Ekstraklasa w Sport.pl. Piotr Polczak: Nigdy nie grałem w tak ofensywnym zespole

Cracovia w liczbie zdobytych bramek w tym sezonie ustępuje tylko Legii Warszawa. Zespół Jacka Zielińskiego zajmuje trzecie miejsce w tabeli. - Każdy musi wykonać swoją zaleconą pracę. Jeśli ktoś doda coś od siebie, to dobrze, ale są standardy, które trzeba zachować i utrzymać - mówi Piotr Polczak, obrońca Cracovii w rozmowie ze Sport.pl.

Jacek Staszak: W którą stronę zmierza Cracovia?

Piotr Polczak: - W dobrą. Jesteśmy na fali wznoszącej od końcówki poprzedniego sezonu, a były w tym czasie wyniki, które wzięlibyśmy w ciemno. Robimy dobrą robotę, co potwierdza nasze miejsce na podium. Dobrze współpracujemy - ze sobą nawzajem, z trenerem. Rozumiemy się. Nie powiedziałbym, że się odradzamy, bo w każdym z nas drzemał potencjał, ale i gra, i wyniki to powód do zapisania sobie plusa. Promujemy siebie i klub.

Gdyby ktoś na początku roku kalendarzowego powiedział panu, że Cracovia po 15 meczach tego sezonu będzie na podium, to uwierzyłby pan?

- Gdy tutaj przychodziłem, to widziałem, że to chłopcy z potencjałem, umiejętnościami. Można opowiadać różne rzeczy, że mieliśmy dobry zespół, że może nie iskrzyło, ale teraz te wszystkie klocki zostały poukładane tak, że każdy wszedł na poziom wyżej. Zawsze Cracovia walczyła o utrzymanie, a teraz jesteśmy w innym miejscu, z którego nie możemy zejść. Krok wstecz oznaczałby, że robimy coś źle. Jeśli jednak podtrzymamy dyspozycję, to wtedy jesteśmy w stanie pokonać każdego w lidze.

Co wyróżnia trenera Jacka Zielińskiego?

- Spokój. Wystarczy spojrzeć na transfery w tym okienku - nie było ich dużo. Zwykle to jest czas na duże zmiany, na rewolucje. Teraz mamy dobrą paczkę, rozumiemy na boisku i poza nim - wyniki poprawiły nasze więzi. To naprawdę buduje atmosferę.

Jaki to jest spokój?

- To zachowana równowaga między katastrofą a euforią. Nerwy nie zawsze działają, gdy się przegrywa. Trener mówi nam wtedy, żeby spokojnie wrócić do korzeni, do tego co mówimy sobie przed meczem, co trenujemy, co mamy robić. Każdy musi wykonać swoją zaleconą pracę. Jeśli ktoś doda coś od siebie, to dobrze, ale są standardy, które trzeba zachować i utrzymać. Oczywiście trzeba czasem zaimprowizować, schemat nie zawsze działa, ale musi być pewna świadomość tego, co mamy robić na boisku. To klucz do tego, by drużyna się rozumiała, a jak widać rozumiemy się coraz lepiej.

Najważniejszy jest wasz model gry?

- Można to różnie nazwać, ale dzięki temu trener tonuje nastroje. Wiemy, że każdy mecz jest ważny, liga długa i że są przed nami postawione cele, które musi zrozumieć każdy, zwłaszcza młodsi. Wiem po sobie, że młodszy fruwa po jednym dobrym meczu. Z biegiem czasu człowiek jednak się uczy i zaczyna rozumieć jak to wszystko działa. My popełniamy błędy nawet wtedy, kiedy wygrywamy. Trener nam pokazuje wtedy nasze złe zagrania, ale przypomina też to, co zrobiliśmy dobrze. Widzimy, że strzelamy czasem bardzo podobne bramki. To efekt pracy na treningach.

Kiedy panu zaimponował trener Zieliński?

- Już na samym początku pracy. Wygraliśmy pierwszy mecz na wyjeździe, co wydawało się niemożliwe. Widać u niego było, znowu się powtórzę, opanowanie. Powtarzał, że musimy się utrzymać, a potem będziemy się cieszyć. Jest człowiekiem, dla którego liczą się konkrety. Często jest tak, że nawet jeśli dany piłkarz nie jest ulubieńcem trenera i musi walczyć mocniej o pozycję, to tego szkoleniowca bardzo szanuję, bo ten ma coś w sobie. Miałem tak w Rosji u choćby trenera Stanisława Czerczesowa. Wszyscy wiedzieli, nawet jeśli nie grali, że mogli się czegoś od niego nauczyć.

On powiedział panu wprost, że nie widzi pana w składzie?

- To było rok od jego przyjścia. Ściągał wielu zawodników i po trzech okienkach zostało pięciu-sześciu ludzi, których pamiętałem z mojego początku w Tiereku Grozny. Coraz mniej grałem, aż w końcu trener powiedział mi, że chce, żebym grał i będzie dla mnie lepiej, jeśli odejdę.

Pierwszy raz jest pan w drużynie grającej tak ofensywnie?

- Czasem mówi się, że ktoś gra ofensywie, a zdobywa mało bramek. My te gole strzelamy. Chyba rzeczywiście wcześniej nigdzie nie byłem w takim zespole, nawet w Rosji. W Cracovii za trenera Oresta Lenczyka mieliśmy serię chyba czterech meczów wygranych po 1-0. Strzelaliśmy, murowaliśmy i kontrowaliśmy. Teraz staramy się grać swoje, są momenty gdy nie idzie, ale pracujemy, żeby się to nie rozeszło. Może zabrzmi to źle, ale potrafimy dobić przeciwnika. Dorzucić dwie, trzy kolejne bramki. Było kilka takich spotkań, gdy zagraliśmy z polotem. Ale trzeba pamiętać, ze grając ofensywnie narażamy się na głupie kontry, bo robimy przestrzeń pod swoją bramką.

Widać to było w meczu ze Śląskiem Wrocław.

- Tak, rozluźniliśmy się. Mówiliśmy sobie w szatni, że prowadzimy 4-0, ale musimy być skoncentrowani. Ale ten wynik siedzi w głowach. Ktoś nie wróci, ktoś sobie powie, że nie wykona swojej pracy i nagle zaczyna się problem, przeciwnik atakuje. Tego dobre drużyny powinny się wystrzegać. Jeśli prowadzą 4-0, to co najmniej tak musi się skończyć. Mówię to do siebie i do reszty piłkarzy.

Rola środkowego obrońcy przy takim stylu gry jest inna niż przy takim jak u np. trenera Lenczyka?

- Nie jakoś zdecydowanie. Ale ten styl mieliśmy wcześniej, po prostu polegało to na troszeczkę innych założeniach, innej pracy wykonywanej przez zawodników. Od stoperów zawsze wymaga się tego, by emanowali spokojem. Jeśli pomocnicy i napastnicy czują, że mają za sobą solidnego bramkarza i solidną obronę, to też czują, że mogą coś zrobić. U nas czasem zdarza się dekoncentracja całego zespołu.

Był pan jednym z piłkarzy powoływanych przez Leo Beenhakkera, podobnie jak Michał Pazdan, dziś etatowy reprezentant.

- On był jeszcze na EURO 2008, a już byłem w kadrze po mistrzostwach. Grałem w młodzieżówce i nasze eliminacje wchodziły w końcową fazę. Zresztą zawsze ci z U-21 dostawali szansę, teraz tak jest z Pawłem Dawidowiczem czy Mariuszem Stępińskim. Cóż, czułem się wyróżniony, stałem się osobą publiczną, rozpoznawalną. Przestałem być młodym, zdolnym.

Kiedy przestał pan patrzeć na to czy przysyłają powołania?

- Nigdy ich specjalnie nie oczekiwałem. Pierwsze było zaskoczeniem, ale już po jednym zgrupowaniu czułem, że może być ich więcej. Tak jak teraz Bartek Kapustka. On czuje to zaufanie trenera, wie że może oczekiwać kolejnych powołań, więc potwierdza to dobrą formą. Pomagamy mu w tym, a on pomaga nam.

Możemy rozmawiać o taktyce, o treningach, ale wciąż wracamy do zaufania.

- To najważniejsze. Trener pokazał, że kilku zawodników darzy specjalnym zaufaniem, a oni czują to wsparcie, stają się pewniejsi. Nie mają przypisanego miejsca w pierwszej jedenastce, ale łapią taki luz, z którego potem buduje się drużyna. Każdy zaczyna pokazywać się z coraz lepszej i lepszej strony.

Najbardziej wstydliwe boiskowe "klopsy" [WIDEO]

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.