Legia Warszawa - Lech Poznań. Co się stanie, jeśli wygra Lech?

Od czwartkowego wieczoru zwycięstwo poznaniaków przy Łazienkowskiej już nie jest odbierane w kategoriach abstrakcji. Niemniej jednak - to wciąż Legia jest faworytem. Jest wyżej w tabeli, gra u siebie, ma też Nemanję Nikolicia. Dlatego zwycięstwo Lecha, nie tylko ze względu na prestiż spotkania, miałoby naprawdę ogromną wartość.

Zacznie się od odtrąbienia końca kryzysu.

Po zwycięstwie poznaniacy nie wygramoliliby się jeszcze ze strefy spadkowej, może nawet z ostatniego miejsca w tabeli, ale zupełnie inne nastroje towarzyszyłyby wszystkim wokół drużyny. Lech nie szukałby drogi do wydostania się z paskudnego położenia, ale znalazłby potwierdzenie, że jest już na tej odpowiedniej. Łukasz Trałka w niedawnym wywiadzie dla Sport.pl podkreślał kilka razy, że Lech wie, jak powinien grać - z grubsza tak, jak w sezonie mistrzowskim - a cały problem polega na tym, że nie jest w tym tak skuteczny i zdecydowany. Jeśli tak niedawno przynosiło to zwycięstwa, to przeszkoda jest tylko w samym Lechu, że teraz owocuje to porażkami. Wygrana z Legią oznaczałaby, że poznaniacy potrzebowali tylko innego bodźca, żeby własnemu stylowi nadać odpowiednie znaczenie - zwycięskie.

Jan Urban przystąpi do następnego etapu budowania drużyny.

Przed meczem z Legią nowy trener Lecha nie był zbyt odkrywczy w diagnozowaniu problemów Lecha. Kłopoty są zarówno w defensywie, jak i w ataku. Zaskakujące, choć umiarkowanie, było jedynie to, że szkoleniowiec wierzący w ofensywny styl gry przyznał, że najpierw musi popracować nad obroną. - Musi być zero z tyłu, a potem będziemy rozwijać atak - stwierdził.

Dowodem było spotkanie we Florencji. W czwartek defensywa była pierwszą myślą każdego zawodnika poznańskiego zespołu. Skrzydłowi - Gergo Lovrencsics i Dariusz Formella - cofali się czasem tak głęboko, że brali na siebie zadania bocznych obrońców, którzy przesuwali się do środka. W efekcie Lech miał linię defensywną złożoną z sześciu piłkarzy.

W niedzielę poznaniacy mają zagrać inaczej, więcej akcentów przenieść na atak, ale wciąż ma być to zespół będący na smyczy, a nie swobodnie biegający po boisku. Jeśli wygra, potwierdzi, że coraz bardziej rozumie, jak powinien grać w defensywie. I będzie można pracować nad atakiem pozycyjnym.

Stoperzy Lecha wciąż mają jakość

Jak wyliczył portal Ekstrastats.pl, w 12 meczach tego sezonu poznaniacy wystawili dziewięć różnych czwórek w defensywie. Daleko to od monolitu, który Lech miał w końcówce poprzednich rozgrywek - żelazna defensywa Kędziora-Arajuuri-Kamiński-Douglas znała się na tyle dobrze, że operowała już niemal bez słów. Gdy ten drugi złapał kontuzję w ostatnim meczu sezonu, stadion na kilka chwil zamilkł. Po raz pierwszy i jedyny. Tak istotny był to piłkarz.

Przez kartki, kontuzję, ale też niewymuszoną niczym rotację obrona poznańskiego zespołu przestała działać na zasadzie automatyzmów. Marcin Kamiński, najczęściej grający w niej zawodnik, musiał zostać liderem defensywy, a do tej roli na teraz kompletnie się nie nadaje. Mimo niemałego już doświadczenia 23-letni stoper potrzebuje kogoś, kto pomoże mu się ustawić, kto nim dyryguje. Równie źle radzi sobie w tej roli Tamas Kadar, a nieporadność na środku rozlała się na boki, z których z czasem zepchnięto Tomasza Kędziorę i Barry'ego Douglasa.

Teraz przed defensywą Lecha zadanie wyjątkowo trudne. Naprzeciwko nich stanie Nemanja Nikolić, napastnik nie tylko skuteczny (15 bramek w 12 meczach!), ale też podwójnie zdeterminowany. Od początku kariery w Warszawie zawsze wbija szpilki poznaniakom, a teraz dodatkowo zmotywował go trener Lecha, który polecił Węgrowi, żeby strzelił najpierw kilka bramek poważnym rywalom, a potem skupił się na mówieniu o Lechu.

Powstrzymanie Nikolicia pomoże trenerowi w rozeznaniu się, która czwórka defensorów jest teraz w najlepszej formie. A samym zawodnikom znalezienie pewności siebie tak potrzebnej w grze w obronie, gdzie jeden malutki błąd błyskawicznie zmienia się w olbrzymi kłopot dla całego zespołu. Tak było w całym tym sezonie, naznaczonym potężnymi babolami obrońców. Jeśli odmieni się to w starciu z Legią, będzie to potężny krok do przodu.

Lech odnajdzie w końcu rozgrywającego.

Taki piłkarz do pokonania Legii jest więcej niż potrzebny. Jeśli Lech ma przede wszystkim się bronić, jego ataki powinny być przemyślane, szybkie i bezlitosne. Jeśli tak będzie, duża w tym zasługa dyrygenta zespołu. Czyli zwycięstwo przy Łazienkowskiej oznaczałoby, że poznaniacy w końcu odnaleźli odpowiedniego zawodnika do tej roli.

Do trzymania kierownicy w poznańskim zespole pali się kilku piłkarzy. Jest Kasper Hamalainen, który odpowiadał za to przez ostatnie dwa i pół roku, jest też Darko Jevtić ze swoimi przebłyskami wielkiej klasy i w końcu jest też Maciej Gajos, który odkąd przyszedł w sierpniu, nie może sobie znaleźć miejsca na boisku. Z boków do środka wychyla się z kolei Szymon Pawłowski. Każdy z tej czwórki ma w tym sezonie jednak spore problemy.

Fin od lipca jest cieniem samego siebie, uciekła nawet gdzieś jego elegancja w prowadzeniu piłki. Co więcej, jest już jedną nogą poza klubem, choć Jan Urban przyznał, że dostrzegł u Hamalainena chęć pozostania w Poznaniu. Synonimem sezonu Jevitica są na razie kontuzje. Co wraca na boisko, to musi najpierw przez kilka tygodni oswajać się z nim, wchodząc z ławki, a na domiar złego w tym tygodniu stłukł sobie bark. Podobnie jest z Pawłowskim.

A Gajos? Od pierwszych momentów w Poznaniu, od pierwszej konferencji, sprawiał wrażenie zestresowanego i przygaszonego. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" przyznał nawet, że ilekroć wchodził na murawę, miał z tyłu głowy wszystko to, co powtarzano dookoła o Lechu. W czwartek zdobył pierwszą bramkę w barwach poznańskiego zespołu i, jak sam twierdzi, odżył.

Co FIFA robi dla Afryki? [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.