Ekstraklasa. "Masz wtyki, to możesz liczyć na wielką reklamę"

- Niektórym mądrym krzykaczom łatwo przychodzi krytyka - mówi Mariusz Pawełek, golkiper wrocławskiego Śląska. Dla Sport.pl opowiada o życiu z presją, szaleństwie bramkarzy i byciu outsiderem.

Niewiele kibiców zdaje sobie sprawę, że Mariusz Pawełek jest najbardziej utytułowanym bramkarzem w ekstraklasie. Golkiper oraz kapitan Śląska Wrocław zdobył trzy tytuły mistrzowskie z Wisłą Kraków. - Są takie sytuacje, gdy ten cały trud wkładany w trening się opłaca - tłumaczy i opowiada o mitach, które krążą wokół tak specyficznej roli, jaką jest bycie bramkarzem.

Bramkarz jest jak wino:

- Ja wyciągam wnioski, a gdy byłem młody, to nie było takiego nacisku na rozmowy, analizę. Po prostu liczyłem na samego siebie. Czasami nie radziłem sobie z tą presją. Teraz na młodzież to się dmucha i chucha. Kiedyś było inaczej. Dostawało się maksymalnie trzy szanse i trzeba było je wykorzystać albo nie. Gdy analizuję po jakimś czasie, to sam, nie grając w Odrze Wodzisław Śląski, nie dostałem w ogóle szansy. Moimi rywalami było dwóch Bębnów - ojciec i syn. Marcin swoją dostał i wykorzystał.

- Ta presja powoduje również to, że można być bardziej skoncentrowanym. Teraz oczywiście jestem bardziej doświadczony i inaczej na to wszystko patrzę niż gdy pierwszy raz wygrywałem mistrzostwo z Wisłą Kraków. Gdybym miał tę wiedzę parę lat temu... Każdy by tak chciał, prawda? Ja wiem, że mógłbym być jeszcze lepszy.

Dobry bramkarz musi być szalony:

- Nikt jakoś tak normalny nie stanie na bramce. Trzeba być innym, by codziennie stawać kilka metrów od gościa, który z całej siły kopie w ciebie piłkę. Gdybym zaczął wymieniać swoje wszystkie kontuzje czy urazy... Ale nie, zawsze się wychodziło. Nie spodobała mi się ta sytuacja z Wojciechem Szczęsnym (w meczu z Barceloną w Lidze Mistrzów, gdy zszedł kontuzjowany po wślizgu Luisa Suareza - przyp. red.). Nie wiem, jaki był powód tej zmiany, ale jeśli miał wybite palce, to dla bramkarza to nie jest kontuzja. Złamanie, owszem. To, że tak szybko wrócił do bramki, pokazuje, że nie było to nic poważnego.

- Bardzo szanuję Artura Boruca, miałem przyjemność z nim i trenować, i kilka razy rozmawiać. To, że kiedyś złapał za szyję swojego obrońcę, mogło wynikać po prostu z momentu emocji. Sam nie wytrzymał. Wiem, że ma charyzmę, ale dla mnie to nie jest wzór do naśladowania. Jego umiejętności są spore, jednak nie można pod wpływem emocji trzepnąć kolegą z drużyny. Krzyknąć - owszem. Z kolei Łukasz Fabiański to dla mnie prawdziwa "jedynka". Gra świetnie na przedpolu, także na linii i tym właśnie daje drużynie spokój.

Bramkarz jest jak saper, myli się tylko raz:

- Ja wiem, do czego się pchałem. Gdy chodziłem do podstawówki, to rzucałem się nawet na meczach na boisku betonowym. A potem jeździłem rowerem na Odrę i patrzyłem, jak wyglądają profesjonalne treningi. Bardzo mi to imponowało. Wcześniej zresztą grałem jako zawodnik z pola, lubiłem biegać. Jednak im więcej przechodziłem zajęć bramkarskich, tym bardziej mnie to fascynowało, i tak już zostałem. O wszystkim decydują ciężka praca i chęci.

- Dlatego to prawda - bramkarz jest jak saper. I naszej pozycji ta reguła o chuchaniu na młodzież nie dotyczy. W ekstraklasie jest tylko dwóch, trzech młodych bramkarzy. Oni - Bartek Drągowski, Konrad Forenc, Dawid Kudła - mają już pewność siebie, ale to było wypracowywane przez jakiś czas. Zaufanie trenera jest najważniejsze, czucie jego wsparcia. To też zależy od zawodnika, bo niektórych trzeba od czasu do czasu zrównać z ziemią. Na nich krytyka działa. Wiem, jak to jest, gdy po błędzie bramkarza twój zespół przegrywa mecz. I inaczej patrzy się na napastnika, a inaczej na bramkarza. Jeśli napastnik wykorzysta jedną z dziesięciu sytuacji, to łatwiej zapomni się o pozostałych dziewięciu. Jeśli ja popełnię jeden błąd na dziesięć trudnych interwencji, to właśnie pomyłka będzie mi wypominana.

- Większość tych, którzy komentują mecze, mało wiedzą. Mnie zirytował komentarz naszego meczu z Górnikiem Łęczną. Oglądałem później w domu i widzę, że wyłapałem dośrodkowanie, a od eksperta słyszę: "Dobre wyjście, bo w poprzednim spotkaniu z Lechią Pawełek miał dużo pustych przelotów". Kurde... Ja mam po każdym meczu analizę i patrzę na takie rzeczy, od razu więc wiem, że on tego meczu jednak nie widział. A może to ja grałem w innym meczu? (śmiech). Mówi, że miałem sześć na dziesięć nieudanych interwencji. A ja nawet połowy z tego nie miałem! Nie przeanalizował tego tak, jak powinien.

- Takie osoby dopisują nam jakąś historię, opinię. Kiedyś powiedziałem, że nie mam kolegów pośród redaktorów. Ale tak to jest, że jak masz wtyki, to możesz liczyć na wielką reklamę. Po jednym, dwóch meczach już możesz mieć opinię superpiłkarza. Menedżerowie też nakręcają tę otoczkę. Teraz patrzę z dystansem, nie tak jak kiedyś. Liczę na swoją drużynę.

Bramkarz to outsider:

- Znam przypadki bramkarzy, którzy wpadali w depresję. Robert Enke [były golkiper m.in. Barcelony, który w 2009 roku popełnił samobójstwo - przyp. red.] - wydawałoby się, że poukładało mu się w życiu, że ma rodzinę, gra regularnie i jest szczęśliwy. Ale organizmy są różne, człowiek nie wie, co czeka go w życiu. Znam wielu kolegów, którzy mają problem, by poradzić sobie z presją meczową. Nie są w stanie przejść po meczu do porządku dziennego. Ja po meczu z Wisłą Kraków również nie mogłem zasnąć. Mówiłem sobie: "Cholera, nie mogliśmy tego meczu tak wysoko przegrać". I analizowałem grę całego zespołu. Wszyscy pracujemy na zwycięstwo i na porażkę. Mnie nie cieszą pojedyncze interwencje, nawet żaden obroniony rzut karny nie daje tyle satysfakcji ile zwycięstwo zespołu.

- Owszem, są takie sytuacje, że cały ten trud wkładany w trening nagle się opłaca. Wiesz, że wykonałeś ciężką pracę, by obronić naprawdę trudną piłkę. Czasem nawet przychodzi to w ciągu tygodnia, gdy wydaje ci się, że strzał jest nie do obrony, ale i tak rzucasz się, ratujesz sytuację. Miałem taką z Jagiellonią - byłem nisko na nogach, w gąszczu zawodników, uderzenie było z woleja... Nazbierałoby się ich parę. Tych parad jest jednak więcej na treningu. W meczu masz cztery czy pięć interwencji. Ja nie lubię bronić na notę - raczej efektywnie.

- Nie lubię najeżdżać na innych piłkarzy. Sam przecież nim jestem, kiedyś będę byłym i gdybym po karierze poszedł do studia telewizyjnego tylko po to, by ich krytykować... Źle bym się z tym czuł. Niektórym "mądrym krzykaczom" łatwo przychodzi tłumaczenie i krytykowanie.

Bramkarz nie może być kapitanem, bo jest za daleko od akcji:

Trener zaskoczył mnie, że zostałem kapitanem. Kiedyś bywałem na zastępstwie, ale tu nie miałem nic do powiedzenia. Chciałem jednak spróbować tej roli na co dzień. A jak się sprawuję w tej roli? Trzeba pytać kolegów. Ja się ze swojej roli cieszę. Na boisku nie podpowiem, nie pomogę napastnikowi, który jest po drugiej stronie boiska. Ale bycie kapitanem nie ogranicza się do samego meczu. Mogę powiedzieć swoje przed meczem, w przerwie, a przede wszystkim w trakcie tygodnia. Są różne sprawy, które musimy sobie wyjaśniać. Dla mnie najważniejsza w szatni jest dyscyplina oraz atmosfera. Ta druga musi być niezależnie od wyników.

Najbardziej irytuje mnie podejście sędziów. Ostatnie kartki, jakie dostawałem, to nie dlatego, że biegłem kilkadziesiąt metrów, by krzyczeć na nich czy wymachiwać rękoma, ale po prostu porozmawiać. Chciałem o coś zapytać. Brakuje u nich innego traktowania bramkarzy kapitanów. I tego tematu się nie porusza na spotkaniach z sędziami. Są wyjątki - ja mam opaskę kapitańską i mam swoje zdanie. Nie gestykuluję, nie drę się na nich. A czasem wystarczy im, bym wybiegł poza "szesnastkę" i z miejsca dostaję kartkę.

Bramkarz jako ostatni obrońca:

Właśnie Łukasz Fabiański imponuje mi tym czytaniem gry. Zresztą to powinna być podstawa dla każdego - czytanie gry. Po meczu dostaję na e-mail analizę swojego występu. Czy wiem, że mam najwięcej interwencji na przedpolu w ekstraklasie? Przecinam dużo podań. Od jakiegoś czasu już tak gram. Na pograniczu ryzyka, ale mam z tego więcej korzyści. Taka jest taktyka - jeśli obrońcy wychodzą, to ja idę z nimi. Nie mogę grać tak jak w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, gdy bramkarze stali na linii.

W Wiśle też tak grałem. Nie miałem tyle interwencji w bramce, ale właśnie na przedpolu. To się zmienia. Nawet na YouTube już powstaje coraz więcej filmików pokazujących grę bramkarza poza polem karnym. I ja mam więcej takich piłek, gdy staram się nie dopuścić do strzału przeciwnika. Zdarzają mi się też takie sytuacje, że ja mam piłkę, a nawet bliżej mojej bramki jest rywal. Przewidywanie, czytanie jest niezwykle ważne.

Pod tym względem Fabiański robi w Anglii świetną robotę. Tam nie jest tak łatwo jak u nas. Bramkarz ma problem z wychodzeniem do dośrodkowań czy przecinaniem piłek, bo ktoś go szturchnie, zablokuje i nie gwiżdże się faulu. Albo wytrąci nawet mu piłkę i wtoczy do bramki. Jest gol, przegrana i bramkarz wypada ze składu. A Fabiański łapie praktycznie wszystko.

Zobacz wideo

Świetna atmosfera w kadrze. Za kulisami, czyli "The best of Łączy nas piłka" [ZOBACZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.