Ekstraklasa. Trzy wrzutki, czyli czego dowiedzielismy się po 20. kolejce

Były emocje, były kartki, były znakomite widowiska i kapitalne bramki. Słowem: wróciła Ekstraklasa. O najważniejszych momentach jej pierwszego w tym roku weekendu przeczytacie w naszym podsumowaniu.

1. Antyfutbol na inaugurację

Znacie to uczucie, gdy jesteście już tak głodni, że nawet najzwyklejsza kanapka smakuje jak wykwintny obiad? Na to samo liczyli kibice Ekstraklasy - po dwumiesięcznej przerwie niektórzy byli już tak spragnieni futbolu, że ucieszyłoby ich starcie poziomem nieodbiegające od pierwszej ligi. Niestety było gorzej: Łęczna zagrała z Zawiszą. U gospodarzy na murawę wybiegło aż 7 nowych piłkarzy, trzech kolejnych usiadło na ławce, na trybuny powędrował nabytek najnowszy w osobie Bartłomieja Pawłowskiego. U gości - starzy znajomi bez swojej największej gwiazdy rundy jesiennej, Fedora Cernycha. Na boisku festiwal niecelnych podań, przeważała gra na dwa kontakty: przyjęcie i zagranie prosto pod nogi przeciwnika. Po meczu nawet trener Szatałow przyznał, że mecz nie był wysokiej jakości (niskiej zresztą też nie, "jakość" na to spotkanie patrzyła z bezpiecznej odległości). Bardziej optymistyczny był Mariusz Rumak: "Za tydzień zrobimy krok do przodu". Trudno, co robić - czekaliśmy dwa miesiące, poczekamy jeszcze tydzień.

2. Walentynkowa lekcja geografii

Ekstraklasa, poza dostarczaniem emocji, potrafi mieć też walory edukacyjne. Ciekawy z punktu widzenia nauczania geografii był mecz Lechii z Wisłą - oto klub z Krakowa przyjechał do Gdańska bronić Częstochowy. Gospodarze z nowymi, ale tym razem sprawdzonymi na tym poziomie rozgrywek piłkarzami, minimalnie pokonali wiślaków 1:0, choć przez sporą część pierwszej połowy wydawało się, że ich ofensywa ubiega się nie o gola, ale o Oscara (niestety nie tego z Chelsea). Walentynkowy nastrój - mecz rozgrywano dzień przed tym świętem - udzielił się zwłaszcza Kevinowi Friesenbichlerowi, który nieustannie "szukał kontaktu" z obrońcami. W efekcie częściej się przewracał niż strzelał i może mieć problemy z utrzymaniem miejsca w składzie. Zwycięską bramkę zdobył Grzelczak, o dziwo nie z woleja, za to po całkiem składnej akcji lechistów. To swoją drogą ciekawa sytuacja - gdańszczanie ostatnie dwa okienka kupowali na potęgę, a w kluczowych momentach strzelają ci, co zawsze: Grzelczak czy wcześniej Piotr Wiśniewski. Ci, co zawsze, uchowali się za to w komplecie w Wiśle, która przyjechała składem doskonale znanym z rundy jesiennej. Niestety, poziomem gry znacznie już odbiegali od tego, co prezentowali jeszcze parę miesięcy temu. Jedynym pozytywem był występ Głowackiego, który jak zwykle imponował nie tylko w odbiorze, ale widząc niemoc kolegów, brał się również za rozgrywanie. On też najcelniej podsumował występ "Białej Gwiazdy": "nie powiem, że mogliśmy coś osiągnąć z Lechią". To ja też nie powiem.

3. Falstart faworytów

Sytuacja w tabeli powinna im kazać myśleć o pełnej puli, tymczasem przegrywali lub co najwyżej dzielili się punktami. Zaczął Górnik Łęczna remisem z najsłabszą drużyną ligi, a później już się potoczyło: porażki Wisły i Piasta, remisy Śląska oraz Lecha. Ten ostatni przez większość meczu prosił się zresztą o przegraną, nie potrafiąc przeciwstawić dobrze zorganizowanej Pogoni praktycznie żadnych argumentów. Na szczęście dla przyjezdnych dobra organizacja wzięła w łeb w doliczonym czasie, a portowcy jeszcze długo będą się zastanawiać, jakim cudem prowadząc, dopuścili w 93. minucie do kontry "dwóch na dwóch" (o tym, że wykańczał ją środkowy obrońca, nie ma nawet co wspominać). Ostatnim akordem złej passy faworytów była domowa przegrana Legii, której skład przetrzebił wirus europejski (mecz z Ajaksem już w czwartek), a obronę przetrzepała ofensywnie usposobiona Jagiellonia. Paradoksalnie, tuż po spotkaniu Cracovii ze Śląskiem wydawało się, że czołówka zagrała dla legionistów. Dwie godziny później było już jasne, że dla legionistów nie zagrali tylko sami legioniści.

Happy end ( trzy osiemnastki)

Czego symbolem jest wiosna? Wiosna jest symbolem nowego życia (a Górski wielkim trenerem był). I pierwsza wiosenna kolejka pod względem młodości nie rozczarowała, a to za sprawą trójki osiemnastolatków, którzy w Krakowie przyłożyli nogi, głowy oraz jedną parę rąk do naprawdę świetnego widowiska, jakkolwiek od pisania "widowisko" przy meczu Ekstraklasy mogliśmy się już odzwyczaić. W bramce Śląska doskonale spisywał się zastępujący Pawełka Mateusz Wrąbel, Cracovia odrobiła straty dzięki wprowadzonym po przerwie Bartoszowi Kapustce (kilka nieszablonowych zagrań) oraz Mateuszowi Wdowiakowi (asysta). To najsprawiedliwszy remis tej serii spotkań, bo porażka byłaby dla któregokolwiek z tej trójki ogromną krzywdą. A tak największym pechowcem może czuć się Hołota, który w doliczonym czasie strzeliłby gola na wagę trzech punktów, gdyby akurat nie stał na spalonym. Sam mecz zaś - zwłaszcza jego druga połowa - może śmiało pretendować do miana najlepszego w rundzie. Kto nie oglądał, ten trąba nie zobaczył, kto widział, ma prawo być z naszej ligi dumnym.

Reklama Nike Performance GK CLASSIC FA14 Rękawice bramkarskie white/total crimson/black Nike Performance MERCURIAL VICTORY V TF Korki Turfy white/volt/hyper pink adidas Performance FC BAYERN MÜNCHEN Koszulka klubowa fcb true red/collegiate royal

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.