Po zwycięstwie poznaniacy nie wygramoliliby się jeszcze ze strefy spadkowej, może nawet z ostatniego miejsca w tabeli, ale zupełnie inne nastroje towarzyszyłyby wszystkim wokół drużyny. Lech nie szukałby drogi do wydostania się z paskudnego położenia, ale znalazłby potwierdzenie, że jest już na tej odpowiedniej. Łukasz Trałka w niedawnym wywiadzie dla Sport.pl podkreślał kilka razy, że Lech wie, jak powinien grać - z grubsza tak, jak w sezonie mistrzowskim - a cały problem polega na tym, że nie jest w tym tak skuteczny i zdecydowany. Jeśli tak niedawno przynosiło to zwycięstwa, to przeszkoda jest tylko w samym Lechu, że teraz owocuje to porażkami. Wygrana z Legią oznaczałaby, że poznaniacy potrzebowali tylko innego bodźca, żeby własnemu stylowi nadać odpowiednie znaczenie - zwycięskie.
Przed meczem z Legią nowy trener Lecha nie był zbyt odkrywczy w diagnozowaniu problemów Lecha. Kłopoty są zarówno w defensywie, jak i w ataku. Zaskakujące, choć umiarkowanie, było jedynie to, że szkoleniowiec wierzący w ofensywny styl gry przyznał, że najpierw musi popracować nad obroną. - Musi być zero z tyłu, a potem będziemy rozwijać atak - stwierdził.
Dowodem było spotkanie we Florencji. W czwartek defensywa była pierwszą myślą każdego zawodnika poznańskiego zespołu. Skrzydłowi - Gergo Lovrencsics i Dariusz Formella - cofali się czasem tak głęboko, że brali na siebie zadania bocznych obrońców, którzy przesuwali się do środka. W efekcie Lech miał linię defensywną złożoną z sześciu piłkarzy.
W niedzielę poznaniacy mają zagrać inaczej, więcej akcentów przenieść na atak, ale wciąż ma być to zespół będący na smyczy, a nie swobodnie biegający po boisku. Jeśli wygra, potwierdzi, że coraz bardziej rozumie, jak powinien grać w defensywie. I będzie można pracować nad atakiem pozycyjnym.
Jak wyliczył portal Ekstrastats.pl, w 12 meczach tego sezonu poznaniacy wystawili dziewięć różnych czwórek w defensywie. Daleko to od monolitu, który Lech miał w końcówce poprzednich rozgrywek - żelazna defensywa Kędziora-Arajuuri-Kamiński-Douglas znała się na tyle dobrze, że operowała już niemal bez słów. Gdy ten drugi złapał kontuzję w ostatnim meczu sezonu, stadion na kilka chwil zamilkł. Po raz pierwszy i jedyny. Tak istotny był to piłkarz.
Przez kartki, kontuzję, ale też niewymuszoną niczym rotację obrona poznańskiego zespołu przestała działać na zasadzie automatyzmów. Marcin Kamiński, najczęściej grający w niej zawodnik, musiał zostać liderem defensywy, a do tej roli na teraz kompletnie się nie nadaje. Mimo niemałego już doświadczenia 23-letni stoper potrzebuje kogoś, kto pomoże mu się ustawić, kto nim dyryguje. Równie źle radzi sobie w tej roli Tamas Kadar, a nieporadność na środku rozlała się na boki, z których z czasem zepchnięto Tomasza Kędziorę i Barry'ego Douglasa.
Teraz przed defensywą Lecha zadanie wyjątkowo trudne. Naprzeciwko nich stanie Nemanja Nikolić, napastnik nie tylko skuteczny (15 bramek w 12 meczach!), ale też podwójnie zdeterminowany. Od początku kariery w Warszawie zawsze wbija szpilki poznaniakom, a teraz dodatkowo zmotywował go trener Lecha, który polecił Węgrowi, żeby strzelił najpierw kilka bramek poważnym rywalom, a potem skupił się na mówieniu o Lechu.
Powstrzymanie Nikolicia pomoże trenerowi w rozeznaniu się, która czwórka defensorów jest teraz w najlepszej formie. A samym zawodnikom znalezienie pewności siebie tak potrzebnej w grze w obronie, gdzie jeden malutki błąd błyskawicznie zmienia się w olbrzymi kłopot dla całego zespołu. Tak było w całym tym sezonie, naznaczonym potężnymi babolami obrońców. Jeśli odmieni się to w starciu z Legią, będzie to potężny krok do przodu.
Taki piłkarz do pokonania Legii jest więcej niż potrzebny. Jeśli Lech ma przede wszystkim się bronić, jego ataki powinny być przemyślane, szybkie i bezlitosne. Jeśli tak będzie, duża w tym zasługa dyrygenta zespołu. Czyli zwycięstwo przy Łazienkowskiej oznaczałoby, że poznaniacy w końcu odnaleźli odpowiedniego zawodnika do tej roli.
Do trzymania kierownicy w poznańskim zespole pali się kilku piłkarzy. Jest Kasper Hamalainen, który odpowiadał za to przez ostatnie dwa i pół roku, jest też Darko Jevtić ze swoimi przebłyskami wielkiej klasy i w końcu jest też Maciej Gajos, który odkąd przyszedł w sierpniu, nie może sobie znaleźć miejsca na boisku. Z boków do środka wychyla się z kolei Szymon Pawłowski. Każdy z tej czwórki ma w tym sezonie jednak spore problemy.
Fin od lipca jest cieniem samego siebie, uciekła nawet gdzieś jego elegancja w prowadzeniu piłki. Co więcej, jest już jedną nogą poza klubem, choć Jan Urban przyznał, że dostrzegł u Hamalainena chęć pozostania w Poznaniu. Synonimem sezonu Jevitica są na razie kontuzje. Co wraca na boisko, to musi najpierw przez kilka tygodni oswajać się z nim, wchodząc z ławki, a na domiar złego w tym tygodniu stłukł sobie bark. Podobnie jest z Pawłowskim.
A Gajos? Od pierwszych momentów w Poznaniu, od pierwszej konferencji, sprawiał wrażenie zestresowanego i przygaszonego. W wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" przyznał nawet, że ilekroć wchodził na murawę, miał z tyłu głowy wszystko to, co powtarzano dookoła o Lechu. W czwartek zdobył pierwszą bramkę w barwach poznańskiego zespołu i, jak sam twierdzi, odżył.