Ekstraklasa. Legia - Lech, szlagier totalny

Gdzie nie spojrzeć, tam dzieje się historia, każdy uczestnik sobotniego ligowego hitu ma do wygrania więcej niż mecz. Transmisja o 13.30 w TVP 1, Canal+ Family i Polsacie Sport. Relacja na żywo w Sport.pl

To bezapelacyjnie najbardziej wyczekiwany szlagier od lat. Na szczycie tabeli wreszcie nie ścigają się kulawe żółwie, wyniki wreszcie nie wyglądają jak wyrzucone z maszyny losującej, wreszcie jest jasne, kto w tzw. ekstraklasie gra najlepiej. I nie ma niebezpieczeństwa, że w przededniu europejskich pucharów drużyna mistrzów Polski się rozpadnie, jak w zeszłym roku Śląsk Wrocław.

Stawki dzisiejszego hitu i zamykających sezon kolejek nie sposób przecenić. O niebagatelne sprawy grają wszyscy zaangażowani.

Legia walczy o tytuł, ale i zachowanie godności potentata. Gdyby znów, po zwycięskiej jesieni i pomimo kadrowej przewagi, przepuściła grzecznie rywali i zrezygnowała z ligowego triumfu, stałaby się pośmiewiskiem dla reszty kraju. Zasłużenie. Utwierdziłaby nas w podejrzeniu, że jest klubem z genem autodestrukcji, który nade wszystko nie radzi sobie sam ze sobą.

Lech walczy o tytuł, ale i specjalną satysfakcję swoich kibiców - spektakularny cios zadany rywalom, z którymi rywalizuje najbardziej zajadle. I odwet za klęskę (0:3 do przerwy!) poniesioną jesienią w Poznaniu.

Jan Urban walczy o wizerunek trenera wreszcie zwycięskiego, zdolnego zarządzać silną kadrą, którym wyparłby - wzbogacił? - wizerunek zręcznego wychowawcy młodzieży i faceta sympatycznego, wszędzie lubianego, lecz nieskutecznego. Trzeciej szansy w Legii lub innej wielkiej firmie może nie doczekać.

35-letni Mariusz Rumak walczy o chwałę najmłodszego trenera, który zdobył mistrzostwo kraju, od 1981 roku (wtedy panował łódzki Widzew 33-letniego Jacka Machcińskiego). W lidze cierpiącej na deficyt fachowców z jakimkolwiek dorobkiem byłby autentyczną gwiazdą.

Wladimer Dwaliszwili - 12 goli w lidze, współlider rankingu najskuteczniejszych - walczy o tytuł króla strzelców, a gdyby osobiście rozpruł defensywę Lecha, mógłby symbolicznie przejąć od zdyskwalifikowanego Danijela Ljuboi rolę bożyszcza legijnych tłumów.

Bartosz Ślusarski - 11 goli w lidze - tym samym tytułem króla snajperów efektownie odpłaciłby wszystkim, którzy widzą w nim napastnika nieporadnego, niegodnego klubu z europejskimi ambicjami. Kompetencji żadnego piłkarza Lecha nie podważano tak często, brutalnie, powszechnie.

Miroslav Radović, posiniaczony udziałem w aferze drinkowej, walczy o odzyskanie twarzy, przebaczenie kibiców i zwierzchników oraz przekonanie klubu, że warto nadal obciążać nim budżet płacowy. Lepszej okazji, by odkupić winy, nie znajdzie.

Rafał Murawski, jeszcze niedawno w Lidze Mistrzów dokazujący na Camp Nou, walczy o udowodnienie, że trzydziestka to piękny wiek na przeżycie drugiej młodości, przyskrzynienie podbijającego polską kadrę Daniela Łukasika i wstrzymanie całkowitej wymiany pokoleniowej na pozycji defensywnego pomocnika.

Artur Jędrzejczyk, odkrycie sezonu w legijnej defensywie, walczy o wyniesienie swojej reputacji na jeszcze wyższy poziom, pozwalający być może marzyć o reprezentacji kraju, pod własną bramką dramatycznie wątłej personalnie. Trudniejszej próby niż ten mecz nasza liga mu nie zaoferuje.

Marcin Kamiński - jedyny obrońca, który jeszcze jako nastolatek wtargnął ostatnio do podstawowej jedenastki czołowego polskiego klubu - również walczy o uwagę selekcjonera. Lech, choć poważnie pretenduje do mistrzostwa, w przeciwieństwie do Legii pozostaje właściwie drużyną bez reprezentantów kraju. Zaglądał do niej tylko Łukasz Teodorczyk, który nie dość, że gra na pozycji zmonopolizowanej przez Roberta Lewandowskiego, to jeszcze wiosennymi występami raczej się od kadry oddalał.

Gdziekolwiek spojrzeć, tam dzieje się historia, każdy uczestnik hitu ma żywotny interes w potraktowaniu upalnego sobotniego popołudnia jako chwili, w której trzeba wycisnąć z siebie więcej, przynajmniej po dotknięcie granic możliwości. Wodospadu atrakcji to nie gwarantuje, prędzej przeżyjemy duszne, przeładowane odczuwalnym nawet na trybunach wysokim napięciem zwarcie drużyn zbyt się szanujących, by nie ograniczały ryzyka do minimum. I porwały się na strategię śmielszą niż cierpliwe wyczekiwanie na błąd przeciwnika.

Zwłaszcza że jeśli pomyślimy o przyszłości, to mistrzostwo od wicemistrzostwa Polski dzieli przepaść. Tylko tytuł daje podwójną pucharową szansę. Najpierw próbujesz zasadzić się na Ligę Mistrzów, a jeśli się nie uda, to w zależności od pułapu, na którym odpadniesz, zapraszają cię albo do ostatniej rundy eliminacji Ligi Europejskiej, albo od razu do jej fazy grupowej. A tam płyną pieniądze, które pozwolą jeszcze szybciej uciekać krajowej konkurencji.

Więcej o:
Copyright © Agora SA