Jestem od pana starszy, pamiętam czasy, gdy na Śląsk chodziło po 50 tys., a rywalami były wielkie drużyny z Europy. Jako dzieciak sam podawałem piłkę na meczach. Nawet gdy ja prowadziłem zespół, to na Oporowską przychodziło kilkanaście tysięcy fanów, byli ściśnięci jeden obok drugiego. To były zespoły na któreg chciało się patrzeć. I gdzie się ci ludzie podziali? Nie ma ich? A tych kibiców, którzy przychodzili na nowy stadion w ostatnich latach? Wyjechali? Nie. Może teraz brak takich osobowości, zawodników jak przed laty. Ale kibic musi widzieć od zespołu jasny przekaz: to jest NASZ Śląsk, za niego walczymy razem, każdemu zależy na jego dobru. I jak oni to zobaczą, to przyjdą na stadion. Wie pan, kibice nie są tylko od rzucania inwektyw. Potrafią wybaczyć porażkę, choć jest rozczarowanie złym wynikiem. Jeśli widzą walkę, to zrozumieją, że może zabrakło skuteczności, ale piłkarze dali z siebie wszystko. Najgorsza jest sytuacja, gdyby oni tego nie widzieli. To jest w oczach kibica niewybaczalne. Musimy przywrócić wolę walki, by polepszenie sytuacji Śląska było wspólną sprawą drużyny i kibiców. Widać, że pewne sprawy się nawarstwiły, były odkładane, coś się zacięło, ale tylko razem zrobimy krok w dobrym kierunku. Piłkarzy nie można zresetować jak komputera, to nie takie proste.

Jaki styl będzie chciał pan narzucić drużynie? Utrzymać filozofię Pawłowskiego opartą na posiadaniu piłki, czy, tak jak w ostatnich kilku meczach, skupić plan zespołu wokół defensywy i kontr?

- Dla mnie mantrą są słowa klasyka, legendy, czyli Kazimierza Górskiego: jeśli my mamy piłkę, to nie ma jej przeciwnik. I o to chodzi, mniej się męczymy, nie możemy stracić gola. Ale nie można sprowadzać tego do gry w obronie, podawania piłki do tyłu czy w poprzek. Trzeba atakować, grać do przodu. Po dwóch, trzech treningach mogę powiedzieć, że piłkarze wykonują to, czego ja od nich żądam. I dobrze. Widzę zaangażowanie, chęć zmiany tego, co było.

Gdy rozmawiałem z pana podopiecznymi z trzecioligowej Foto-Higieny Gać, to potwierdzali, że niezależnie od wszystkiego - doświadczenia zawodników, ich statusu - był pan sprawiedliwy. Traktował wszystkich równo.

- Tak było w każdym klubie! Wszędzie. U mnie każdy zawodnik ma takie same prawa. Ja generalnie lubię ludzi, ale w pracy nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś jako człowiek mi nie pasuje. Zachowaniem, sposobem bycia... Dla mnie to nie ma znaczenia. Wchodzę do szatni i mówię wprost - gra ten, który jest potrzebny. Wskazuję: ty i ty, a ty nie. Ale nie dlatego, że ciebie nie lubię, ale po prostu są lepsi. Wiem, że oni nie grają dla mnie, ale muszą rozumieć, że grają dla klubu, dla kibiców.

Wracając do pana roli - wraca pan na poziom ekstraklasy po dłuższym czasie. Jakie dostrzega pan zmiany? Nie obawia się tego przeskoku z trzeciej ligi?

- Przede wszystkim zmieniła się otoczka. Teraz stadiony to faktycznie ekstraklasa. Ale co się zmieniło? Piłka nożna jest taka sama jak kilkanaście lat temu, tylko szybsza. Trzeba grać na jeden, dwa kontakty. Wymogi się nie zmieniły - nadal najważniejsze są trzy rzeczy: przyjęcie, podanie, strzał. Za to ludzie się zmienili. Teraz to inne pokolenie, które urodziło się z telefonem komórkowym przy uchu i komputerem. Motywują ich inne rzeczy. Ja to widzę oraz rozumiem, ale nie zmieniły się dla mnie pewne wartości. Takie aspekty, które w futbolu pozostają niezmienne na przestrzeni tych wszystkich lat: chęci, praca i talent. W tej kolejności.

Zobacz wideo

Sprawdź, którym piłkarzem ekstraklasy jesteś [PSYCHOTEST]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.