Ekstraklasa. Młodymi liga powstaje

Gdyby ksiądz z parafii św. Krzyża w Warszawie, którego kazanie wyemitowało w niedzielę publiczne radio, znał realia T-Mobile Ekstraklasy, widziałby, że jego porównanie małżeństwa do psa i kota zmuszonych do podróżowania w łodzi podwodnej dookoła świata idealnie oddaje bezskuteczny latami szturm młodych piłkarzy na ligę.

Emerytowani już ligowcy ze wstydem przyznają, że młody był w klubach zwyczajnie gnębiony, a jeśli się nie podporządkował, nie pił i nie handlował meczami, życia nie miał w ogóle.

Niespełna 20-letni Tomasz Iwan, który na początku lat 90. przegrywał walkę o miejsce w składzie ŁKS, przeszedł u ligowego rzemieślnika Dariusza Podolskiego taką "falę", że kiedy stał się poważanym futbolistą, przysyłał mu kartki pocztowe z rozmaitych miejsc na ziemi, by ten zreflektował się, kogo wcześniej gnębił. Nie miał łatwego życia także wchodzący w 1988 roku do Lecha obiecujący napastnik Mirosław Trzeciak. "Dziadkowie" temperowali go na każdym kroku, bo miał za dużo do powiedzenia. Z miejsca nadali mu ksywkę "Filozof".

Obaj się jednak przebili. Innymi odstępstwami były perełki z reprezentacji wicemistrzów olimpijskich - ujmujący spokojem stoper Tomasz Łapiński, wojujący ze wszystkimi Piotr Świerczewski, wchodzący przebojem do składu i na pozaboiskowe spotkania Wojciech Kowalczyk, czyhający na gole Andrzej Juskowiak. - Po prostu byliśmy dobrymi piłkarzami - wspomina ten ostatni. - Wzrastaliśmy na fali sukcesów Polaków na mundialu w Hiszpanii, chcieliśmy być jak Boniek i reszta.

Później królowie polskich podwórek idoli mieli coraz mniej. Zarówno w kadrze, jak i lidze królowało przeciętniactwo, kupiecka przedsiębiorczość i całkowite załamanie systemu szkolenia. Nastała era weteranów zmieniających kluby co sezon, pomiędzy których od czasu do czasu wepchnął się ktoś z talentem Mirosława Szymkowiaka.

Wtedy też młodzi nie mieli łatwo. - Młody był od noszenia toreb i bidonów oraz harowania na boisku za starszyznę. Na gwiazdorstwo nie było miejsca - twierdzi Juskowiak, który ewakuował się z Polski zaraz po igrzyskach w Barcelonie. Dziś jego zdaniem dla dzieciaków wchodzących do piłki nastał raj.

Nim jednak drzwi raju otworzyły się na dobre, otworzyły się też granice, przez co przeciętni i wcale nietani obcokrajowcy zalewali rynek. W poprzednim sezonie grało ich w naszej ekstraklasie 155, z czego nowych 93. W tym samym czasie zadebiutowało w lidze zaledwie 47 młodych Polaków.

W tym roku dokonała się rewolucja. Nowych obcokrajowców zagrało na razie niespełna 40 (najwięcej w Wiśle), średnia wieku niektórych drużyn zmalała nawet o dwa-trzy lata. Młodzi wchodzą, i to coraz pewniej.

W Lechii goli nie chce puszczać 18-letni Wojciech Pawłowski, od czterech kolejek bramki Jagiellonii strzeże rok starszy Tomasz Ptak, a jego rówieśnika Jana Pawłowskiego, zwanego pieszczotliwie Jasiem, typuje się na następcę Tomasza Frankowskiego.

To jednak Legia, która stała się jednym z głównym kandydatów do mistrzostwa, zbiera na razie największe żniwo rozsądnej inwestycji w młodzież. Z jej akademii wyszli m.in. wyrastający z pozaboiskowej beztroski Maciej Rybus, Ariel Borysiuk, który zrozumiał, co to profesjonalizm, i lejący się brzuch zamienił ciężką pracą w budzący podziw kaloryfer, Michał Żyro, o którego wypytują już kluby niemieckie i włoskie, czy Michał Kucharczyk, który w czwartkowym meczu z Rapidem Bukareszt strzelił gola po ładnej asyście wyglądającego jak gimnazjalista Rafała Wolskiego.

Splendor spada na trenera Macieja Skorżę, ale w dorosłe piłkarskie życie wprowadzał ich już Jan Urban. Szkoleniowiec, który zapłacił posadą za ryzykowne decyzje z młodymi w składzie nie tylko w Legii, ale i teraz w Zagłębiu, gdzie już w poprzednim sezonie nie bał się postawić na 21-letniego wówczas Bartosza Rymaniaka, 20-letnich Arkadiusza Woźniaka i Adriana Rakowskiego czy młodszego o dwa lata Damiana Dąbrowskiego.

W naszej lidze stawianie na młodzież jest wielkim ryzykiem. Trenerzy biorą nastolatków albo z powodu kontuzji doświadczonych graczy, albo po prostu z biedy.

Jeszcze niedawno w Lechu mało kto by myślał, żeby odpowiedzialną funkcję stopera powierzyć 19-letniemu Marcinowi Kamińskiemu, a w pomocy wystawić o rok starszego Mateusza Możdżenia. Weszli, bo ze składu powypadały dotychczasowe filary.

Trener trzeciego w tabeli Ruchu być może i lubi dać szansę młodemu, nieznanemu zawodnikowi, ale w Chorzowie zmusiło go do tego życie, czyli skromny budżet. Od trzech meczów pewne miejsce w obronie ma wypożyczony z Wisły Łukasz Burliga, od kilku miesięcy Fornalik nie waha się stawiać na 20-letniego Pawła Lisowskiego. - W takim klubie szkoleniowiec liczy się z wyzwaniami i uciążliwościami. Moim zadaniem jest nie tylko przygotować zespół do sezonu, ale także szukać graczy, ustawiać ich, kombinować ze składem - opowiada.

Nie przelewa się także w Widzewie, więc Radosław Mroczkowski sięga nawet po maturzystów, o których w Polsce nikt dotąd nie słyszał - Jakuba Bratkowskiego, Piotra Mrozińskiego czy Sebastiana Ceglarza. Ligowym rekordzistą jest 17-latek z Zabrza Arkadiusz Milik, który w tym sezonie zagrał już osiem razy.

Wszystkie wspomniane kluby swoich wyborów żałować nie powinny. Są w górnej części tabeli, o utrzymanie muszą martwić się drużyny z najstarszymi zawodnikami w podstawowym składzie.

Liczby ligi

155

zagranicznych piłkarzy grało w poprzednim sezonie w ekstraklasie, stanowiąc 35 proc. wszystkich ligowców

93

z nich to debiutanci

47

to polscy piłkarze, którzy zagrali w ekstraklasie po raz pierwszy

dane z encyklopedii Fuji Andrzeja Gowarzewskiego 2012

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.